Chyba łatwo wam sobie wyobrazić ulgę jaką chłopczyna poczuł gdy Rex opuścił naturalne pomieszczenie zwane jaskinią zabierając ze sobą (nie na własne życzenie, ale zawsze) tą brutalną blondynę od nagłych sierpowych, która najwyraźniej nie chciała pozostawać zbyt długo daleko od niego, więc wymknęła się chwilę po tym jak jego biały zad zniknął w pobliskich krzaczorach. Problemy pozostawały jednak dwa. W sumie trzy. A w zasadzie to cztery, bo i czemu się ograniczać.
Pierwszym oczywiście i bezkonkurencyjnie była Szalona Dan, mały rudzielec, którego Trash zaczął się ostatnio chorobliwie obawiać. Nie chodziło o to, że była jakaś przerażająca z wyglądu, miała w oczach ukryte iskry nieposkromionego zła czy coś w tym stylu. O nie - ona była bardziej wyrafinowana (wbrew wszelkim pozorom). Choć fizycznie nie mogła mu zrobić najmniejszej krzywdy to samą swoją obecnością, cicho i niepostrzeżenie przyciągała do niego wszelki pech jaki pałętał się po tych ziemiach! Już pominąłby fakt, że na dobrą sprawę to przez nią spotkał tą nieposkromioną watahę - to jej mógł odpuścić, bowiem prawdopodobnie i tak by tu doszedł wykończony głodem, zimnem czy wściekłymi niedźwiedziami. Kto wie. Ale może trafiłby tu wtedy w innych, nieco łagodniejszych okolicznościach przyrody i na wstępie nie wpadałby na białego brutala, który chyba z przyjemnością cisnął go w ziemię (no dobra śnieg, ale też było twardo), a potem na jakieś zgromadzenie obitych szaleńców... Dobra, skończmy ten temat. I tak nie wygdyba ,,co by się stało gdyby". Przynajmniej nie w tej chwili. Jednak pominąwszy tą 'przygodę' ze wstępu to gdzie tylko pojawiała się Dan (a on na początku dość kurczowo się jej trzymał uznając, że będzie świetnym wabikiem i tarczą przeciwko pytaniom) pojawiały się największe dziwactwa planety oraz osoby, których w normalnych okolicznościach raczej by unikał. Najgorsze wyzwanie rzuciła mu gdy o poranku, gdy przedstawiła go tej wielkiej hybrydzie Brego i w dodatku 'niby nie specjalnie' zostawiła ich samych! Jego z NIM! I uciekła w podskokach! Okazało się jednak, że i ona potrafi pobić samą siebie, bo gdy już udało mu się uciec, już był tak daleko, wyczerpany padł na śnieg w głuchej ciszy mając nadzieję, że już ich nie zobaczy ona i tak pojawiła się przy nim z tym swoim uśmiechem na pysku! Z resztą nie tylko z uśmiechem, ale i białym basiorem i dwoma niezrównoważonymi demonami w żeńskiej formie. Jednak póki co to było wszystko co jej mógł zarzucić.
Problem numer dwa stanowiła tak zwana Kami - całkiem wysoka dziewczyna o długich, brązowych włosach, którą chyba niepomiernie bawiło bierne obserwowanie jak on dostaje niezasłużone (?) baty od blondyny, kryjąca swój dziki zaciesz za ponoć szczerymi ustnym przyganami kierowanymi w stronę tejże. Co dziwne owe skutkowały chwilowym zatrzymaniem procesów myślowych u siłaczki powodując jej 'wyłączenie' i nagłą zmianę osobowości (a także krótkotrwałą amnzję), które niestety dość szybko ustępowały kolejnym napadom agresji kierowanej oczywiście ku niemu, bo przecież dużo jej zawinił. Choć to akurat go niezbyt dziwiło.
Kolejne dwa problemy dotyczyły jego ogólnego samopoczucia, które niepokojąco się pogorszyło odkąd wykonał ten swój desperacki maraton i bezsensu życia, o którym stale rozmyślał. One jednak gnębiły go mniej w porównaniu z tym co serwowały mu poprzednie dwa (i jeszcze te, które wyszły), więc chwilowo mógł je uznać za chwilowe niedogodności.
