sobota, 12 grudnia 2015

Od Cery'ego do Bezimienego - Przeprosiny!? Niby za co?

Zamiecie z pewnością nie są najwspanialszą rzeczą, jaka może się wam przytrafić. Ostry wiatr, który przy gorszym szczęściu wieje wam prosto w oczy, mróz szczypiący niemiłosiernie policzki, oraz oczywiście śnieg. A właściwie to całe  g ó r y  śniegu! Ten biały puch leżał wszędzie, poważnie. Z łatwością pokrył ziemię grubą warstwą, po czym wziął się za drzewa.  Dokładne przysypanie gałęzi było ciężką rzeczą, zwłaszcza że wiele z nich osłaniało pozostałe przed tym białych puchem… ale tej zamieci wyjątkowo się to udało. 
Śnieg wtargnął nawet do norek i szczelin między konarami drzew, gdzie jeszcze zaledwie kilka godzin temu, kiedy pewien rudy kot uznał podobne miejsce za odpowiedni nocleg, nie spadła nawet najmniejsza śnieżka. Teraz zapewne ta, jak i wiele innych norek było pokrytych grubą warstwą puchu. Cery wcale by się nie zdziwił, gdyby nie mógł z powrotem odnaleźć swego ostatniego legowiska. Czy się tym przejmował? Szczerze, to nie szczególnie. Był on raczej typem wędrowca i wiecznego włóczęgi, dlatego znajdowanie co noc nowego miejsca na nocleg było dla niego chlebem powszednim, nie zależnie od pogody. Choć nie ukrywam, że w tamtym momencie chłopak zdecydowanie bardziej wolałby szwendać się po okolicy w bardziej odpowiednią pogodę. Tak jak już wcześniej wspomniałam, zamiecie z pewnością nie są najwspanialszą rzeczą, jaka może się wam przytrafić. A uwierzcie mi, są jeszcze gorsze, gdy ma się niecałe sześćdziesiąt centymetrów wzrostu i przemoknięte, skórzane buty na wysokim (ale wcale nie damskim!) obcasie na nogach.
Tak wyglądało wcześniejsze zajęcie Cery’ego- przedzieranie się przez zaspy, jedną łapą przytrzymując szablę, a drugą czarny kapelusz z piórem, aby silny wart nie porwał mu jego cennego drobiazgu. Właściwie to ciężko powiedzieć, dlaczego kot tak bardzo przywiązał się do kapelusza… no i po co mu broń, skoro ma pazury? Myślę, że gdybyście się go zapytali, zapewne cwaniak odpowiedziałby wymijająco i tajemniczo, tylko po to, by rozmówca nie domyślił się tak istotnego faktu. Prawda była jednak taka, że Cuervo bardzo zżył się z tymi przedmiotami, które były dla niego czymś w rodzaju atrybutów. Dlatego też tak o nie dbał i nie miał najmniejszego zamiaru oddać ich wiatru, a już na pewno nie bez walki!
Takie walki i potyczki z utrudniającymi życie siłami natury w postaci śniegu, oraz wiatru, a także ciskanie przekleństw w przestań trwało dobre kilka godzin. Nie ukrywam, że rudzielec nie jadł i nie pił przez dłuższy czas i choć był przyzwyczajony do głodówki, to po tej ciężkiej wędrówce pusty żołądek szczególnie domagał się jedzenia, burcząc co jakiś czas i przypominając tym samym Cery’emu o swojej obecności. To wszystko miało miejsce jakiś czas temu. 
Obecnie niewielki samiec siedział rozbawiony na drzewie, na pokrytej śniegiem gałęzi i udawał nieobecnego. Pod nim, tam na dole… chłopak dokładnie nie wiedział gdzie, choć po głosie mógł rozpoznać, że całkiem niedaleko krzyczał jakiś nieznajomy. Głos z całą pewnością należał do dziecka, w dodatku samca, a ponieważ Cery widział go przez zaledwie ułamek sekundy, kiedy to specjalnie popchnął owego nieszczęśnika na ziemię, mógł również stwierdzić, że osobnik należał do psowatych. Czy był wilkiem? Ciężko stwierdzić, choć uwadze kota nie umknęło, że młodziak był całkiem duży jak na szczeniaka. Chociaż przy wzroście Cery’ego nawet wilcze szczenię jest w stanie wyglądać jak smok… no dobra, przesadziłam. Ale chyba wiecie o czym mówię, nie?
Rudy samiec siedział wygodnie na gałęzi rozłożystego drzewa, jedną łapą przytrzymując swój kapelusz, a drugą trzymając zdobycz. Wronę. Tę samą, o którą bez przerwy upominał się ten mały smarkacz. Cała ta sytuacja i „pouczenia” tego młodziaka niezmiernie Cery’ego bawiły. Co on chciał przez to zyskać? Może były to tylko zwykłe żarty? No bo to przecież jasne, że w taki sposób nie odzyska swej zdobyczy! Jest głodny… no i co z tego? Ten świat rządzi się trochę innymi prawami. Radź sobie sam- oto zasada, jaką od zawsze wyznawał rudzielec. A swoją drogą… „panie zjawo”, co? Takiego określenia chłopak jeszcze nie słyszał, a uwierzcie mi było ich naprawdę mnóstwo! Był już tytułowany diabłem i okrzykiwany oszustem, a nawet duchem. Ale zjawa była dla niego całkiem nowym przezwiskiem, które nawet mu się spodobało. Niektórzy kolekcjonują ptasie pióra, lub rzadkie rośliny, ewentualnie blizny i szramy. Ale nie Cery, on lubił zbierać pseudonimy. W dodatku „pan”? Naprawdę?! Tego to już naprawdę  n i g d y  nie słyszał. Mało tego! Nigdy w życiu nie spodziewał się, że ktoś tak się do niego zwróci! Nie dość, że Cuervo ukradł temu malcowi wronę sprzed nosa (bo niewątpliwie to szary szczeniak pierwszy ją znalazł) i nie miał zamiaru oddać (nawet przez myśl mu to nie przyszło!), to smarkacza zamiast coś z tym zrobić, to prawił mu wykłady, jęczał jaki to jest głodny, a nawet chciał by  p r z e p r o s i ł ! ON! Niby za co?! Że był sprytniejszy? Że okradł malca? Jasssne, i co jeszcze? Najzabawniejsze w tym wszystkim był jednak fakt, że zwracał się do niego per Panie Zjawo. Właściwie to tylko dlatego rudzielec po dłuższej chwili wahania zdecydował się rzucić młodemu zdobycz… a raczej pół zdobyczy. W końcu nie kradł jej na darmo, sam też musiał coś zjeść, nie? Dlatego też, z uśmiechem na ustach rzucił malcowi połowę zwierzaka.
-Dziękuję Panie Zjawo!- usłyszał w odpowiedzi, gdy część truchła uderzyła szczeniaka w głowę, po czym w mgnieniu oka znalazła się w pysku malca.
Szarofutry wilczek, kiedy odzyskał część swojej zdobyczy, bez zastanowienia ruszył szczęśliwy w dalszą drogę. Nawet się nie obejrzał. Nawet nie zastanawiał się kim była ruda zjawa, która najpierw go odepchnęła, potem okradła, a na koniec bez słowa oddała tylko połowę wrony. Co ciekawsze, nieznajome szczenię nawet nie upominało się o zwrócenie mu drugiej połowy (to, że nie byłoby już czego oddawać, gdyż część zdobyczy znalazła się w paszczy Cery’ego to zupełnie inna sprawa). Niemniej, malec w końcu przystał i odwrócił się w nicość, a konkretnie w stronę drzewa, na którym to przesiadywał Cery.
-Wie Pan co, panie zjawo? Jestem naprawdę wdzięczny, że oddał mi pan aż połowę wrony. Naprawdę, bardzo dziękuję! Cieszę się, że zdecydował się Pan tak postąpić, ponieważ świadczy to o Pana uczciwości.- w tym momencie Cery o mały włos nie spadł z drzewa.- Nie będę domagać się tamtej części, bo przecież Pan zapewne również jest bardzo głodny.- tutaj malec na chwilę urwał, jakby zaczął się zastanawiać do czego tak właściwie zmierza. Zakaszlał raz i drugi, zupełnie jakby chciał sprawiać wrażenie poważniejszego rozmówcy i zwrócił się z prośbą do złodzieja w butach.- Niemniej uważam, że to co Pan zrobił, panie zjawo było bardzo nieuprzejme. Nie będę prosił Pana o oddanie mi tamtej części wrony, ale czy mógłby zwrócić się z prośbą o przeprosiny? Popychanie innych nie jest rzeczą miło, Pan wie o tym? Zachował się Pan jak łobuz! Oczywiście o nic Pana nie oskarżam i nie twierdzę, że zrobił pan to specjalnie. Ale nawet jeśli nie, to nie było to zbyt uprzejme. Czy mógłby mnie Pan za ten drobny incydent przeprosić?
Teraz, po tym wykładzie, Cery niemalże skręcał się na drzewie ze śmiechu. On miał przepraszać? ON?! Poza tym młodzik użył w stosunku do niego tyle razy zwrotu „pan”, przez co kocurowi tylko bardziej chciało się śmiać. W końcu nie miał zamiaru dłużej się powstrzymywać i, ku wyraźnemu zdziwieniu malca, parsknął pogardliwym śmiechem.
-Panie Zjawo, dlaczego pan się tak śmieje?- szczeniak najwyraźniej nie rozumiał do końca zachowania nieznajomego.- Czy powiedziałem coś zabawnego?
Nie wytrzymując, Cery zeskoczył z drzewa, prosto w śnieżną zaspę. Widząc to, młodzik podbiegł do niego, chcąc ujrzeć swoją zjawę, która oddała mu połowę jego wrony.
-Panie Zjawo! To pan!
-Daruj sobie z tym „panem”, młody.- chłopak machnął łapą, posyłając szczeniakowi niedowierzające spojrzenie i uśmiechnął się do niego ni to z rozbawieniem, ni to z pogardą.
-Ale… ale przecież…
-A jeśli chodzi o te przeprosiny…- zaczął Cery, przerywając szczeniakowi i nie dając mu dojść do słowa.- To możesz je sobie wsa…- całe szczęście, że następne słowa zagłuszył świszczący wiatr. I choć malec nie słyszał tego co mówił kot (a przynajmniej nie wszystko), to jedno jest pewne. Szary szczeniak z pewnością trafił na towarzystwo najgorszej osoby, jaką mógł znaleźć w promieniu najbliższych kilku kilometrów.


