Leo bacznie obserwował całą scenę ciekawskim wzrokiem. Był zmęczony po bitwie, chociaż ani razu nie skubnął nawet zębami potężnego Mestena, jak nazwała tego stwora Alva. Był nieco zawiedziony, że pomysł z katapultą nie wypalił, ale wszystko rozegrało się tak szybko, że nawet nie miał czasu na jej skręcenie. Na szczęście miał jeszcze pociski, które rzucane pod nogi potwora eksplodowały z hukiem i kaskadą kolorowych iskier. Pomoc niewielka. Szkody nie czyniła. Jednie Mestena to denerwowało, ale może to i lepiej? Z doświadczenia Pokręt wiedział, że zdenerwowany przeciwnik nie zwraca uwagi co robi, byleby tylko się odegrać i pozbyć irytującego czynnika. Lis był jednak całe szczęście zbyt mały, by ktokolwiek mógł zwrócić na niego uwagę.
A jednak ktoś zwrócił. Całą bitwę obserwowała go Dan - niewiele przerastająca go wzrostem rudowłosa samiczka. Oczywiście Trybik zajęty swoim zadaniem pojęcia nie miał, że stał się obiektem jakiegokolwiek zainteresowania.
Po akcji z mdlejącym jeżozwierzem i rozsierdzonym Rex'em wszyscy ruszyli w końcu w stronę jaskini Alvy. Każdemu (prawie każdemu) poprawił się nastrój. Ledwo nadążający za wszystkimi Leo starał się włączyć do jakiejś rozmowy. W końcu zauważyła go Bran. Wadera jednym ruchem posadziła zaskoczonego lisa na grzbiecie ojca. Raphael zadowolony odbytą bitwą i faktem, że nie będzie musiał znosić Rex'a przez kilka dni, nie miał nic przeciwko towarzystwu małego rudzielca.
Rozpaleniem ogniska zajęła się ta nowa waderka. Z pomocą kilku wilków ustawili palenisko i już parę minut potem w górę wystrzeliły płomienne języki. Rozgorzały ponownie wesołe rozmowy. Pojawiła się także Aspen. Leonardo jednak siedział znudzony nie mając żadnego partnera do rozmowy. W końcu zaczął grzebać w swojej nieodłącznej sakiewce. Natrafił łapą na jakiś owalny kształt. Zdziwiony wyjął z sakwy ostatni woreczek z ładunkami wybuchowymi - taki sam, z jakich korzystał podczas walki. Wpadł mu do głowy kolejny pomysł na urozmaicenie wieczoru.
Podszedł wolnym krokiem w stronę ogniska. Rozmowy przycichały, gdy wariaci zauważali poczynania małego rudzielca. Po chwili na lisie spoczęły spojrzenia prawie wszystkich członków watahy. Pokręt nawet nie zauważył jak wielkim centrum zainteresowania się stał. Usiadł jak gdyby nigdy nic blisko paleniska, nałożył na oczy gogle i pochwycił woreczek. Ostrożnie rozdarł tkaninę pazurem, tak by nic się nie zmarnowało. Wysypał skrupulatnie mieszaninę na łapę i cisnął nią pewnym ruchem w ognisko. Momentalnie buchnęło płomieniem tak gwałtownym, że Leo musiał się odsunąć. Zapewne i tak oślepnąłby od nagłego rozbłysku. Całe szczęście miał zasłonięte oczy. Gdy ogień uspokoił się, zdjął gogle. Wszyscy przez moment patrzyli zdezorientowani na lisa. Czemu to miało służyć? Jedna po jakiejś minucie mieszanka zaczęła działać. Płomienie zaczęły mienić się różnorakimi kolorami. Raz były zielone, za chwilę fioletowo różowe lub błękitne. Członkowie watahy z zafascynowaniem patrzyli na zmieniające się barwy. Po chwili do uszu Leonarda dotarły wyrazy uznania i zadowolenia. Pysk rudzielca rozjaśnił uśmiech.
Wrócił na swoje miejsce chcąc pobawić się noszonymi przy sobie sprężynkami. Nie siedział jednak długo sam. Po chwili przysiadła się do niego Szalona Dan, zachwycona pokazem i zaciekawiona dalszymi poczynaniami Pokręta...
Dan? Dalszych pomysłów nie mam, a wypadało mi w końcu opo napisać. Ale chyba polubisz Leo x3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podziel się z nami Swoją opinią :)