piątek, 3 kwietnia 2015

Od Blindwind do Jenny, Varen’a, Raphael’a i Leonardo - Powrót do Życia oraz Pielęgniarskie Spa

        - JENNA! JENNA! JENNA! MORDO MOJA, KOCHANA, TY ŻYJESZ! – Wind potknęła się gdy biegła na oślep i wylądowała niczym meteoryt na biednej, małej waderce, która (nie mając innego wyjścia) poddała się jej uściskom i całusom.
Dziewczyny z impetem przeturlały się po miękkim puchu, wyglądając już jak wielka kulka śniegu.
- Du-u-si... – próbowała wyskrzeczeć Dżej, gdy uścisk Blind był już tak silny, że brakowało jej dostępu powietrza.
Zaczęła energicznie machać łapami w powietrzu - gdyż Blindwind stała na dwóch nogach, trzymając przyjaciółkę nad ziemią.
- Wybacz! – z tymi słowami upuśiła Diablika na śnieg, całe szczęście że była tam warstwa „białego cholerstwa”, bo inaczej Dżej mogłaby zęby zgubić – Ojć, przepraszam, nic ci nie jest?
- Ty mnie kobieto, kiedyś do grobu wpędzisz. – warknęła plując śniegiem, wynurzając głowę z zaspy.
- O matko, tak się cieszę, że wróciłaś. – rzekła przygarniając ją w kolejny uścisk, ale tym razem lżejszy – Ej, ej... To znaczy, że... O kurde! Raph mnie zabije! A Hakai rozerwie na strzępy! – dziewczyna znów upuściła wilczycę łapiąc się za głowę – Szlag, muszę go posklejać zanim kuzyn wróci!
- Ej, czekaj, jaki Raph? Czemu sklejać? Coś ty znów nachrzaniła?!
- Wszystko jest pod kontrolą! Nic nie się bój, będzie git... – dziewczyna zaczęła gorączkowo zbierać ziółka , które upuściła kiedy zjawiła się Dżej. Upuściła je jednak ponowanie, kiedy dotarło do niej, że oprócz Diablika jest tu ktoś jeszcze.
- To jest właśnie Blindwind, o której ci mówiłam. – rzekła Jenna do nowoprzybyłego, któremu lekki uśmieszek zawitał na ustach, gdy patrzył na kotłowaninę, jednak teraz znikł.
- Kim jesteś? – Wind znalazła się zaraz przy nowym basiorze, badając jego woń, by móc ją później zapamiętać – Gdzie go znalazłaś? Ej, zatrzymamy go? Jestem Blindwind. – samica wystawiła łapkę do przodu (trochę za bardzo na lewo).
- Varen. – usłyszała basowy głos nad głową, a ogromne łapsko uściskało jej (wręcz szczenięcą) łapkę.
- Matko, jaki ty wielki. – dziewczyna zadarło głowę do góry (jakby jej to cokolwiek miało dać).
Nagle głośne burknięcie dało znać o pustym żołądku, który od kilku dni już domagała się choćby małego ochłapu mięsa.
- Te, kiedy coś ostatnim razem jadłaś? – zapytała Jenna dopiero teraz zauważając wychudzoną sylwetkę wilczycy.
- Hym... Dzień przed tym jak zniknęłaś... Chyba.
- Co?! Czy ty już kompletnie powariowałaś? Chcesz się zagłodzić? Marsz coś zjeść.
- Nie mam czasu na jedzenie! Muszę posprzątać bajzel, który zrobiłam! – zawołała, zgarnęła swoje graty i zwróciła się w stronę, z której przybiegła, zanim jednak wystartowała – Jak tylko skończę ratować to co mi się sypie to zgarnę cię i nadrobimy sobie wszystko co cię ominęło! – puściła jej oczko oraz wesoły uśmiech - I błagam... Upoluj mi jednak coś do jedzenia...  – poprosiła błagalnym tonem, jednak już nie czekała na odpowidź, tyko wystrzeliła już z powrotem do Raphael’a.