Bezimienny dzieciaku? ^^
W końcu znalazłam czas na to opo! Wybacz mi za niezbyt wartką akcję, ale trochę odzwyczaiłam się od pisania futrzakami i znów muszę się przestawić ;p

sobota, 14 listopada 2015

Od Chrisa do Maury - Gra toczy się dalej

        W zasadzie to nie byłem zbytnio zdumiony tym, że Maura odkryła moją moc. W zasadzie właśnie o to mi chodziło. Cóż, szczerze mówiąc byłbym zawiedziony wyborem zabawki, gdyby niebieska nie zrobiła tego, co zrobiła. Uśmiechnąłem się więc lekko.
- Jestem zdumiony. Okazujesz się całkiem inteligentna...
- W twoich ustach to obelga czy komplement? - parsknęła Maura.
- To zależy tylko od ciebie.
Nastąpiła chwila ciszy, w której to Maura siedziała i trawiła słowa Chrisa, a tymczasem ja brykałem po umyśle niczego nieświadomej wadery. Dowiedziałem się co kto robi, jaka jest pora dnia... Dzięki niej nie straciłem poczucia czasu. Dobrze, przydawała sie na coś przynajmniej. Muszę lepiej poznać jej umysł by potem móc to wykorzytać jak mnie uczył mistrz.
- Nadal utrzymujesz, że jesteś niewinny? - spytała wątpiąco niebieska.
- Ja nie utrzymuję. Ja to wiem.
- Jasne - prychnęła. - A ja wiem, że mój brat jest bogiem.
- To całkiem możliwe. Wciąż odkrywamy nowych bogów.
- Jesteś nienormalny.
- Błąd. Ale czy ty jesteś normalna przychodząc tu mimo zakazu, wyraźnych znaków, że jestem "groźnym przestępcom, którego trzeba zabić"?
To znów zajęło Puck chwilę, musiała przetrawić słowa Chrisa. No bo w zasadzie...
- Ja nigdy nie uważałam się za normalną.
- A ja tak. Powiem więcej, miałem NORMALNĄ rodzinę, NORMALNE życie, byłem ZWYKŁYM wilkiem za nim oni, Wariaci, nam nie przeszodzili. I nie mów mi, że bycie normalnym jest nudne. Bo to życie było moje.
- Serio? - Maura uniosła brew do góry w ironii, ale w jej głosie słychać było zawahanie. No cóż, nieskromnie powiem, że jestem dobrym aktorem, ale to chyba wszyscy tutaj wiedzą? - Co takiego było w tym twoim życiu, że już go nie ma?
Na to pytanie coś mnie szarpnęło. No właśnie, co było?! Ty mała cholerna... Ugh, bo prawda jest taka, że to Frost znalazł mnie w tych cholernych górach - pozbawionego pamięci. Powiedział, że widział jak Wariaci zaatakowali moją rodzinę. I to przez nich moja dawna rodzina się rozsypała. Frost został moim mentorem i jestem z tego dumny. A teraz ta głupia sunia mnie pyta co było?! W tym problem - nie wiem! Ale oczywiście, nie powiem jej tego...
Co więcej, ja to wykorzystam!
- Było wiele rzeczy. Między innymi pewna wadera, nazywała się Felicea. Była moją partnerką, miała zostać matką moich dzieci... Ale wiesz co się stało? Wyobraź sobie, że dopadła ją pewna wadera właśnie z tej watahy. A konkretnie, znana ci wadera o niskim wzroście, dziwnym futrze, nietoperzowych skrzydłach... I idealnie pasującym do niej imieniu. Tak. Maura, to Jenna zabiła Felicea'ę z zimną krwią. Zabiła też moje dzieci...


<Maura? Jeszcze raz przepraszam, że tak długo>

Od Gwenllian do Canay’a - „ I’m taking it slow, feeding my flame. Shuffling the cards of your game…”

        Czerwonowłosa wadera przekrzywiła lekko łeb, posyłając przy tym basiorowi najniewinniejszy, a zarazem najbardziej beztroski uśmiech, na jaki była w stanie się zdobyć. Przy jej zdolnościach aktorskich nie okazało się to takie trudne. Nawet jeśli kiedyś samica w życiu nie posunęłaby się do takich sztuczek, to teraz nie ograniczały jej takie bariery. Czy to była wina jej ojca? Tego, że to właśnie on opiekował się nią, kiedy była jeszcze szczeniakiem? Ciężko powiedzieć, choć jeśli mam być szczera, to Gwen zdecydowanie bardziej wolała taką wersję siebie, choć zapewne wiele osób mogłoby się z nią o to spierać.
- Oh, naprawdę tak uważasz? - i znów to niewinne spojrzenie, jak u szczeniaka.
Nieznajomy basior był jednak za sprytny, by dać się nabrać, Gwenllian dobrze o tym wiedziała. Takich jak on mogła policzyć na palcach u jednej łapy. Z resztą, wcale nie oczekiwała, że samiec połknie haczyk. Ona po prostu lubiła grać, kochała aktorstwo, nic więcej.
- Oczywiście, chyba słyszałaś. - odparł wilczur i zaraz uśmiechnął się, mrużąc odrobinę oczy. Wyglądał przy tym jak złośliwa zjawa - Jeśli panienka chce, to mogę powtórzyć.
I choć w tamtym momencie Gotka ledwo powstrzymała się od nadepnięcia wilkowi na łapę, to dalej trzymała się swego scenariusza.
