Trash patrzył
zza krzaków na całą tą akcję z oczami niemal całkiem okrągłymi, a
wytrzeszczonymi z przerażenia tak, że dziw, iż jeszcze nie wypłynęły mu na
wierzch zatapiając się w białym śniegu leżącym u jego stóp. Widział wszystko
dokładnie - oszałamiająco wielką bestię, która wydając groźne pomruki odganiała
się od stada obcych, wielokolorowych wilków większych i mniejszych, latających
i chodzących jedynie po ziemi. Wszystkich zgranych sojuszników z watahy, której
szukali jego towarzysze. A może nawet i on sam? Nie…
Ich brutalność bowiem przekraczała granice. Wszelkie granice
jakie Trash był w stanie zaakceptować. Co prawda był ogólnie oszołomiony tym co się działo - w życiu nigdy nie widział potworów, ba! Nawet latających
wilków na swojej drodze do tej pory praktycznie nie spotykał, nie mówiąc już o
rżącej hybrydzie zasadzającej się na przedstawiciela jego gatunku oraz… Tego
całego szaleństwa, które się tu wyprawiało!
Nie słyszał rozmowy między dwoma walczącymi basiorami, które
najwyraźniej miały w tej bitwie decydujący głos, nie miał pojęcia co się stało,
co było przyczyną i jakie będą skutki tej całej, niemal niemożliwej do
zaakceptowania przez jego umysł akcji. Jedyne czego był pewien to to, że nie
powinien był tu przychodzić. Nigdy. Gdyby tylko dał odejść swoim towarzyszom,
gdy odpuścili sobie dalsze namawianie go i ostatecznie nie polazł za nimi jak
ostatnia ofiara nie musiałby stać tu na zesztywniałych z przerażenia nogach,
ukrywając się za naprawdę zbyt skąpymi krzakami, zdecydowanie za blisko pola
tej burzliwej walki.
Tak - serce waliło mu coraz szybciej, nastroszona sierść
zesztywniała na dobre, wyginając się ostrzegawczo, a z pyska wydobywało się
szybkie, nerwowe dyszenie. Co z tego, że Dania, Maura, a nawet Finn stali tuż
obok niego, za tą samą skąpą barierą, skoro widać było, że każdy skrawek tej
farsy był ponad ich siły. Krew, walczące wilki, wielka bestia i różne gatunki
stworzeń, które najwyraźniej wmieszały się w tą watahę będąc jej integralną częścią.
Przelatujące nad głowami hybrydy (słownie jedna, ale starczyło by jej i na dwie
z dzieciakiem w gratisie), wypełniające przestrzeń straszliwe okrzyki, ryki i
echo głuchego warczenia, wszystko to razem doprowadzało go powoli do
szaleństwa.
Nie brał w tym udziału. Był… Prawie daleko. Naprawdę… Prawie…
W pewnym momencie zobaczył jak jeden z wilków - umięśniony
czarny twardziel z grzywką - rzuca się na mniejszego od siebie przeciwnika i
brutalnym szarpnięciem dosłownie… Rozdziera mu gardło, zrywając przy okazji z
szyi jakiś świecący medalion. Zaraz potem dziwna, pojawiająca się znikąd mgła
pochłonęła walczące wilki i zmaterializowała je kilka metrów dalej…
Gdyby był w stanie o czymkolwiek w tej chwili pomyśleć
zasłoniłby Danii oczy. Chyba żadna małolata nie chciałaby tego oglądać, o nim
samym nie wspominając. Jednak był zbyt zszokowany, by oszczędzić tego niesmaku
tak jej jak i chociaż samemu sobie. Poza tym gdyby zasłonił własne ślepa
straciłby z oczu wrogów. Przeciwników. Czyli… Całe walczące stado pełne
groźnych zbirów, rozszarpywanego potwora… Oraz umierającego w kałuży własnej
krwi basiora, na którego były teraz skierowane spojrzenia niemal wszystkich z
tutejszej watahy. Nawet bestia przestała się wiercić i stanęła zdezorientowana
- jednak nie na długo. A gdy poruszyła się po tym chwilowym bezruchu, Trash
wydał z siebie cichutki pisk i poczuł jak traci władzę w tylnych kończynach, co
skończyło się tym, że z głuchym plasknięceim usiadł na ziemi. Na swoich
towarzyszy w ogóle nie zwracał już uwagi, chociaż był świadomy, że tym głupim
piskiem, którego i tak nie mógł powstrzymać na dobre zdradził ich położenie. I
ta świadomość dobiła go ostatecznie. Czuł się już zupełnie bezbronny. Nie, żeby
ktoś miał zwrócić uwagę na jego śmieciowatą osobę, ale jeżeli już się to
zdarzy… Rozszarpią go jak nic, jak tego gościa z amuletem i każą mu patrzeć na
porozrzucane po śniegu kawałki jego własnego ciała. Albo nawet je zjeść. Ten
śmiejący się potwór w ciele zwykłego drapieżcy… On na pewno kazałby mu to
zrobić!