******

        Wind wpadła jak dzika na polankę, gdzie na nią czekali.
- Żyje! Jenna żyje! Właśnie ją spotkałam! – zawołała wesoło, po czym spojrzała z przepraszającym wyrazem pyska na Drzazgę – Obawiam się, że nasz wypad był taki trochę niepotrzebny... – rzekła cicho – Ale nie bój nic! Zaraz będziesz jak nowy! – dodoała prędko nim on zdołał odpowiedzieć.
Dziewczyna stanęła na chwilę, zesztywniała i zwróciła głowę do Leonarado, który cofnął się o krok. Zaburczało jej w brzuchu, jednak zamiast rzucić się na lisa – co bardzo chciała uczynić – westchnęła cicho.
- Słuchaj, potrzebuję wodę. Rzeka jest niedaleko, znajdź jakiś wklęsły kamień i przynieś mi trochę. – rzekła – Proszę. – dodała z nieco wymuszonym uśmiechem.
Lis rzucił nieufne spojrzenie, pewnie zaprotestowałby, gdyby w ostatniej chwili nie wpadła mu do głowy myśl, że to może być całkiem dobry pomysł – zniknąć lisożerce o pustym żołądku z oczu. Podniósł się z miejsca i potruchtał w kierunku, z którego słychać było cichy pluskot wody.
- Na kij ci woda? – zapytał Renji, nie przypominał sobie, żeby do któregoś z medykamentów była ona potrzebna, niektóre wystarczyło trochę w pysku pomemlać.
- Musiałam się go pozbyć. – rzekła zabierając się do pracy - Obiad na czterech nogach w zasięgu łapy to nie jest dobry pomysł, kiedy muszę sie skupić. – zaśmiała się pod nosem, a Renji złapał się za głowę – Dobra, słuchaj, powyciągałeś wszystkie drzazgi?
- Tak mi się wydaje... – zaczał Raph
- Nie ciebie się pytam, ty siedź cicho, poczuj się jakbyś był w spa na miłym zabiegu. – stwierdziła raźnie.
- Cały obolały i podrapany? – zapytał z powątpiewaniem w głosie.
Blindwind pomacała łapą po ziemi, znalazłam kupkę błota, podniosła ją, po czym chlapnęła nią na Raphael’a – w jedyne miejsce, które było w miarę nie naruszone przez kły przeciwnika.
- Prosze, kąpiel błotna też jest. – zaśmiała się otrzepując łapę.
- Dzięki, lepiej mi. – odpowiedział Raph kręcąc z uśmiechem głową.
- Gotowe, wszystkie wyciągnięte! – rzekł z dumą Renji, który tym czasem wydziubał delikatnie najmniejsze z drzazg.
- No i fajnie. – dziewczyna sięgnęła po jedno z ziół – Zjedz to.
- Co to, po co?
- Niedobre jak cholera, ale wspomaga leczenie ran.
- Poradzę so... – w momencie, kiedy samiec otworzył usta wadera wepchnęła mu zielsko do pyska, które on szybko przełknął, nawet go nie gryząc. Skrzywił się z obrzydzenia – O fu... – zdołał jedynie mruknąć pod nosem, gdyż smak był po porstu nie do opisania.
- Spa pełną gębą. – szturchnęła go w ramię, zabierając się za resztę ziółek – Nie martf se, ja mam ne lepiei – powiedziała z pyskiej pełnym jakiś liści, które musiała rozpaplać.
Ich smak też nie należał do najlepszych. Po tych wszystkich zabiegach będzie musiała iść i naprawdę zjeść coś pysznego, żeby pozbyć się tego masakrycznego smaku... Oj, lepiej, żeby Leo się wtedy chował...
Samica chwyciła mokrą kulkę mchu, której użyła to oczyszczenia ran oraz futra z zaschniętej krwi i śmieci. Wypluła zawartość pyska na małe drewienko, które przyniosła.
- Wiem, nie wygląda to najlepiej. – rzekła, czując niepewność bijącą od basiora – Ale wybacz, nie chce mi się czekać na tą wodę, a po drugie, żadnych świństw nie jadłam, więc pyska mam czystego.
- Heh...