- A co jeśli ta „panienka” zadaje tak głupie pytania, tylko po to by prymitywny i jeszcze niedorozwinięty mózg jej rozmówcy mógł wszystko pojąć? - teraz to ona uśmiechnęła się przebiegle - Po prostu musiała się poświęcić i zniżyć do twojego poziomu.
- Taaak? Naprawdę tak sądzisz?
- Chyba słyszałeś. - odparła zadowolona, cytując wcześniejsze słowa ciemnego basiora - Jeśli pan zechce, to mogę powtórzyć.
Na to wilczur uniósł lekko jedną brew i uśmiechnął się szerzej. Teraz to dopiero był w dobrym humorze, a Gwen doskonale o tym wiedziała i, przyznam, że nawet cieszyła się z tego powodu. Dlaczego? Ponieważ lubiła kłótnie, nic więcej. Poza tym owy basior był jednym z niewielu wilków, który nie uciekał na jej widok. Samotność to potworna choroba, dlatego mimo zdrowemu rozsądkowi, który wyraźnie ostrzegał ją przed niektórymi, Gotka przywiązywała się do osób, które traktowały ją inaczej, niż większość. Bitwy i słowne potyczki były o wiele lepsze, niż niepewność i trwoga, jaką coraz częściej dostrzegała w oczach mijających ją wilków.
Zerknęła szybko na swego nowego kompana. W jego srebrnych ślepiach tańczyły dzikie ogniki. Nie dostrzegła tam strachu, obawy, czy też niepewności. Tylko tajemnice, które zawsze odbijały się również w jej oczach. Mnóstwo sekretów, a do tego przebiegłość i chęć drobnej rywalizacji.
- Ależ nie trzeba. - odparł z tak teatralnie udawaną wdzięcznością, że w żaden sposób nie dało się wziąć jej na poważnie - Obawiam się jednak, że aby być ze mną na równi, musiałabyś się trochę wznieść. - basior zerknął przelotnie na czerwonowłosą wiedźmę, po czym posłał jej chyba jeden z najbardziej zadowolonych z siebie, ale i jednocześnie wrednych uśmiechów - Choć w Twoim przypadku to raczej niemożliwe.
Gwenllian porzucała swą rolę i udawanie niewiniątka. Z wielką radością odwzajemniła przebiegły uśmiech, taki sam, jakim przed chwilą odważył ją nieznajomy. Bo po co miała się ukrywać? Poza tym bawiła się doskonale, wymieniając uwagi z basiorem. Ile to czasu minęło odkąd spotkała na swej drodze kogoś takiego? Dużo, zdecydowanie za dużo.
- Ty za to możesz upaść tak nisko, że nawet najniżej położona osoba nie będzie w stanie Cię dostrzec wśród cieni i mroku. - przymrużyła oczy, przyglądając się uważnie wilczurowi. Dalej nie przestała się uśmiechać - Gdyż w Twoim przypadku jest to po prostu pisane przez los.
- Przynajmniej spadając w dół będę mógł pociągnąć za sobą kilka osób. - zauważył, a jego ton odrobinę się zmienił. Zupełnie, jak nagle zaczął zastanawiać się nad swoim planem… Jakby to wszystko miałoby wydarzyć się już niebawem - Może dzięki temu uda mi się wspiąć wyżej? Dotrzeć na górę?
- Zapewne po trupach, co? - Gotka uniosła jedną brew, tą na której miała wbity srebrny kolczyk. Dało to całkiem niezły efekt.
- Nieźle kombinujesz. - basior uśmiechnął się pod nosem.
Gwen zaśmiała się szczerze (tak, nawet ktoś taki jak ona potrafił śmiać się tak po prostu, szczerze i radośnie, nie wydając przy tym żadnego „psychopatycznego” pisku…) i bez żadnego ostrzeżenia, skoczyła kilku susów przed siebie. Zaraz jednak zawróciła i stanęła przed basiorem, przez co nieznajomy musiał się zatrzymać. Uniósł jedną brew w geście niezrozumienia, jak to każdy zwykł czynić, kiedy miał styczność z Gwenllian.
Ona jednak nic sobie z tego nie robiła. Przez chwilę taksowała obcego szybkim wzrokiem, po czym zrobiła pierwszy krok i bezceremonialnie zatoczyła kółko wokół wilka. Analizowała wszystko co do tej pory o nim wiedziała - wszelkie dane dotyczące jego emocji, wyglądu, zaobserwowanego zachowania i nawyków. Tonu głosu, oraz sposobu wyrażania się. Jej uwadze nie umknęły długie, niemalże wampirze kły basiora, metaliczne oczy, oraz łuski na ciele, przywołujące na myśl jadowitego węża.
„Zapewne wiele wilków ma go za wredotę, zakłamaną szuję i oszusta…”
- Jesteś w porządku. - stwierdziła w końcu bez ogródek, gdy znów stanęła naprzeciwko nieznajomego. Nawet nie znała jego imienia, choć podawanie go wcale nie było znowu takie konieczne.
Basior parsknął śmiechem, kręcąc głową z niedowierzaniem. Gwen była pewna, że jeszcze nikt tak się do niego nie zwrócił, choć równie dobrze mogło to być tylko mylne pierwsze wrażenie. Tak czy siak, uśmiechnęła się po swojemu i ruszyła przed siebie, nucąc cichą i spokojna melodię.


