Moja drzemka była
wyjątkowo krótka. Wydawało się że ledwo przymknęłam powieki, jak coś
załaskotało mnie w nos. Zmarszczyłam go kilkakrotnie myśląc że to jakiś pyłek,
igiełka czy listek. Ale wciąż łaskotało, więc prychnęłam jeszcze i spróbowałam
to zdmuchnąć. Cały czas starając się nie wybudzić z sennego letargu. W końcu
jednak nie wytrzymałam i z cichym warkotem otworzyłam oczy. Coś czarnego powoli
człapało mi po pysku zbliżając się do oczu. Zamarłam i zrobiłam zeza by upewnić
się że to było to co myślę.
-Jasna cholera!
Pająk! Kur...- Nie skończyłam bo zerwałam się tak raptownie w panice przed
stawonogiem, że gałąź na której siedziałam załamała się i wraz z nią spadłam
dobre cztery-pięć metrów.
Zawyłam boleśnie,
bo rany się otworzyły i na śnieg chlapnęła spora ilość krwi. Podniosłam się
jednak, dalej pamiętając o czarnym ośmionogu. Dopiero gdy upewniłam się, że nie
ma go w pobliżu odetchnęłam z ulgą. Wtedy do moich uszu dobiegł tętent łap.
Ktoś tu biegł. Wróg czy przyjaciel? Obejrzałam się w kierunku z którego dobiegł
mnie dźwięk. Dwie wadery biegły w moim kierunku, one mnie jeszcze nie widziały,
ale ja już mogłam dostrzec Blind i Jen. Na mój pysk wpełzł szelmowski
uśmieszek. Jednym susem, tak by nie pozostawiać śladów wskoczyłam za krzaki.
Dziewczyny zatrzymały się zdyszane przy zwalonej gałęzi, zapewne usłyszały mój
pisk i przybiegły myśląc, że coś mi się stało. Ha ha! Nawet nie zauważyły, że
siedzę tuż za nimi.
-Jezus Maria! Czy
to jej krew? Alva miała racje...- Sapnęła biała marszcząc pysk, zapewne
metaliczny odór uderzył ją w nozdrza, w końcu miała dobry węch.
-Myślisz że coś
ją zaatakowało?- Jenna wydawała się być mniej spanikowana, ale nie była też
spokojna. Ach jak żałowałam że nie widzę ich twarzy.
-Ferdale? Boże...
Była ranna, gdyby jakiś jeszcze tu był nie miałaby szans.- Zadreptała w miejscu
przejęta. Zatrzęsłam nieco krzakami, a obie odwróciły się w moją stronę i
przyległy do siebie. W tym momencie wyskoczyłam z głośnym krzykiem i szerokim
uśmiechem. Obie krzyknęły a ja wybuchłam gromkim śmiechem.
-Aspen!- Warknęła
na mnie mała dodając krótką wiązankę.
-Jejuśku, nie
wieżę że udało mi się was nabrać.- Wydusiłam
-Ty głupia!
Usłyszałyśmy krzyk więc myślałyśmy że coś się stało, a tutaj na dodatek leży
mnóstwo krwi! Co ty sobie myślisz?!- Warknęła Jen podchodząc do mnie i
zamachując się, nie trafiła jednak bo wykonałam zręczny odskok. Niestety
wylądowałam na chorej łapie, która ugięła się pode mną i runęłam jak długa
nadal się śmiejąc. Niechętnie ale wadery również się zaśmiały ze mną.
-Co tu się
stało?- Zapytała w końcu zielonooka
-Wszystkiemu
winne są pająki...- Powiedziałam z udawaną powagą.
-A tak na praw...
Boże As! Ty krwawisz!
-No wiem, wiem...
Ale skrzydło i noga mają się lepiej...- Machnęłam lekceważąco łapą.