- Słuchaj, trzeba było pomyśleć zanim postanowiłeś robić Rex’owi za zabawkę do gryzienia. – stwierdziła rozmazując zieloną maź po jego ranach.
Wilczyca wodziła nosem zaledwie kilka milimetrów od ciała wilczura, żeby móc zlokalizować miejsca o duszacym zapachu zaschniętej krwi. Samiec wzdrygnął się parę razy, gdy przyszło do obłożenia poważniejszych ran. Wilczyca musiała aż dorobić mazidła, gdyż to co miała nie starczyło jej na wszystkie rozdarcia. Na szczęscie pojawił się już Leonardo niosący miseczkę z wodą. Klnąć pod nosem i z okropnie złym humorem. Wind zastanawiała się o co mu chodzi, ale jak podszedł bliżej usłyszała ciche kapanie wody z jego futra.
- Nie mów mi, że wpadłeś do wody. – parsknęła śmiechem.
- Bardzo zabawne. – mruknął kładąc miseczkę obok niej, po czym odsunął się szybko.
- Jak ja żałuję, że nie mogłam tego zobaczyć. – powiedziała cicho nie mogąc powstrzymać śmiechu, jednak wiedziała, że Raph potrzebuje pomocy, więc szybko zamoczyła ziółka w zimnej wodzie, znalazła kamyczek i zaczęła je rozgniatać (pośmiewując sobie pod nosem).
- A tobie co? Wyglądasz jakbyś do bagna wpadł. – zauwarzył lis.
- Jestem na zabiegu w spa, nie widziesz? Kąpiel błotna i okład z ziół. – rzekł mało entuzjastycznie.
Rudzielec jedynie uniósł do gróry jedną brew. O nic nie pytał. Usiadł w bezpiecznej odległości, następnie zaczął przyglądać się działaniom samicy, której ziółka szybko zamieniły się w papkę.
Największe problemy miała przy jego twarzy, ale nie miała wyjścia, musiała obłożyć mu pół pyska mazią, mimo tego, że okropnie się kręcił oraz prostestował.
- Wiem, że cię boli, ale jeżeli nie chcesz wyglądać w przyszłości jak Rex to zaciśnij zęby i wytrzymaj, prawie skończyłam. – fuknęła, kiedy złapał ją w końcu za łapę, by przestała.
Kiedy zapach zascniętej krwi był już kompletnie zablokowany oraz czuła jedynie ostrą woń mazi odłożyła resztę, wycierając łapki o trawę. Raph położył głowę na łapach zamykając oczy. Wadera szybko obłożyła posmarowane miejsca liśćmi, żeby ziółka się nie wytarły, gdy on będzie się kręcić.
- Wybacz, mało delikatne, wiem ale obiecałam, że się tobą zajmę to teraz musisz wytrzymać. – tłumaczyła się Wind, badając łapą delikatnie jego boki oraz stawy – Przynajmniej jak przez to przejdziesz to będzie wyglądał bardziej jak stary Raph, a nie jak kolejny Blizna. – mruknęła pod nosem skupiając się na nie równościach jego klatki piersiowej.
Jej przyjaciel zrobił mu ścieżkę z żeber po jednej stronie, jednak nie wiedziała jak się tym zająć, chirurgiem nie była. Pokręciła więc głową, w najgorszym wypadku będzie dyszał jak Rex. Przeszła dalej do łap oraz poszkodowanego biodra, które - doszła do wnisoku - musiała nastawić.
- Daj mi chwilkę, muszę czegoś poszukać. – rzuciła przez ramę odchodząc.
Po drodze złapała Leonardo w zęby i ruszyła biegiem w krzaki.
- Umiem sam chodzić, czego ty ode mnie chcesz? – warknął, gdy wypuściła go z pyska.
- Przestań się drzeć tylko słuchaj. – mruknęła półgłosem – Raph musi mieć nastawione biodro, boleć go to będzie jak cholera, toteż taki jest mój plan: Ty go zagadasz jakąś ciekawą rozmową, a ja w tym momencie zrobię swoje, weźmiemy go z zaskoczenia i będzie go mniej bolało, co ty na to?


Jenna? Varen? Leonrado? Raphael? ^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podziel się z nami Swoją opinią :)