Canay?

środa, 11 listopada 2015

Od Rex'a do Mini-Stadka i Poetów - Sprawiedliwość

        No szlag normalnie trafia! Ustawisz sobie wszystko tak jak chcesz, pokażesz kto tu rządzi, w jednej chwili jest wszystko tak jak powinno być – a w drugiej one już obściskują te wypchane watą tchórzliwe worki pcheł tych dziwaków z balladami z mchu i paproci! Normlanie połamać łapy, wyciąć języki, wypruć flaki, zmiażdżyć czaszki i powieścić futra nad kominkiem udusić to za mało... (oczywiście chodzi o chłopaków, a nie waderki - jakby ktoś już miał Rex’a za bezdusznego brutala to wolę podkreślić ten fakt).
Rex wbił nienawistne spojrzenie w dwóch poetów, gdy Lirka łamała im kręgosłupy w przyjacielskich uściskach... Jego pozycja pseudo-Alfy, którą sobie ubzdurał znowu poczuła się zagrożona... Ale przecież nie mógł zrobić drugiej awantury, dobrze wiedział, że nie tędy droga... W końcu co to za przywódca, który patroszy wszystko co płci męskiej na swej drodze – z jednej strony było to dość praktyczne rozwiązanie... Ale widocznie nie zawsze skuteczne i potrzebne, o czym samiec już zdążył zapomnieć jeszcze się nie nauczył i dopiero teraz ta wiedza wracała z powrotem wpływała mu do głowy.
„Rusz tym pustym cymbałem... Siła nie tylko w mięśniach leży... c’nie...?” pomyślał jakby próbując samego siebie przekonać.
Wpadł mu jednak pewien pomysł do głowy i to nawet szybko, w końcu coś w tej głowie mimo wszystko miał. Postanowił zabawić się ze wszystkimi w balladową gierkę – każdy miał swój udział, to czemu on nie miałby?

~ Jednak to nie koniec ballady...