To było dla niego za wiele. Zdecydowanie za dużo - w sumie
starczyło by mu na całe życie, które - jak sądził - i tak zaraz dobiegnie
końca. Z resztą, kto się tym przejmie. I w tym momencie przypomniał sobie o
Danii. No tak… Była tu cały czas! Ta dziewczyna… Widziała wszystko co on!… Biedactwo. Nie większe niż on, on był przy niej ledwie żałosnym szczątkiem, ale
to nie zmienia faktu, że na kimś tak nieświadomym prawdziwego bólu życia mogło
to wszystko wywrzeć niezwykle silne wrażenie - może nawet zdruzgotać psychikę!
Jemu zdruzgotało. Obejrzał się więc powoli, nadal dygocząc i zaciskając zęby
tak, że bielały mu dziąsła. Bał się spuścić z oczu tą grupę wariatów tak samo
jak bał się zobaczyć panikę na zazwyczaj roześmianej i pogodnej twarzy jego
młodej znajomej. Tak bardzo nie chciał tego widzieć…
Niepotrzebnie się martwił.
Bowiem gdy w końcu jego źrenice z oporem skierowały się we
właściwą stronę ujrzał on Dan z zafascynowaniem wlepiającą wielkie, zielone
oczy w ciemnego, walczącego do tej pory wraz z innymi liska, którego z tłumu
wyróżniała nie tyle aparycja co wisząca na szyi wypchana sakiewka oraz założone
na łeb gogle. W tej chwili nie spuszczała z niego wzroku i wszystko wskazywało
na to, że krwawy pojedynek toczący się w znacznej odległości od tegoż osobnika
najzwyczajniej w świecie umknął jej uwadze, nie mówiąc już o tym co działo się
potem. Skupiona na lisim samcu dziewczyna była chyba w pewien sposób odłączona
od rzeczywistości - takie przynajmniej sprawiała wrażenie. Nie po raz pierwszy
z resztą, bo takie wybiórcze skupianie uwagi było dla niej dość typowe, choć zazwyczaj
zmieniała obiekty zainteresowania znacznie szybciej i częściej niż teraz, z
tym, że teraz nie mogła się wygadać na interesujący ją temat, bo jednak
instynkt samozachowawczy nakazywał jej siedzieć w absolutnej ciszy (szkoda, że
Trash'owi się to nie udało), a to najwyraźniej blokowało porzucenie obecnego
celu do czasu, aż będzie mogła wyrzucić z siebie wszystkie uwagi na jego temat,
które zdążyła już nagromadzić w tej małej, rozczochranej główce.
Chłopak odetchnął i na chwilę się uspokoił pozyskawszy świadomość,
że jego towarzyszka mimo wszystko ma gdzieś rzeczywistość. Zaraz jednak
oprzytomniał i wrócił do siebie i swoich własnych (ciągle narastających)
problemów i równie pokaźnej góry obaw, które swoimi monstrualnymi rozmiarami
zaczynały go niszczyć od wewnątrz. Nie napawało to optymizmem, bowiem jak się
tu cieszyć kiedy jeżeli nie zabije cię nic z zewnątrz to unicestwisz sam siebie
i to być może w jeszcze gorszy sposób?
Potworne!
Chłopak balansując na granicy załamania nerwowego podniósł
wreszcie tyłek z ziemi i na chwiejnych nogach starał się utrzymać równowagę, w
chwili gdy roztargana, zapatrzona w lisa Dan zaczynała sobie coś nucić.
- To pieśń bojowa - Ni stąd ni zowąd dodała wyjaśnienie
równie niespodziewanie zwracając pysk w jego stronę.
O mało nie upadł. Co za nie normalna dziewucha! Teraz jej
się zebrało!? Nie widzi co tu się dzieje!? Niby 'bojowa' tak, ale jednak teraz
to już trochę po ptokach!
- Wiesz… Chyba wygrali.. - Odezwała się niepewnie po
krótkiej chwili w końcu okazując choć trochę zainteresowania polem bitwy i
resztą znajdujących się na nim osób.
- Tak… WYGRALI! - Krzyknęła, gdyż w czasie gdy oni gapili
się - ona na liska, Husk na nią - wielka, biała kocica zdążyła już zapanować
nad potworem i skierować go powoli w stronę gór.
Zaraz też zabrała się za
wyjaśnienia i nastrój panujący między tutejszymi uległ zdecydowanej zmianie.
Teraz oszołomieni, wykończeni, bądź dumni z siebie stali i przysłuchiwali się
tym co ich władza miała do powiedzenia, powoli przyjmując do wiadomości fakt,
że odnieśli zwycięstwo. Że to był koniec.
Zaś dla czwórki stojącej do tej pory za marną barierą
krzewów był to dopiero początek, o czym za chwilę mieli się dogłębnie
przekonać.
(Cd w opowiadanku od Dan ;3)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podziel się z nami Swoją opinią :)