Siedząc ponuro w kącie miał nadzieję odgrodzić się jakoś od dziewczyn pozostających zdecydowanie zbyt blisko niego i obmyślić plan jakby tu się wydostać z tego bagna. Jednak pękający łeb stanowczo odmawiał współpracy uniemożliwiając wilkowi znalezienie jakiegoś błyskotliwego pomysłu w ciemnych zakamarkach podświadomości. To samo uszy, w których szumiały niewyraźne melodie zagłuszające otoczenie i szczypiące oczy nie chcące rozglądać się dookoła. Czuł się zamknięty i niekomfortowo bezsilny, ale jednocześnie słabł jego kontakt z obiema pannami co akurat dawało mu trochę satysfakcji. Niech do niego mówią, on niedługo ogłuchnie na ich ględzenie i dodatkowo nie będzie ich musiał oglądać. Choć po namyśle dla oka były całkiem przyjemne. No dobra - brunetka była przyjemna. Miała w sobie ten spokojny urok (pomijając fakt delikatnej, a niewątpliwej urody) i kojący uśmiech. Nie zmieniało to jednak faktu, że to jedynie zniechęcało Trash'a do kontaktów z nią - wróg który może zauroczyć twoje zmysły jest sto razy gorszy od tego, który może cię wystraszyć - powtarzał sobie swoje własne słowa mądrości, których kurczowo się trzymał i z którymi nie zamierzał zrywać. Choć to one naprowadziły go na Dan - małe 'brzytkie kaczątko' miało być nieszkodliwe. A niestety nie było. Ale kto wie - może jej piękna kuzynia jest jeszcze gorsza. Ma dłuższe łapy - może udusić.
Pogrążając się w mrocznych pół-przytomnych rozważaniach Trash nie zauważył nawet, że obie dziewczyny zamilkły (dobra, przesadziłam - wyciszyły się z lekka) i obserwowały go uważnie. A wyglądał dość niepokojąco - przygarbiony, ze spuszczonym łbem kiwał się nieznacznie na boki raz po raz lekko pukając w ścianę, a smętny wzrok zawiesił w pustej przestrzeni naprzeciw siebie.
- No pięknie - Stwierdziła Kam na oko oceniając jego stan, co wcale żadnym wyczynem nie było - Chyba to rzucanie go w śnieg mu nie pomogło. Zobacz, przecież on ledwo siedzi! - Wskazała na niego jakby tuż obok miał siedzieć jeszcze inny burkot i trzeba było sprecyzować o kogo chodzi.
Była to jednak zasługa genów, gdyż w rodzinie Wargerbundów żywa gestykulacja była koniecznością do uznania za zdrowe dziecko (nie powiem co robiono z tymi markotnymi) i zostawało to na całe życie. A Kami i tak była wyjątkowo opanowaną osobą.
- Otruł się czymś? Ej, Trash'ek co ci jest? - Danka zareagowała natychmiast zmniejszając fizyczny dystans, który dzielił ją od przymułka, co w końcu uderzyło w przytłumione zmysły samca i wywołało uczucie ograniczenia i delikatnej paniki (tzw. syndrom dyskomfortu Husk'a).
Spojrzał więc na nią starając się wyglądać na w miarę żywego, ale to co odburknął nie było zbyt przekonujące.
- Nic - Wyszemrał i przyłożył głowę do ściany.
Och, jak miał już dość towarzystwa! Ledwo się obudził, a już zdążyli go zdzielić i osaczyć. Przeznaczenie to go jednak chyba zawsze dopadnie...
- Ogień maleje, niedługo powinno ci być lepiej - Kam zignorowała wzmiankę o otruciu, bo to było wątpliwe patrząc na objawy i chwyciła miseczkę z przygotowanym wcześniej ziołowym napojem - Tylko nie opieraj się cały o ścianę, bo się doziębisz. Jak już musisz to łbem, ale lepiej klapnij na ziemi i już nic nie rób - Poradziła podsuwając mu miseczkę pod łapy i odsuwając mimochodem małą Dan.