Wszyscy znieruchomieli w zaskoczeniu i odwrócili się do weterana słysząc jego basowy głos rozbrzmiewający spokojnie (co pewnie najbardziej ich zdziwiło). Samiec za to wstał i z szyderczym uśmieszkiem okrążył ognisko, podchodząc powoli do Leonardo, cały czas wwiercając zabójcze spojrzenie w jego zielone ślepka, lis aż przylgnął do Lirki, która z zainteresowaniem obserwowała każdy ruch wilka. Pokręt znieruchomiał, kiedy wyszczerzone w lekkim uśmiechu kły zbliżył się do jego ucha:

~ Kły liskowi wpiły się kark,
Psiak złowrogi wydał wark.
Krwi deszcz...
Przyprawiający o dreszcz...
Łamanych kości trzask,
Błagalany wrzask...
Ostatnie tchnienie liska
I roztwiera pies pyska.
Pada na ziemię bezwładne ciałko kradzieja rudego,
Radość rozpiera pieska dumnego,
Który dokonał zadania swego.
Sprawiedliwość jednak wredna wydra...
Jak chce – zawsze wygra.
Pod różnymi postaciami się chowa.
Czasem niepozorna to stwora,
Chwilami jednak... Lasu najgorsza zmora.
Białych kłów błysk,
Oczu zły jadu trysk.
Król wśród cieni lasu:
Wilk...
Król upadły.
Na jego ciele wielu walk blizny ostały.
Samotny włuczęga,
Żołądek jego o jadło jęka.
Ujrzał liska we krwi kałuży,
Stwierdził, że mały, chudy – za obiad nie posłuży.
Za to piesek zdrowy, silny, dobrze karmiony,
Wilkowi stróżka śliny cieknie na posiłek ten wymarzony.
Psina niczego nieświadoma,
Do pyska pakuje grona,
Aż na plecach poczuł kilka ostrych kolców...
To były zęby!
Co będzie z pieskiem?
Skończy z liskiem...? ~

Z ostatnimi słowami spojrzenie Rex’a ponownie wpiło się w dwójkę samców – lis przełknął głośniej ślinę, jednak Jaskra jakoś to spojrzenie ominęło, gdyż wraz z dziewczynami spoglądał nieruchomo na białego wilczura, do połowy schowanego w cieniach jaskini, jedyne światło padało na jego poszarpaną część twarzy, dodając mrocznego efektu jego krwawej balladzie. Gdy Blizna zamilkł zapadła grobowa cisza, nikt nie odważył się odezwać, nawet Danka posiedziała cicho o ułamek sekundy dłużej niż zwykle... Jednak zanim ktokolwiek zdążył się odezwać chrapliwy rechot jednookiego przerwał milczenie...

Lisku? Piesku? A może dziewczyny? X3

Mam nadzieję, że podobały się Wam moje wypociny, choć odrazu ostrzegam, żem z poematów noga XD


Od Danii i jej siostrzyczek - Ballada na trzy głosy

        Wszystkie trzy dziewczęta odetchnęły z ulgą gdy nad Rex'em udało się zapanować, albo może raczej gdy on sam odzyskał nad sobą kontrolę. Może nie było to dosłowne odetchnięcie... Lira w sumie to olała podążywszy wesoło za uspokojonym Rex'em, Kami cicho westchnęła, a Danka się wyszczerzyła. Naprawdę odetchnęli to dwaj goście, którzy wreszcie mogli stanąć na ziemi. Najwyraźniej jednak nie mieli dość, gdyż ruszyli razem za nimi do jaskini - może skusiło ich rozpalone ognisko.
Kiedy wszyscy znaleźli się na miejscu dziewczyny (nadal oblegające dla bezpieczeństwa Rex'a) zauważyły, że zniknął Dankowy kolega. Kami ciut się zmartwiła, chciała go bowiem poznać, ale kiedy zobaczyła pustą miskę po ziółkach uśmiechnęła się pod nosem. Skoro wypił jej super-tajny-specyjał to jakoś da sobie radę. Poza tym Danka na pewno potem go znajdzie, o czym z resztą ją na stronie zapewniła.
Dalej wszystko potoczyło się iście poetycko: Jaskier na nowo przykuł do siebie uwagę pań recytując tonem natchnionym wymyśloną naprędce balladę o lisku. Zafascynowane, a najbardziej Danka, która będąc najmłodszą panną nadal dziko kochała się w bajkach, z zapartym tchem wysłuchiwały słów poety. Lira jednak nie zapomniała oprzeć się przy tym o muskularne ramię Rex'a, a Dan - wskoczyć mu na grzbiet. Tylko Kami zbliżyła się do nowych i przyglądała im się z pogodną uwagą. Ku ich zaskoczeniu poeta w końcu przerwał poemat i przyznał szczerze, że nie wie co dalej. Dan była w szoku. Jednak jak to ona (a właściwie wszystki panny Terger- i Wargerbund) szybko się otrząsnęła i podłapała Jaskrowską myśl:
(Legenda: Dan - Kami - Lira)

Wesoły wstaje lisek uroczy
Myk, hyc i zaraz z nory wyskoczy
Wyskoczył węszy i się przeciąga
Ziewa wygina, czujnie rozgląda
Niebezpieczeństwa nie ma żadnego
A więc pójść można do pieska złego
By mu z przed nosa niespodziewanie
Skraść winogrona i czmychnąć sprawnie
Udał się zaraz bez ociągania
Po winogrona z ludzkiego dzbana
Co stał niewinnie na parapecie
 - Obok miseczka i jakieś śmiecie
Jednak niestety nie zauważył
Że tu los jego właśnie się ważył
Bo burek za rogiem czaił się srogim
mierząc go wzrokiem, a także wrogim
Lis nic nie widział - był zbyt pewny swego
Zignorował wroga - może ostatniego?
Bo kiedy buźkę miał pełną owoców
Na plecach poczuł kilka ostrych kolców
- To były zęby!
Oh nie, toż to straszne!
Co będzie z liskiem!?
Zaraz się okaże!

