poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Od Varen'a do Jenny - Bezmyślna Gonitwa

        Łapa Jenny zatrzymała się kilka milimetrów od mojego pyska. Rozwarłem paszczę i wyrwałem sztylet, po czym wyleciałem z jaskini niczym torpeda. Jenna w tym czasie wstała już całkiem obudzona.
- Ej, oddaj! To moje! - usłyszałem jej zbulwersowany krzyk za sobą.
Uśmiechnąłem się do siebie pod nosem. W końcu odzyskałem to co znalazłem. Zatrzymałem się niedaleko jamy i upuściłem sztylet w śnieg. Alva i Leonardo spojrzeli na mnie zdziwieni, ale nic nie powiedzieli.
- Znalezione, nie kradzione! - odkrzyknąłem i ponownie chwyciłem sztylet.
Rozejrzałem się podekscytowany po okolicy. Słysząc kroki Jenny, wystrzeliłem przed siebie, by po chwili skręcić za jamę. Usłyszałem za sobą krzyk Alvy, jednak zignororwałem go. Zrezygnowałem jednak z tego pomysłu i wpadłem między drzewa. Jenna w tym czasie zdążyła pobiec za mną i zauważyła końcówkę mojego ogona zniknącego w gałęziach. Była blisko, skrzypienie śniegu zdradzało jej położenie jak i moje. Biegłem dalej przed siebie, lecz po chwili wpadło mi na myśl schowanie się na drzewie. Szybko wybiłem się i przylgnąłem do najbliższego drzewa. Wytężając swoje mięśnie i wbijając pazury jak najlepiej, wdrapałem się na górę, i znalazłem się w gołej koronie jakiegoś liściastego drzewa. Wadera chyba musiała zauważyć moje poczynania, bo niedługo po tym usłyszałem trzepot skrzydeł. Pobiegłem po jednej z grubszych gałęzi i skoczyłem na następne lekko się chwiejąc. Była tuż za mną.
- Wracaj tu! - wściekłość biła od niej na kilometr, jak nie lepiej, lecz dało się wyczuć też zadowolenie z gonitwy.
Lekki uśmieszek wykwitł na moim pysku, lecz po chwili zniknął, gdy poczułem wbijające się pazury w mój grzbiet. Zachwiałem się jeszcze bardziej i wraz z nią runąłem w śnieg, który wcześniej zalegał kilka metrów pode mną. Zadudniło mi w uszach, a wibracje przeszły przez moje kończyny. Na drżących łapach wstałem i spojrzałem na uśmiechniętą Jennę trzymającą mój - tak, MÓJ! - sztylet. Pomachała mi łapką i odleciała.
- Szlag by to! - warknąłem pod nosem.
Po chwili wszystkie dolegliwości ustały, a ja z nowymi siłami mogłem popędzić tym razem za Jenną.
Raptownie zatrzymałem się, gdy usłyszałem za sobą powarkiwania. Odwróciłem się i ujrzałem Ferdala. Był duży na jakieś 2 metry, mocno zakrzywione pazury mieniły się zielonym blaskiem, a z otwartego pyska skapywała czarna ciecz. Troje oczu świeciły na złoto. Wielkie uszy chodziły niczym radary, a całe futro miał szaron - rude.
Odpychając na bok strach i niestety rozsądek, ustawiłem się w pozycji gotowej do ataku. Usłyszałem jeszcze jedno warknięcie, po czym stwór ruszył na mnie niczym taran. Gdy był na tyle blisko, by go wykiwać, skoczyłem na bok, przy okazji zaorałem pazurami po jego łapie. Wyhamowałem. Usłyszałem krótkie skomlenie, Ferdal jednak się nie zatrzymał i zamachnął się zdrową łapą. Czmychnąłem pod nią w ostatniej chwili. Poczułem jedynie powiew wiatru. Wskoczyłem na jakieś niskie, pobliskie drzewo, lecz po chwili musiałem z niego zeskoczyć, gdyż Ferdal je staranował. Korzystając z okazji, że stał do mnie bokiem, wybiłem się i po kilku sekundach zwisałem, wczepiony w niego pazurami. Wdrapałem się jak najboleśniej na jego grzbiet i wgryzłem mu się w kark. Szybko mnie jednak zrzucił, lecz mniej - więcej wylądowałem bezpiecznie.
Trochę za późno zobaczyłem jak Ferdal mnie atakuje i kiedy chciałem uskoczyć, zahaczył mnie trochę pazurami na grzbiecie, jednak wystarczającco by pokazała się krew.


Jenna? Mam nadzieję, że dobrze uchwyciłam Twoją postać i, że mi jakoś pomożesz ;-;

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podziel się z nami Swoją opinią :)