Łapa Jenny
zatrzymała się kilka milimetrów od mojego pyska. Rozwarłem paszczę i wyrwałem
sztylet, po czym wyleciałem z jaskini niczym torpeda. Jenna w tym czasie wstała
już całkiem obudzona.
- Ej, oddaj! To
moje! - usłyszałem jej zbulwersowany krzyk za sobą.
Uśmiechnąłem się
do siebie pod nosem. W końcu odzyskałem to co znalazłem. Zatrzymałem się
niedaleko jamy i upuściłem sztylet w śnieg. Alva i Leonardo spojrzeli na mnie
zdziwieni, ale nic nie powiedzieli.
- Znalezione, nie
kradzione! - odkrzyknąłem i ponownie chwyciłem sztylet.
Rozejrzałem się
podekscytowany po okolicy. Słysząc kroki Jenny, wystrzeliłem przed siebie, by
po chwili skręcić za jamę. Usłyszałem za sobą krzyk Alvy, jednak zignororwałem
go. Zrezygnowałem jednak z tego pomysłu i wpadłem między drzewa. Jenna w tym
czasie zdążyła pobiec za mną i zauważyła końcówkę mojego ogona zniknącego w
gałęziach. Była blisko, skrzypienie śniegu zdradzało jej położenie jak i moje.
Biegłem dalej przed siebie, lecz po chwili wpadło mi na myśl schowanie się na
drzewie. Szybko wybiłem się i przylgnąłem do najbliższego drzewa. Wytężając
swoje mięśnie i wbijając pazury jak najlepiej, wdrapałem się na górę, i
znalazłem się w gołej koronie jakiegoś liściastego drzewa. Wadera chyba musiała
zauważyć moje poczynania, bo niedługo po tym usłyszałem trzepot skrzydeł.
Pobiegłem po jednej z grubszych gałęzi i skoczyłem na następne lekko się
chwiejąc. Była tuż za mną.
- Wracaj tu! -
wściekłość biła od niej na kilometr, jak nie lepiej, lecz dało się wyczuć też
zadowolenie z gonitwy.
Lekki uśmieszek
wykwitł na moim pysku, lecz po chwili zniknął, gdy poczułem wbijające się
pazury w mój grzbiet. Zachwiałem się jeszcze bardziej i wraz z nią runąłem w
śnieg, który wcześniej zalegał kilka metrów pode mną. Zadudniło mi w uszach, a
wibracje przeszły przez moje kończyny. Na drżących łapach wstałem i spojrzałem
na uśmiechniętą Jennę trzymającą mój - tak, MÓJ! - sztylet. Pomachała mi łapką
i odleciała.
- Szlag by to! -
warknąłem pod nosem.
Po chwili
wszystkie dolegliwości ustały, a ja z nowymi siłami mogłem popędzić tym razem
za Jenną.
Raptownie
zatrzymałem się, gdy usłyszałem za sobą powarkiwania. Odwróciłem się i ujrzałem
Ferdala. Był duży na jakieś 2 metry, mocno zakrzywione pazury mieniły się
zielonym blaskiem, a z otwartego pyska skapywała czarna ciecz. Troje oczu
świeciły na złoto. Wielkie uszy chodziły niczym radary, a całe futro miał szaron
- rude.
Odpychając na bok
strach i niestety rozsądek, ustawiłem się w pozycji gotowej do ataku.
Usłyszałem jeszcze jedno warknięcie, po czym stwór ruszył na mnie niczym taran.
Gdy był na tyle blisko, by go wykiwać, skoczyłem na bok, przy okazji zaorałem
pazurami po jego łapie. Wyhamowałem. Usłyszałem krótkie skomlenie, Ferdal
jednak się nie zatrzymał i zamachnął się zdrową łapą. Czmychnąłem pod nią w
ostatniej chwili. Poczułem jedynie powiew wiatru. Wskoczyłem na jakieś niskie,
pobliskie drzewo, lecz po chwili musiałem z niego zeskoczyć, gdyż Ferdal je
staranował. Korzystając z okazji, że stał do mnie bokiem, wybiłem się i po
kilku sekundach zwisałem, wczepiony w niego pazurami. Wdrapałem się jak
najboleśniej na jego grzbiet i wgryzłem mu się w kark. Szybko mnie jednak
zrzucił, lecz mniej - więcej wylądowałem bezpiecznie.
Trochę za późno
zobaczyłem jak Ferdal mnie atakuje i kiedy chciałem uskoczyć, zahaczył mnie trochę
pazurami na grzbiecie, jednak wystarczającco by pokazała się krew.
Jenna? Mam
nadzieję, że dobrze uchwyciłam Twoją postać i, że mi jakoś pomożesz ;-;
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podziel się z nami Swoją opinią :)