Tutaj dziewczęta, które zdążyły już wyskoczyć na środek i kilka razy okrążyć ognisko robiąc przy tym najróżniejsze gesty i miny urwały historię i popatrzyły na wszystkich samców. Wyglądały na zadowolone. Danka się rozszalała, a oczka jej błyszczały odbijając szamoczące się obok niej płomienie, Kami uśmiechnęła się łagodnie analizując sobie właśnie po cichu wszystkie rymy i środki, których użyły w wierszu, a Lira wepchnęła się między Jaskra i Leo i przyciągając ich do siebie wyszczerzyła się dumnie.
- I co chłopaki, jak wam się podobało!? - Ryknęła ściskając ich coraz mocniej, co odczuli boleśnie na swoich karkach (a najbardziej Leoś, który był mniejszy). - My też co nieco potrafimy!
- Tak, wyszło nieźle - Przyznała Kami kiedy skończyła analizę, ale słowa te kierowała bardziej do siebie niż do nich. Jej uznanie jednak było dla pozostałych dziewczyn bardzo ważnym źródłem oceny, a także samozadowolenia w przypadku akceptacji.
- Jeeest! - Krzyknęła Danka i podskakując na wysokość płomieni klasnęła w łapki. - Reksi i jak Ci się podobało!? - Zwróciła się do samca z radosnym uśmiechem. 
Bardzo cieszyła się, że Jaskier wyskoczył z takim pomysłem, a nawet - że nie dokończył ballady. Dał im  tym samym pole do popisu! Oh, jakiż może się z niego zrobić ciekawy kompan! Teraz już Danka go nie puści. A skoro trzymają się razem z Leonardem będzie łatwo - nie będzie musiała latać od jednego do drugiego. No i jeszcze będzie mieć Kami i Lirę do pomocy - choć coś czuła, że tych dwóch bardziej zainteresuje brunetkę. Dobrze!
Co do Kami to Danka faktycznie się nie pomyliła: obaj budzili zainteresowanie starszej Wargerbundówny, która zamierzała lepiej się z nimi zapoznać. Zwłaszcza techniczna wiedza lisa wydała jej się nad wyraz ciekawa, co nie znaczy, że talenty i sposób bycia poety były jej obojętne, o nie! Obu uważała za bardzo ciekawych osobników. Może opowiedzą jej trochę o swoich pasjach?
Lira tymczasem ściskała ich i cieszyła się z poznania dwóch nowych, niewiele póki co znaczących dla niej osobników, z którymi można się nieźle zabawić, a i zobaczyć bardziej bestialską stronę białego macho. Choć była w zachowaniach dosyć brutalna to i jej dzięki nim udało się pokazać tą bardziej poetyczną stronę. Była im nawet wdzięczna.

No to kto teraz? x3 Może ballady ciąg dalszy? ~


poniedziałek, 9 listopada 2015

Od Jaskra do Pseudo Stadka i Rex'a - Ballada o lisie

        Poeta odetchnął z ulgą i począł opuszczać się w dół pnia, cały czas kątem oka bacznie obserwując białego weterana. Będąc już dość nisko nad ziemią Rex prychnął wzgardliwie. Ten mały dźwięk wystarczył, by Jaskier w ułamku sekundy znalazł się metr wyżej, a Leo niemal dostał zawału. Wierszokleta zamarł w zupełnym bezruchu, a gdy atak nie nastąpił osunął się już spokojniej na ziemię. Postał tak minutę, aż w końcu odważył się wziąć oddech.
  - Dobra jest, Leoś! - zawołał do lisa. - Możesz zejść! Jest bezpiecznie...Względnie - dodał słysząc ostatnie już warknięcie Rex'a.
  - NIE MA MOWY! - odpowiedział uparcie Leonardo.
  - Weź przestań! - Jaskier starał się go jakoś przekonać. - Nic ci się nie stanie!
  - DOBRE SOBIE! TO NIE TY RZUCIŁEŚ BOMBĘ POD ŁAPY ŻYWEGO CZOŁGU!
  - A czymże jest ,,czołg"? - rzucił zdezorientowany poeta do Kami. 
Wadera wydawała się mu najbardziej rozgarnięta w tym popieprzonym stadku. 
  Niestety i ona pokręciła łbem. Rex, zupełnie znudzony patrzeniem jak jedna łajza próbuje ściągnąć z drzewa drugą łajzę bez użycia siły, ruszył wolnym krokiem z powrotem do jaskini. Głuche tapnięcie poinformowało towarzystwo, że gdzieś tam się położył. Lira nie czekając długo pobiegła za nim. W końcu pod drzewem został tylko Jaskier i Danka bacznie obserwująca całe zajście.
  - Słuchaj! - spróbował po raz ostatni. - Nie mam zielonego pojęcia co to ,,czołg", ale mam pojęcie co oznacza ,,bezpiecznie". Blizna już nam nic nie zrobi! Słyszałeś! Inaczej przyjdzie Blindwind i nastuka mu widelcem rozumu!
  Leonardo obrócił się niepewnie na gałęzi. Nagle zdał sobie sprawę, jak bardzo jest wysoko nad ziemią. 
  - J-j-ja-a...z-z-za wysoko tu d-dla mnie! - wystękał, w końcu wyjaśniając jego prawdziwe obawy przed zejściem.
  - Trzeba było tak od razu! - Jaskier uśmiechnął się. - Skacz!
  - C-co?! - lis uczepił się mocniej gałęzi. - Zgłupiałeś do reszty?!
  - Nie bój się! Złapię cię!
  - To mnie pocieszyłeś! - odparł ironicznie Pokręt.
  - No co ty, stary! Nie ufasz mi?
  Leo w końcu spojrzał w dół. Jaskier przysiadł na tylnych łapach i wyciągnął przednie do góry w zachęcającym geście. Lis przełknął ślinę i stanął na gałęzi na trzęsących się łapach. Nie może przecież siedzieć tu wieczność. W końcu spiął się w sobie i zeskoczył...
  Lot był krótki, a lądowanie bolesne. Jaskier ruszył się o sekundę za późno i ruda kita mignęła mu przed nosem po czym zniknęła w - na szczęście - wyjątkowo głębokiej zaspie. Poeta i Dania nachylili się nad dziurą w kształcie lisa.
  - No i w pizdu, wylądował - skomentowała wadera.
  Leo jedynie jęknął.