-Nie to! Idziemy
do jaskini...- Zakomenderowała i dopiero teraz zauważyłam że po czole spływa mi
gorąca ciecz... więc stąd tyle krwi... Przyłożyłam kończynę do rany i
popatrzyłam na szkarłatną maź.
-Chodź, ktoś cię
opatrzy.- Podeszła do mnie Wind.
-O nie! Silva
albo Alva znów będą prawiły mi kazania! Nigdzie nie idę!- Usiadłam jak dziecko,
co musiało komicznie wyglądać gdy byłam wyższa od obu.
-Nie to nie.
Idziemy na ognisko same.- Kruk ruszyła w stronę jaskini kotki ciągnąc za sobą
Dżen.
-Ognisko?!
Poczekajcie!- Zarwałam się i dotruchtałam do nich. A one zaśmiały się wesoło.
Walka widać skończyła się pozytywnie skoro były na tyle wesołe, a może nie? W
oczach obu widziałam wciąż czający się gdzieś smutek.
W końcu
dotarłyśmy do owego ogniska, Wind chciała mi pomagać, ale stanowczo się
opierałam chcąc udowodnić, że już ze mną wszystko okej. Chyba mi nie wierzyły,
ale jak można uwierzyć stworzeniu które mówi "dobrze się czuję" a
kuleje, nie może latać i jest cała w własnej krwi. Sama bym sobie nie
uwierzyła. Przy ogniu siedziało całkiem sporo biesiadników. Ale z ulgą
stwierdziłam że wśród nich nie ma Alvy i Hakai. Przy nich najdłużej musiałabym
przytakiwać. Wychwyciłam również kilka nowych twarzy. Rudowłosa, niebieski,
szary, druga niebieska, biszkoptowa i jeden z łuskami. Nawet ja musiałam zamrugać,
bo myślałam, że wzrok płata mi figle, ale nie, jak zawsze był doskonały, pod
sierścią jednego były łuski. Śmieszne zwierzę. Oczy wielu zwróciły się ku mnie.
Na co jak zwykle odpowiedziałam promiennym uśmiechem. Moje nieco masakryczne
oblicze chyba na momencik zamroziło atmosferę.
-Mną się nie
przejmujcie.- Pomachałam łapą w uspokajającym geście.
-Silvie się to
nie podoba...- Mruknął mały rogacz, który nie wiedzieć kiedy i jak znalazł się
tuż koło mnie.
-Zostawiamy ją
tobie.- Odezwała się Jen z cieniem wrednego uśmieszku, wiedziała że ciapka
będzie suszyła mi głowę, co gorsza! Użyje tych swoich ziół by odkazić rany a to
będzie piekło! Więc odeszła powoli zostawiając mnie pod jej opieką. Z dwojga
złego wolałam jednak tę chwilę z Bane, niż przemowę Alvy.
-Nie czekajcie,
dziewczyny no, nie zostawicie chyba mnie samej co?- Zapytałam z nadzieją w
głosie za odchodzącymi waderami. Nie chciałam teraz być opatrywana tylko
porozmawiać i zabawić się z innymi.
-Spokojnie,
zostawiamy cie w dobrych rękach.- Zawołały podchodząc do ognia. Wszyscy zajęli
się swoimi sprawami a ja zostałam sam na sam z tym wybrykiem natury który teraz
dziwnie na mnie patrzył, tymi dziwnymi oczkami.
-Aspen miała
uważać, więc co ona tu robi w takim stanie?- Zapytała marszcząc brwi i
przewiercając mnie wzrokiem.
-No bo ja...-
zaczęłam ale Silv zaraz mnie usadziła i zaczęła obskakiwać. Zdecydowanie...
nielubiłam tego... Na szczęście już po chwili kończyny nie dokuczały, a rana na
czole niemal zniknęła. Mały rogacz szybko się też ulotnił bez słowa po
skończonej robocie. Teraz gdy bardziej przypominałam istotę żywą podeszłam do
reszty.
<Ktoś?
Coś?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podziel się z nami Swoją opinią :)