- I wypij to. Jest świetne na wszystko! - Uśmiechnęła się dumna ze swej zaradności i porządnie zrobionych zapasów, po czym dodała:
- No... Prawie na wszystko. - Po czym wzruszyła ramionami i oddaliła się by pogrzebać w plecaczku.
Odprowadził by ją wzrokiem z utęsknieniem czekając, aż odsunie Dankę jeszcze trochę dalej od niego jednak uznał, że poradzi sobie z tym sam, tym bardziej, że wydało mu się to o wiele łatwiejsze niż przekręcanie pulsującej od bólu głowy.
- Choryś? - Spytała Danka znów podchodząc bliżej jednak nie patrzyła na niego lecz na miseczkę, której zawartość wyraźnie ją zaciekawiła.
Pochyliła się, by lepiej się przyjrzeć, a gdy Trash zaintrygowany ostrożnie zrobił to samo nagle nabrała powietrza w płuca i wrzasnęła jakby Kam nie stała 4 tylko 40 metrów dalej:
- TO ZIOŁA BABCI?! - Husk'owi o mało nie urwało głowy, a odchylił się tak gwałtownie, że i obolałe plecy dały o sobie znać co zaowocowało pełnym niezadowolenia syknięciem.
W dodatku Kam odruchowo podchwyciła grę:
- I TAK I NIE! - Zaśmiała się zadowolona z zagadki i z reakcji siostry, która zaraz zerwała się z miejsca i podbiegła do niej potrącając Trash'a, który nie stracił równowagi tylko dlatego, że opierał się o ścianę.
Śmiechy, krzyki, starannie wyreżyserowane pretensje i pytania nie chciały się uciszyć i jeszcze przez dobre piętnaście minut wypełniały po brzegi jaskinię uchodząc z niej niespiesznie w stronę dzikiego lasu, ale skupiając się przede wszystkim na rozwalaniu czaszki zwijającego się w kącie wilka.
Co do napoju - Husk wolał nie ryzykować. Jeśli nieznajomy daje ci za nic coś do jedzenia/picia/zażycia/użycia/przetestowania/powąchania/obejrzenia/dotknięcia to nie należy tego jeść/pić/zażywać/używać/testować/wąchać/oglądać/dotykać! (O jeny, już widzę go w roli pedagoga - byłby świetny! XD)
Na krótko po tym jak dziewczęta raczyły się uciszyć i dać biedakowi odrobinę spokoju do ich kwatery wparował Rex z kupą mięcha. I z jeleniem. Czyli powrót gigantów!
Ościsty tylko jęknął cicho gdy zobaczył swoją blond prześladowczynię, jej towarzysza, a Danka wydała z siebie kolejny krzyk.
Resztę historii znacie - Trash nie pokusił się na zabieranie olbrzymowi pokarmu, ale życzliwszym okiem łypnął na Dan, która bez pytania podsunęła mu kawałek jadła pod nos. Skoro już przyniosła... Było świerze, jeszcze ciepłe i raczej nie otrute skoro żarli je wszyscy po kolei. Mógł napełnić nim żołądek bez zbędnych obaw. Tak też zrobił - cichutko i niepostrzeżenie w swoim kąciku. A Rex'owi musiał przyznać rację - biały dobrze wyczuł, że chciałby mieć trochę spokoju. Oczywiście na pewno nie robił tego z jakiś altruistycznych pobudek - dla niego Trash był po prostu intruzem, na którego dziewczyny nie powinny zwracać zbytniej uwagi. A najlepiej by w ogóle go zignorowały. Dziwny typ. No ale jeśli miał mu umożliwić później wymknięcie się to warto było poszukać w nim tymczasowej deski ratunkowej - nawet jeżeli owa deska za samo istnienie potrafiła sprać po tyłku.
Ciąg dalszy albo Ty, albo ja - decyduj x3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podziel się z nami Swoją opinią :)