* * * * * *

        Gdy poturbowany i załamany psychicznie Pokręt w końcu usiadł przy ognisku (na wszelki wypadek po przeciwnej stronie niż Rex), a obok niego Jaskier, zapanowała względnie spokojna atmosfera. Kami i Danka dalej co prawda patrzyły to na Bliznę, to na dwóch pokrętów, ale sam agresor i jego niedoszłe ofiary byli spokojni. Wierszokleta dzielnie znosił wzrok jednookiego weterana, Leo już nie tak dzielnie. W końcu Poeta zdecydował się rozluźnić atmosferę. Wyprostował się i zaproponował:  
- A może ktoś chce posłuchać ballady?
  - Ballady?! - Dania ożywiła się i zapomniała już o pilnowaniu Rex'a. - Ja chcę! Ja!
  - Pozwólcie, że uznam to za przyzwolenie - Jaskier uśmiechnął się i zamyślił na chwilę. 
Co by tu pasowało? Nie pamiętał zbytnio żadnych pasujących ballad. W końcu zdecydował się zaimprowizować. Wziął oddech i zaczął recytować śpiewnym tonem:

Żył raz sobie rudy lisek
Co podkradał winogrona z misek.
A winogron strzegł pies bury,
Ten co bronił gospodarstwa mury.
Raz przyłapał biednego lisa.
W las pogonił sprytnego urwisa.
Gonił bezmyślnie po lesie zwierzaka
Aż ten na drzewo dał drapaka.
,,Złaź!", huczy pies. ,,Złaź łapserdaku!
Bo marny będzie los twój biedaku!".
A lis ani ruszy, na psa ino syczy,
wołając doń ,,Nie dostaniesz zdobyczy!
Prędzej mi przyjdzie na drzewo mój zgon
Niż w tą ,,opiekę" oddam się twą!".
Tak więc pogrywa? Pies jest cierpliwy,
Siedzi pod drzewem. Aż znudzony niby
Do domu zawraca. I nie wrócił już.
Po burym strażniku pozostał kurz.
Lis z cierpliwości swej dumny do nory wraca
I już myśli, czy mu powrót będzie się opłacał.
Skoro ta psina durna jak głaz,
Nudzi się szybko, męczy ją czas,
To co gdyby wrócić tam jutro,
Na koszt winogron narażać futro?
Jak tam narażać, skoro nic się nie stanie!
Z tą myślą rano wesoły lis wstaje.

  Tu poeta urwał i zamyślił się.
  - No i? - pisnęła Danka. - I co dalej? Gadaj co dalej się stało!
  - Nie wiem... - odparł basior. - Zabrakło mi pomysłów.

Danka? Rex? Teraz wy się pomęczcie, bo skończyła mi się wena na ballady XD

niedziela, 8 listopada 2015

Od Blindwind i Brego - Zacznijmy od Nowa

        Blindwind siedziała cicho przez chwilę analizując dogłębnie słowa towarzysza, który zamilkł niczym grób czekając na jej dalsze reakcje. W końcu westchnęła, odwróciła, i uśmiechnęła się szczerze od ucha do ucha, do oczekującego najgorszych scenerii Trash’a, który zdziwiony tym nagłym życzliwym gestem otworzył szczerzej oczy oraz znieruchomiał (choć to już można chyba zaliczyć to reakcji codziennych tego pana) – to był tylko blew zanim wbije mu w krtań ukryty gdzieś zaostrzony widelec w geście krwiożerczej zemsty? Miał uciekać teraz, zrobić unik czy stać w miejscu, bo właśnie nadeszła chwila przebaczenia? Sierść na jego grzbiecie zaczęła się jeżyć, jednak mimo wszystko usiłował trzymać ją na wodzy, by nie wystrzeliła we wszystkie strony w najmniej odpowiednim momencie.
„Spokojnie, nie uciekaj, spokojnie, nie uciekaj, bo znowu sobie coś ubzdrura i będziesz musiał przepraszać... Nie - ryzykować życie od nowa...” powtarzał sobie w myśli, kiedy wadera wstała odwracając się do niego całym ciałem.
- Hehe... – mruknęła pod nosem, a w jej głosie Husk wychwycił... Wahanie? – Cóż... Trochę głupio wyszło, nie? – stwierdziła hwytając się jedną łapą za głowę i drapiąc się palcem za uchem – To ja cię powinnam przeprosić...
- Co?! – zakrzyknęła jak jeden mąż za plecami wadery przysłuchująca się wszystkiemu grupka, która szybko odwróciła się z powrotem do swych zajęć, gdy dwójka zerknęła na nich podejrzliwie... W sumie „zerknęła” tylko Blindwind, bowiem Trash był już tak zbity z tropu jej zachowaniem, że już sam nie wiedział co miał robić.
Mówili mu, żeby przeprosić – przeprosił, a teraz dowiaduje się, że jednak zrobił to niepotrzebnie! Cała ta odwaga i wysiłek... Na marnę?
- No skąd to zdziwienie, no? – wzruszyła ramionami nie rozumiejąc zakłopotania Trash’a zarówno jak i reszty – Głupio wyszło no, obraziłam się o niewiadomo co, jakby Husky był jakimś chamskim prostakiem, a nie jednym z nas... Nie pomyślałam, że każdy jest inny, nie? Nie wszyscy lubią się tulić... I do tego wymusiłam przeprosiny na niewinnej osobie, która pewnie nawet nie wie za co do końca przeprasza!
„No! W końcu ta niezrozumiała kobieta powiedziała coś mądrego!” z radością w duchu westchnął samiec, który już ogłupiał od poszukiwania logiki, która najwidoczniej dla zielonookiej nie istaniała w żadnym wymiarze.
- Więc jak, zgoda? Ja wybaczam tobie, a ty mi i zapominamy o sprawie? – Wind zamerdała z nadzieją ogonem.
Teraz to już nawet do niej dotarło, że przesadziła ze swoimi humorami i wariackimi wymysłami, zachowała się jak egosityczny dzieciak... Tym samym grzebiąc szansę na pierwsze dobre wrażenie u Trash’a... Nosz trudno, będzie walczyć o drugie.
Czerwonooki za to patrzył na nią tępo „o co chodzi tej waderze? Tu jest jakiś haczyk, czy na pewno chce się już pogodzić, jakby nigdy nic?” Takie wrażenie sprawiał jego wyraz twarzy, którego na całe szczęscie nie była wstanie dostrzeć biała wadera. Po dłuższej chwili namysłu kiwną ostrożnie głową, żeby nie narażać już na dodatkowe wstrząsy już i tak pękającej w szwach głowy.
- No i super! Zapomnijmy o wszystkim... Nie za bardzo nam wyszło... Ale jak to mówią, pierwsze koty za płoty... Wymyślę jakiś inny sposób, żeby się z tobą witać, dziękować i wyrażać naszą przyjaźń... – ostatnie zdanie powiedziała pod nosem, jakby do siebie, a odpływający już od zmysłów Trash nawet nie skupił się na ich zrozumieniu – Wiem! Żółwik! – zakrzyknęła stawiając tym samym samca do pionu.
- Co? – mruknął jakby wybudzony ze snu.
- Żół-wik, wiesz co to? – zapytała powoli z dokładną dykcją.
Wilczur znowu pokiwał łeb mając w głowie obraz małego zielonego stworka ze skorupką na plecach... Ale czemu akurat żółw? Co to, skrót myślowy?
- To ekstra, od dzisiaj będzie to specjalny gest, tylko dla ciebie i dla mnie, co ty na to? Bliskość mojej łapy chyba przeszkadzać ci zanadto nie będzie? – upewnił się i wystawił energicznie piąstkę przed siebie, tym razem była na tyle daleko, żeby nie zawadzić nijak o samca, który mimo wszystko odchylił w nerwowym tiku głowę.
Łapa? Żłów? Gest? To jakiś rebus? Zastanawiał się przez chwilę, nie umiejąc poskładać faktów do kupy (niestety nie każdy ma ten dar co Bezimienny). Z ratunkiem jednak przyszła Jenka, która szybciej niż Blindy załapała, że nasz antyspołeczny kolega ma z tym problem i najprawdopodobniej nigdy wcześniej się z czymś takim nie spotkał - chyba że owy gest pięści w rzeczywistości był wymierzanym ciosem.
- Patrz, o tak... – rzekła stukając swoją małą piątką o niewiele większą piąstkę Kruk – Teraz ty...

