- Czemu go spłoszyliście, Skarbie? Fajny był...
~ Phi! Inne poczucie fajności mamy, dobrze, że se polazł,
nie potrzebujemy go, niech zamarznie.
- Fe! Skarbie, nie życzy się nikomu takich rzeczy! Skąd
wiecie jaki był, nie zdążyliście go poznać nawet, odrazu żeście się go pozbyli.
~ Bo po co nam on?
- Zaprzyjaźniać się trzeba! W przyjaźni siła...
~ Mieliśmy przyjaciół! Wielu ich mieliśmy! I co?
Zostaliśmy sami na lodzie, Skarbie! Przyjaźń nie istnieje, puste słowa, nic
więcej! ~ Brego splunął w bok i zarżał wściekle powracając myślami do dalekiej
przeszłości.
Z drugiej strony... To wszystko wydało się być tak dawno,
tyle rzeczy się zmieniło od tamtego czasu.
- Jak tam chcecie, Skarbie, my w przyjaźń wierzymy. –
wzruszył ramionami uparcie trzymając się swojego... W końcu miał Blindwind,
miał Jennę, a niedawno zapoznał się z Aspen, dlaczego ich nie mógł nazwać
przyjaciółmi? Według jego logiki miały wszelkie zadatki na takie oto miano.
~ Żeby to się nie skończyło jak ostatnio... ~ warknął po
chwili.
Rana przeszłości była zbyt dotkliwa, żeby druga
podświadomość Brego mogła o niej tak łatwo zapomnieć. Z jednej strony chciał
poznawać nowe osoby, chciał zawiązywać nowe znajomości, żeby mieć namiastkę
tego co kiedyś – przyjaźni, świadomości, że komuś jednak na nim zależy. Z drugiej
strony jednak wciąż głęboko skrywał urazę do świata za to jak „wierni
przyjaciele” byli osobami, które najbardziej go zraniły...
- Mięcho! – zakrzyknął samiec, gdy zapach świerzej krwi
zawitał w jego nozdżach i pobudził żołądek do głośnego upomnienia się o jego
wypełnienie.
Wszelkie przemyślenia, konwersacje zostały przerwane,
hybryda rzuciła się za zapachem i w mig znalazła jego źródło. Własnym ślepiom nie
mógł uwierzyć, gdy natknął się na całą piramidę zabitej zwierzy... Tyle zapachów,
tyle mięska, tyle do wyboru!
- O jejku, jejku, jeku! Widzicie to co my! Kto to tu
zostawił? Jak można zostawić taką kupę mięska? – ślina ciekła samcowi po
brodzie gdy łapczywie pożerał piramidę wygłodniałym wzrokiem.
~ Nie pytajcie! Jedzcie zanim przyjdzie się z kimś dzielić!
~ pogonił go równie rozradowany drugi Brego i bez większego zastanowienia
rogaty zaczął pałaszować martwe zwierzaki, jeden po drugim.
******
- O ja cię, dawno się tak nie najeliśmy, Skarbie... – po skończonym
posiłku, z wydętym brzuchem hybryda położyła się na plecach bekając donośnie –
Skarbie?
Hybryda rozejrzała się dookoła z zastanowieniem... Nikt
nie odpowiadał – cisza w głowie... Gdzie podziała się jego druga świadomość?
Czuł się jakby miał dziwny przewiew w głowie... Tak cicho, tak spokojnie... W
końcu miał miejsce na wszystkie swoje myśli, nikt mu nie zawracał oraz nie
mącił skupienia... Ale to znaczyło tylko i wyłącznie, że...
- Aspen? – szepnął do siebie.
Zerwał się na równe nogi, wziął pełen wdech powietrza
pochłaniając wszystkie zapachy, jakie kołowały w powietrzu. Spomiędzy woni krwi
zdołał wychwycić delikatny trop hybrydy, za którym podążył pospiesznie... Ale
zaraz – był, był... I nagle znikął? Samiec zastanowił się przez chwilę...
Pewien pomysł wpadł mu w końcu do głowy – zadarł łeb do góry i zarżał radośnie,
gdy na jednej z najwyższych gałęzi dojrzał małe ciałko waderki. Rozpostarł
poszarpane skrzydła, huknął nimi kilka razy, po czym uniósł się w powietrze bez
problemu pokonując kikadziesiąt dzielących ich metrów.
Radość zawrzała w nim wielka. W końcu osoba, z którą mógł
wspólnie przemierzać przestworza, ktoś z kim mógł porozmawiać, ktoś kto nie
uciekał, nie oskarżał go o morderstwa, ktoś kto (wydawało mu się) lubił go za
to jakim był. No i w końcu ktoś przy kim nie musiał martwić się o swojego
drugiego „ja”.
- Dzieńdoberek, dzieńdoberek, szkoda dnia! – zakrzyknął lądując
przy niej i nachylając jej się nad uchem - Wstawajcie.
Wadera obróciła się jedynie na drugi bok, mruknęła coś do
siebie ignorując kompletnie samca, który przy procesie obracania mało nie
oberwał skrzydłem po głowie.
- Idź... Daj spać... – mruknęła.
- No ej... Nie róbcie nam tego, wy też nie chcecie się z
nami zadawać? – zapytał z żalem w głosie, poczym przeskoczył przez małą, tak by
usiąść od strony jej głowy, skok zamortyzował jednym uderzeniem skrzydeł, by
nie nadwrężać gałęzi.
Mimo wszystko hybrydy były zbyt wysunięte na środek
gałęzi, która może była w stanie udźwignąć każdą z osobna, jednak nie obydwie
na raz. Słychać było tylko ogłuszający trzask, po czym cała dwójka runęła w dół
wraz z odgałęzieniem drzewa. Wyrwana z półsnu Aspen nie zdołała w porę załapać co
się dzieje i szamotała się z naporem wiatru, który uniemożliwiał jej prawidłowe
rozłożenie skrzydeł. Brego miał ten sam problem, tyle że on szybciej niż wadera
zbliżał się do ziemi oraz miał mniej czasu na obmyślanie strategi. Na upartego
rozpostarł skrzydła, jednym szarpnięciem całego ciała obracając się tak, że wiatr
uderzył w rozciągniętą błonę co gwałtownie go wyhamowało.
- Ha! Udał... – radość samca nie trwała długo gdyż Aspen,
która zdołała w końcu złapać wiatr pod skrzydła, próbując go wyminąć nie
spodziewała się nagłego rozpostarcia przez niego skrzydeł co zakończyło się
bolesnym zderzeniem.
Niczym wielka kula futra obie hybrydy runęły z łoskotem
na ziemię, lądując tuż obok gałęzi, która najszybciej znalazła się u podnóża
Chwasta. Impet spowodował, że dwójka rozbiła się i oboje zostali odrzuceni w
przeciwnych kierunkach.
- Oż w mordę... Za starzy jesteśmy na to... – mruknął samiec,
któremu świat wirował przed oczyma, a obolałe ciało uniemożliwiało wygramolenie
się z gęstwiny krzaków, w którą wpadł...
Aspen? X3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podziel się z nami Swoją opinią :)