Chodzenie po
terenach, które się ledwo zna jest naprawdę uciążliwe. W dodatku w zimie.
Śniegu co nie miara, mroźne powietrze przeczesywało mi futro. Słońce świeciło,
a jego promienie odbijały się od białego puchu niemal oślepiając.
Do tej pory
znalazłem tylko kilka tropów, które należały do wilków. Podświadomie
wyczuwałem, że tu musi gościć jakaś wataha. Jak nie kilka. Może były tu
jakieś... hmm... inne stworzenia? Miałem tylko nadzieję, że będzie tutaj się
ciekawie mieszkało. Przyspieszyłem tempa do truchtu, łeb opuściłem, a uszy
położyłem po sobie. Od czasu do czasu zahaczałem grzbietem o najniższe z gałęzi
sosen i świerków, zwalając przy tym trochę śniegu. Za sobą miałem góry.
Wtem usłyszałem
skrzypienie śniegu pod łapami, lecz nie pod swoimi. Obejrzałem się w lewo i
między gałęziami dojrzałem biało- zieloną (?) waderę. Zmierzyłem ją wzrokiem.
Nie była duża, a na pewno nie większa ode mnie. Gdy ja szedłem śnieg sięgał mi
po "łokcie", lecz ona zapadła się po szyję, w zębach ściskając jakieś
tobołki.
Nie byłem
przekonany, żeby się do niej odezwać, ale w końcu musiałem się czegoś
dowiedzieć. Opornie skręciłem w jej stronę. Po chwili mnie zauważyła i
zatrzymała się zaciekawiona. Gdy zbliżyłem się na odpowiednią dla mnie
odległość (czyli jakieś 2 metry).
-Jest tu jakaś
wataha?- spytałem niezbyt głośno, niskim, chrapliwym głosem.
Jenna? Mam
nadzieję, że uwzględnisz fakt iż jest milczkiem :>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podziel się z nami Swoją opinią :)