<I tutaj zostawmy nasze małe stadko, gdzie miejsce jest teraz, by nasz Trash coś dopisał ze swych wrażeń integracyjno-socjalnych ^^ A teraz przejdźmy do naszych Poszukiwaczy Smoków, którzy właśnie targają na lewo i prawo biedną Angel... Która w sumie nie ma temu nic przeciwko i bawi się w najlepsze x3...>

        I tak oto cała trójka wylądowała na ziemi, gdzie kundelka nie wykazywała żadnych chęci, by zejść z grzbietu hybryda. Bardzo jej się na nim podobało – nie zatapiała się w śniegu, miała dużo miejsca, obszerne widoczki... No i do tego podwózkę! Kto by nie skorzystał z okazji przejechania się na olbrzymie (jak sądziła Kremówka (Wybacz Angel, tak mi się nasunęło, jeżeli Ci nie będzie przeszkadzać Brego użyje tego w dalszych opowiadaniach XD))?  z Piekła rodem (Trash’owi odbieramy prawo głosu w tej sprawie)
- Tu szli, rozdzielili się... Byli na polowaniu... Gonili zdobycz... Blindwind hybiła... Jennka też tu była! Bran powaliła zdobycz... Wyślizgnęła im się i uciekła... Wind za nią podążyła wraz Jenną...– cały czas zdawała im relację Aspen, która wykorzystując swój zmysł tropienia krok w krok odczytywała ze śladów poczynania stadka – I jest wśród nich ktoś nowy... – stwierdziła wychwytując gryzący zapach niewilczego stworzenia.
Brego wodził jedynie za nią oczyma, nabierając do niej coraz więcej szacunku. On w tym śniegu widział jedynie plątaninę różnych odcisków łap i racic.. Fakt, na chłopski rozum można wywnioskować, że prawdopodobnie odbyło się polowanie, szczególnie, że wszystkie ślady były głęboko odciśnięte oraz rozmazane, co wskazywało na bieg, ostre zwroty i hamowanie. Ale dokładnego przebiegu tej akcji nie umiałby opowiedzieć, tym bardziej stwierdzić czyje odciski do kogo należały... Za to Aspen niczym wróżbita czytała szyfry ze śniegu jakby to były stronice księgi.
- Znalazłam! – zakrzyknęła hybryda na upartego przebijając się przez barrierę zarośli wyrywając w gałęziach krzaków na tyle duże przejście, że Brego mógł się przecisnąć.
- Witajcie, Skarby nasze! Dawno żeśmy was nie widzieli! – zakrzyknął z uśmiechem Brego – O! Was nie poznajemy kompletnie... Wilka nam nie przypominacie... A was wszystkich już znamy! – stwierdził wesoło przygarniając wadery do siebie w wielkim uścisku, Aspen z Angel również nie uchroniły się przed czułościami rogacza...

A oto i jest! Opowiadanie, które Wam tak długo obiecywałam! Nawet nie wiecie jak się cieszę, że w końcu udało mi się je naskrobać... I też Was przepraszam, bo zahamowałam całego bloga tym wszystkim -.-‘
Mam jednak nadzieję, że mi wybaczycie jakoś tę zniewagę i nie wydziedziczycie mnie z tego stada (Fidelka, kieruję to głównie do Ciebie, bo jakieś dziwne podteksty u Ciebie już łapię XD) oraz dacie mi uczestniczych w tych Waszych planach wojennych, które żeście zaczęły już knuć, z dokładnie nikomu nie znanego powodu XD

Kto teraz pisze? Choć może wpierw dajcie się Trash’owi wykazać, żeby nie było zbytniej plątanini z cofaniem się w czasie, bo mogą wyniknąć jakieś niedopowiedzenia ^^”