środa, 26 sierpnia 2015

Od Brego do Aspen - Przyjaźń

        - Czemu go spłoszyliście, Skarbie? Fajny był...
~ Phi! Inne poczucie fajności mamy, dobrze, że se polazł, nie potrzebujemy go, niech zamarznie.
- Fe! Skarbie, nie życzy się nikomu takich rzeczy! Skąd wiecie jaki był, nie zdążyliście go poznać nawet, odrazu żeście się go pozbyli.
~ Bo po co nam on?
- Zaprzyjaźniać się trzeba! W przyjaźni siła...
~ Mieliśmy przyjaciół! Wielu ich mieliśmy! I co? Zostaliśmy sami na lodzie, Skarbie! Przyjaźń nie istnieje, puste słowa, nic więcej! ~ Brego splunął w bok i zarżał wściekle powracając myślami do dalekiej przeszłości.
Z drugiej strony... To wszystko wydało się być tak dawno, tyle rzeczy się zmieniło od tamtego czasu.
- Jak tam chcecie, Skarbie, my w przyjaźń wierzymy. – wzruszył ramionami uparcie trzymając się swojego... W końcu miał Blindwind, miał Jennę, a niedawno zapoznał się z Aspen, dlaczego ich nie mógł nazwać przyjaciółmi? Według jego logiki miały wszelkie zadatki na takie oto miano.
~ Żeby to się nie skończyło jak ostatnio... ~ warknął po chwili.
Rana przeszłości była zbyt dotkliwa, żeby druga podświadomość Brego mogła o niej tak łatwo zapomnieć. Z jednej strony chciał poznawać nowe osoby, chciał zawiązywać nowe znajomości, żeby mieć namiastkę tego co kiedyś – przyjaźni, świadomości, że komuś jednak na nim zależy. Z drugiej strony jednak wciąż głęboko skrywał urazę do świata za to jak „wierni przyjaciele” byli osobami, które najbardziej go zraniły...
- Mięcho! – zakrzyknął samiec, gdy zapach świerzej krwi zawitał w jego nozdżach i pobudził żołądek do głośnego upomnienia się o jego wypełnienie.
Wszelkie przemyślenia, konwersacje zostały przerwane, hybryda rzuciła się za zapachem i w mig znalazła jego źródło. Własnym ślepiom nie mógł uwierzyć, gdy natknął się na całą piramidę zabitej zwierzy... Tyle zapachów, tyle mięska, tyle do wyboru!
- O jejku, jejku, jeku! Widzicie to co my! Kto to tu zostawił? Jak można zostawić taką kupę mięska? – ślina ciekła samcowi po brodzie gdy łapczywie pożerał piramidę wygłodniałym wzrokiem.
~ Nie pytajcie! Jedzcie zanim przyjdzie się z kimś dzielić! ~ pogonił go równie rozradowany drugi Brego i bez większego zastanowienia rogaty zaczął pałaszować martwe zwierzaki, jeden po drugim.

******

        - O ja cię, dawno się tak nie najeliśmy, Skarbie... – po skończonym posiłku, z wydętym brzuchem hybryda położyła się na plecach bekając donośnie – Skarbie?
Hybryda rozejrzała się dookoła z zastanowieniem... Nikt nie odpowiadał – cisza w głowie... Gdzie podziała się jego druga świadomość? Czuł się jakby miał dziwny przewiew w głowie... Tak cicho, tak spokojnie... W końcu miał miejsce na wszystkie swoje myśli, nikt mu nie zawracał oraz nie mącił skupienia... Ale to znaczyło tylko i wyłącznie, że...
- Aspen? – szepnął do siebie.
Zerwał się na równe nogi, wziął pełen wdech powietrza pochłaniając wszystkie zapachy, jakie kołowały w powietrzu. Spomiędzy woni krwi zdołał wychwycić delikatny trop hybrydy, za którym podążył pospiesznie... Ale zaraz – był, był... I nagle znikął? Samiec zastanowił się przez chwilę... Pewien pomysł wpadł mu w końcu do głowy – zadarł łeb do góry i zarżał radośnie, gdy na jednej z najwyższych gałęzi dojrzał małe ciałko waderki. Rozpostarł poszarpane skrzydła, huknął nimi kilka razy, po czym uniósł się w powietrze bez problemu pokonując kikadziesiąt dzielących ich metrów.
Radość zawrzała w nim wielka. W końcu osoba, z którą mógł wspólnie przemierzać przestworza, ktoś z kim mógł porozmawiać, ktoś kto nie uciekał, nie oskarżał go o morderstwa, ktoś kto (wydawało mu się) lubił go za to jakim był. No i w końcu ktoś przy kim nie musiał martwić się o swojego drugiego „ja”.
- Dzieńdoberek, dzieńdoberek, szkoda dnia! – zakrzyknął lądując przy niej i nachylając jej się nad uchem - Wstawajcie.
Wadera obróciła się jedynie na drugi bok, mruknęła coś do siebie ignorując kompletnie samca, który przy procesie obracania mało nie oberwał skrzydłem po głowie.
- Idź... Daj spać... – mruknęła.
- No ej... Nie róbcie nam tego, wy też nie chcecie się z nami zadawać? – zapytał z żalem w głosie, poczym przeskoczył przez małą, tak by usiąść od strony jej głowy, skok zamortyzował jednym uderzeniem skrzydeł, by nie nadwrężać gałęzi.
Mimo wszystko hybrydy były zbyt wysunięte na środek gałęzi, która może była w stanie udźwignąć każdą z osobna, jednak nie obydwie na raz. Słychać było tylko ogłuszający trzask, po czym cała dwójka runęła w dół wraz z odgałęzieniem drzewa. Wyrwana z półsnu Aspen nie zdołała w porę załapać co się dzieje i szamotała się z naporem wiatru, który uniemożliwiał jej prawidłowe rozłożenie skrzydeł. Brego miał ten sam problem, tyle że on szybciej niż wadera zbliżał się do ziemi oraz miał mniej czasu na obmyślanie strategi. Na upartego rozpostarł skrzydła, jednym szarpnięciem całego ciała obracając się tak, że wiatr uderzył w rozciągniętą błonę co gwałtownie go wyhamowało.
- Ha! Udał... – radość samca nie trwała długo gdyż Aspen, która zdołała w końcu złapać wiatr pod skrzydła, próbując go wyminąć nie spodziewała się nagłego rozpostarcia przez niego skrzydeł co zakończyło się bolesnym zderzeniem.
Niczym wielka kula futra obie hybrydy runęły z łoskotem na ziemię, lądując tuż obok gałęzi, która najszybciej znalazła się u podnóża Chwasta. Impet spowodował, że dwójka rozbiła się i oboje zostali odrzuceni w przeciwnych kierunkach.
- Oż w mordę... Za starzy jesteśmy na to... – mruknął samiec, któremu świat wirował przed oczyma, a obolałe ciało uniemożliwiało wygramolenie się z gęstwiny krzaków, w którą wpadł...


Aspen? X3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podziel się z nami Swoją opinią :)