„Potencjalne zagrożenie... Wróg... Przeciwnik... Konkurent...”,
im dłużej biały samiec wpatrywał się w trzy wadery skaczące dookoła
trzykolorowej szmaty ościstego futra tym więcej takich myśli napływało mu do
głowy i tym trudniej było mu trzymać się na wodzy.
Dla Rex’a drugi samiec był wrogiem numer jeden, choćby
był najtchórzliwszym i najbardziej pokojowym stworzeniem na ziemi - szczególnie
teraz, kiedy zawiązał mini-stadko i miał trzy wadery do towarzystwa... Nie
myślcie tylko, że chodziło o czystą zazdrość oraz brak uwagi, co to to nie (nie
ta liga moi rodzy) takich numerów z nim nie było – wręcz cieszył się (na
początku), że ma w końcu kilka chwil dla siebie, że nie musi już się wysilać i
może poleżeć. Jednak jednooki posiadał silne poczucie swojej własności, do tego
był terytorialny. Tak więc od momentu kiedy zakodowało mu się, że ma
pseudo-mini-stadko oraz, że przejął nad nim pseudo-kontrolę jako pseudo-Alfa,
dziewczyny traktował jako coś swojego, a ich aktualne położenie za swój teren.
Dlatego też Trash (który nie był problemem, póki spał) zabierający skupienie
dziewczyn, stojący tutaj w jaskini, rzucający się na lewo i prawo jak pijany
zając w kapuście stał się w jego oczach zagrożeniem dla jego autorytetu oraz
pozycji. Wilczur nie tolerował innych męskich przedstawicieli swojego gatunku,
mimo tego że dobrze wiedział iż Husk nie będzie w stanie wygryźć go z pseudo-hierarchi,
a najchętniej biedak zwiałby stąd gdzie pseudo-pieprz rośnie - instynkty
wterana nie chciały dać za wygraną, wszelkie ruchy, dźwięki... Sam fakt, że
jeszcze oddychał pobudzało agresję samca, który morderczy wzrok miał wbity w
przerażonego czerwonookiego, którego dziewczyny chciały za wszelką cenę uspokoić
i dotrzeć doń w jakiś sposób.
Wszystko jednak szlag trafił w momencie, w którym
spojrzenia samców się spotkały. Waderki mogły zapomnieć o spokoju, Husk był
pewien jak nic, że cieńka linka, na której trzyma się basior zaraz strzeli, że
niedługo obejrzy sobie to wściekłe ślepie z bliska, że zaraz błysnął kły,
kłapną szczęki, a jego nieszczęsne kości zamienią się w drzazgi w procesie
bolesnego rozszarpywania.
„Weź się w garść! Nie urządzisz im tu chyba krwawej
sceny!”, zganił sam siebie w myślach, nie sądził, że wilczyce chciały nauczyć
się patroszenia pobratymców.
Lubił fakt, że nie uważały go za krawawego mordercę, nie
chciał tego teraz stracić przez jedno głupie nieopapiętanie się.
Nagle zanim kogokolwiek zdążył skrzywdzic Rex Lira znów
wzięła sprawę w swoje łapy i Husk ponownie oberwał z prawego sierpowego (nie
mniej krzywego od poprzedniego), a Rex parsknął, na chwilę zapominając o swojej
agresji.
- LIRA!!! – Dan z Kami jak jeden mąż wydarły się na
kuzynkę, która oburzyła się wielce.
- No co? Należało mu się! – odpyskowała.
- No patrz, a mi nie pozwoliłyście. – mruknął przechodząc
obok dążąc do wyjścia.
Korzystając z chwili rozkojarzenia swoich zmysłów
postanowił ruszyć spięte do ataku mięśnie i wyjść zanim to młodzik oberwie od
niego - a wtedy mógł być już pewien, że będzie to prosty, czysty cios...
- Nie pomagasz, Reksi... – mruknęła Danka sprawdzająca
przytomność wilka, która nie miała się w najlepszym stanie.
- No co? Należy mu się. – rzucił przez ramię i wyszedł z
jaskini gdzie chłodne powietrze owiało jego pysk, a leciutki dreszczyk
przebiegł mu przez plecy, z racji wylgotnego jeszcze futra zimno było bardziej
dotkliwe.
Za sobą usłyszał jedynie krótki śmiech Liry, karcące
słowa Kami oraz tłumaczącą się jeszcze Lirkę, póki nie był na tyle daleko, że
wszelkie dźwięki umilkły, a on mógł odetchnął z ulgą pochłoniety przez zimną
ciszę. Otrzepał futro, jakby chcąc strzepać z siebie resztki tamtego
towarzystwa i ruszył przed siebie w głąb gęstego lasu.
******
Nie mogąc wyżyć się na tak przezwanym „szmaciarzu”, nie
mówiąc już o fajnym sparingu (a’la Rex) postanowił zapolować, żeby chociaż na
czymś wyładować wezbraną agresję. Do tego mógł zaspokoić głód, który obudził
się w jego żołądku.
