-
Te, a ten dzyndzołek skąd masz? – zapytała Danka, kiedy układają się na jego
mokrym karku zaplątała się w cieniutki srebrny łańcuszek nieco poszarzały od
wieku oraz dzikich warunków życia jego właściciela.
-
Pamiątka. – mruknął obojętnie.
-
Uuu, a po kim lub od kogo? – ciekawość znów zabłysła w jej wielkich oczętach,
zaczęła przyglądać się łańcuszkowi, obracając go w łapkach.
- Starych
znajomych. – rzekł wymijająco.
Nagle
coś zagrzechotało kiedy samiczka targała ozdóbką, coś co przykóło jej uwagę – jakaś
rzecz było przyczepione do łańsuszka! Oczywiście musiała to sprawdzić, inaczej
nie śmiała by się nazywać Szaloną Dan! Rex jednak nie miał zamiaru ułatwić jej
tego zadania, w momencie, kiedy suczka zeskakiwała z jego karku na ziemię on
przesunął głowę tak, że uwalił łeb na wisiorku.
- No
weź pokarz... – jęknęłam błagającym tonem Danka robiąc wielke ślepia zbitego
psa, na co Rex zareagował... W sumie w ogóle nie zareagował, zamknął oczy
ignorując małego natrętliwca.
Jednak
w co on wierzył? Że Rudzielec się tak prosto podda i da mu spokój? Niedoczekanie
jego! Dan warknęła cicho po czym zanurkowała mu między łeb, a łapę zawzięcie
drapiąc się do srebrnego wisiorka niczym kret drążąc tunel w swoim kumplu do
celu. Rex warknął zirytowany, że mała nie odpuszcza, do tego łaskocze go swoimi
małym pazurkami. Uniósł głowę, a dziewczyna napierająca na niego ze wszystkich
sił straciwszy opór wturlała mu się na łeb na szyję między łapy i wyrżnęła
brodą o jego obojczyk.
- O
żeś w mordkę... – mruknęła masując się po dolnej szczęce, jednak ból został
szybko zapomniany, kiedy jej oczom ukazał się owy wisiorek, do którego tak
uparcie dążyła – Haha! Mam! – zawołała uradowana, chwyciła dwie srebrne plakietki
w łapki i czmychnęła z nimi z powrotem na kark, gdzie samiec nie mógł jej
zabrać znaleziska (prawie go przy tej radości dusząc).
-
Nie ciągnij tak, do cholery. – charchnął do Danki, która stała na nim przyciągając
do siebie naszyjniczek chcąc przyjrzeć się każdemu calowi (tak oto dbała o
swojego wierzchowca X3) zapominając o fakcie, że wisiorek nie przenika tylko wżyna
się samcowi w gardło.
-
Rex... Bli-zna... – przeczytała jeden napis na każdej plakietce w międzyczasie
kładąc się na brzuchu – Jedno dla przyjaciół, drugie dla wrogów? – rzuciła
wychylając głowę i patrząc na Rex’a, któremu mimowolnie uniosły się kąciki ust.
-
Szybko się uczysz. – pochwalił ją patrząc na nań kątem złowieszczego ślepia na
co rudzielec uśmiechnął się dumnie.
Kiedy
dwójka prowadziła swoją dyskusję z cieni ściany wypełzła Lira, która
postanowiła, że bezsensem jest się boczyć, siedzieć w kącie oraz tracić czas na
obrażanie się kiedy w jaskini toczą się różne rozmowy, nie do pomyślenia było,
żeby ich nie usłyszała, jako kuzynka Wargerbund’ów nie stosownym było zostać w
tyle z tematami bierzącymi (no i kto inny jak nie ona miał prawo, żeby
naprzykszać się Rex’owi i stąpać po cieńkiej granicy między jego pozornym spokojem,
a krwiożerczą furią?). Usiadła nieopodal białego „rumaka” i wpatrzyła się w
ogień.
- I
jak tam, motylico? – zagaił Blizna wypatrując okazję, żeby uwolnić się od
ciekawskich pytań Dan.
- A
jak ma być? – wzruszyła ramionami widząc kantem oka wredny uśmieszek samca, trochę
urazy jeszcze chowała.
-
Oj, nie bocz się już tak. – rzekł Rex wstając i podchodząc do niej powolnym
krokiem – Wiesz... Pomyślałem sobie, że w sumie szkoda, że twoje moce nie
działają zimą. - psryknął małym
płomyczkiem tóż obok jej łapy, który szybko zgasł na zimnej skale. Zaszedł ją
od tyłu, jednak zielone ślepia Liry ciągle bacznie go obserwowały, samiec
nachylił się nad jej lewym uchem – Moglibyśmy sobie urządzić mały sparing. –
mruknął cicho niczym kusząca zjawa.
- Ha,
wiesz stary, - zaczęła blondyna ciesząc się wyzwaniem – Chętnie bym cię
rozwaliła, ale kurde no, mnie tu już latem nie będzie, niestety. – wzruszyła ramionami
z udawanym żalem.
-
Oj, nie szkodzi. – szepnął jej w drugie ucho. Czując jego ciepły oddech na
futrze zastrzygła pomarańczowym radarkiem oraz uśmiechnęła się pod nosem, w
końcu uwaga umięśnionego kolegi skupiła się na niej (choć Danka cały czas
uczestniczyła w tej akcji jako wierny jeździec x3) – Nie należę do żadnej
watahy... – zaczął okrążać ją powoli trzymając centrymetrowy dystans, jakby
zacieśniając krąg wokół przegranego wroga, którego teraz dzielą tylko sekundy
od końca. Tyle, że Lira nie czuła ani grama strachu, wręcz przeciwnie, basior
imponował jej swoją prowokacją, a oczy aż jarzyły jej się od fascynacji,gdy
obserwowała każdy jego ruch – Nie jestem przywiązany do żadnego miejsca, czemu więc
nie mógłbym ruszyć z wami... Poczekać do lata? – w jego pysku na kilka chwil zabłysły
pomarańczowe płomieniejego, a jego głos był niski, spokojny, jakby faktycznie
był demonem pokusy chącym naprowadzić Lirę na swe czychające w mroku sidła.
- I
niby byś z nami wtyle wytrzymał, stary? – prychnęła trzymajac się twardo, choć,
żeby opanować siebie oraz ton swojego głosu i nie wybuchnąć jak ostatnio
tekstem „Kami, czyż on nie jest the best?!” potrzebowała nielada wysiłku –
Kozaczysz znowu, nie? – szturchnęła go w klatkę piersiową, bo akurat to miała
pod łapą.
Basior
uśmiechnął się diabolicznie, stanął na przeciwko niej zniżając łeb do jej
poziomu.
–
Dla wyzwania? Dla walki? Wytrzymałbym i o wiele więcej.
Uniósł
(poduszką ku górze) łapę, drobne języczki ognia oplotły mu pazury, poczym zacisnął
ją w pięść dusząc płomienie, a gdy znów rozpostarł
łapsko wyleciał z niej ognisty motyl. Zielone oczęta samiczki patrzyły za nim, gdy
zataczał koła nad jej głową, po czym rozprysł się w kaskadę małych iskierek,
które opadły ku ziemi, wygaszając się w połowie drogi...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podziel się z nami Swoją opinią :)