Pokaźnego jelenia nie musiał długo szukać, z racji że
tereny te były już dawno zapomniane i kompletnie zdziczałe, więc zwierzęta
zapuszczały się w te gęstwiny, gdzie mogły w spokoju żerować nie martwiąc się o
drapieżników. Olbrzym ukrył się na brzegu małej polanki obserwując swoją
ofiarę. Miał jedną sznasę, nie mógł chybić pierwszego ciosu inaczej mógł
zapomnieć o jedzeniu, gdyż do pościgów się w ogóle nie nadawał – wszelkie braki
w mięśniach oraz kulejąca łapa spowalniały go znaczenie, więc w starciu z
długonogim, zdrowym jeleniem nie miał najmniejszych szans. Stąpając powoli i
ostrożnie (dzięki grubej warstwie puchu na ziemi nie miał problemu z
bezszelestnym chodem) podkradał się do stadka, musiał jak najbardziej
zmniejszyć odległość między nim a ofiarą, mał jeden skok, musiał być celny oraz
na tyle silny, żeby zwalić zwierzę z nóg. Nagle jednak jakiś trzask na prawo od
stada spłoszył zwierzynę, która bez zastanowienia rzuciła się
do ucieczki. Wilczur zaklął pod nosem odrazu przystępując do ataku, jednak był
zbyt wolny, jeleń zdołał o włos umknąć od jego szczęk oraz wyciągniętych łap.
Samiec wylądował ciężko, lecz nie miał zamiaru się poddać oraz wracać z pustym
żołądkiem. Ledwo jego łapy dotknęły ziemi, a zamachnął się prawym łapskiem
posyłając cztery ogniste strzały, które wbiły się w mięśnie uciekającego zwierza.
Rogacz ryknął żałośnie z bólu, padł z łoskotem na ziemię ryjąc pokaźny krater w
zlodowaciałej ziemi. Ostatkami sił parzystokopytny usiłował jeszcze wstać,
jednak Blizna doskoczył doń w ostatniej chwili przygważdżając do ziemi oraz
wbijając kły w tętnice, z której trysnęła krew bryzgając biały śnieg, wylewając
się zwierzęciu z pyska...
Wkrótce jego bolesne jęki ustały, desperackie szarpaniny osłabły,
a płuca wydały ostetnie tchnienie, wtedy dopiero uścisk szczęk zabójcy poluźnił
się.
Wilczur odwrócił się momentalnie, żeby spojrzeć co
takiego wywołało owy trzask, jedak jedyne co zdołał dostrzec to żółtawo-czarne
futro znikające w gęstwienie drzew oraz krzewów. Wpierw nie skojarzyło mu się
to z żadną rzeczą zakodowaną w głowie, więc wpatrywał się w ten punkt
nasłuchując, ale nagle... Samca aż zatkało... Stawy zesztywniały, nie mógł się
ruszyć, serce zabiło mocniej, a oddech stanął mu w gardle...
„Nie...”, basior potrząsnął głową „To niemożliwe...”
W tym momencie kolejny trzask przerwał ciszę, tym razem
bliżej niego, samiec bez zastanowienia rzucił się w tamtą stronę z wrogim
warkotem.
- SPOKOJNIE! Stary, to JA! – wrzasnęła Lira, która nie
spodziewała się tak miłego powitania, jakoś nie ciągnęło ją, żeby z aż tak
bliska oglądać wyszczerzone po dziąsła kły wilczura, które teraz znajdowały się
milmetry od jej nosa.
- Wybacz. – mruknął Rex, wycofując się niespiesznie, tyle
by było ze spokoju.
Tylko... Kim była znikająca postać? Rex spojrzał na
dziewczynę...
„To musiała być Lira.”, stwierdził uparcie nie chcąc
dopuścić do głowy żadnego innego wytłumaczenia... Tylko w takim razie skąd owa
czerń? Lira była żółtawa, fakt, ale uszy miała pomarańczowe. Samiec raz jeszcze
przyjrzał się waderce, niosła zdobycz, może to to widział? Ale... Jelonek był
rudawobrązowy... „Nie, to była Lira, na pewno...”warknął sam do siebie, musiało
mu się przewidzieć.
- Co ty się tak nerwowo rozglądasz? – zapytała Lirka
wstając i otrzepując się ze śniegu.
- Nie ważne... – mruknął wracając do swojego rogacza.
- No poowieedz... O! Albo niech zgadnę! Życie rebela co?
Widzisz starego wroga na każdym kroku? Za każdym drzewem? – dociekliwe
wypytywała go skacząc mu między nogami.
- Co ty możesz o tym wiedzieć... – stwierdził obojętnie
nie mając ochoty na żarty na ten temat.
- No wiesz... – dziewczyna oparła się o jedno z drzew i z
powagą zaczęła przyglądać się swojej łapce – Z takimi mocami jak moje, różne
rzeczy się w życiu dzieją...
Basior prychnął na jej słowa, bowiem miał już w pysku
ofiarę, więc nie mógł nie chciało mu się nic mówić.
- Boisz się? – podjudziła go blondynka z wrednym
uśmieszkiem.
Rex stanął w pół kroku, położył uszy po sobie, w jego oku
zaiskrzyła złość, a zakrwawione zwierzę padło na ziemię. W mgnieniu oka wilczur
obróCił się do wilczycy, napierając na pień cieńkiego drzewa z taką siłą, że
skrzypnęła niebezpiecznie.
- To JA
wywołuję strach, to MNIE inni się
boją... – cichy warkot zaczął wtrącać się między słowa – Strach jest dla ofiar, nie boję się niczego, nikogo, o nic. – wycedził te
słowa wyraźnie wściekłym szptem - Zapamiętaj...
Po czym bez słowa odsunął się, chwycił swoją ofiarę i
ruszył w kierunku jaskini. Odwaga odwagą, ale zdrowy rozsądek podpowiadał mu,
że lepiej się stąd zwijać.
Rex x3:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podziel się z nami Swoją opinią :)