sobota, 21 marca 2015

Od Brego do Aspen - Szansa na Jeden Umysł

        - Czyście kompletnie upadli na głowę, Skarbie?! – zawołał Brego trzepiąc delikatnie samicą – Przecież roztrzaskalibyście się w drobny mak!
Teraz wydawał się oburzony, choć gdyby nie fakt, że w połowie drogi znów zaczęła go nękać wcześniej wspomniania „pustka” w głowie to jak głupi poleciałby za samicą... Kto wie jakby to się skończyło wtedy. Ciarki aż przebiegły mu po plecach.
- Ale musimy przyznać, że akcji była ciekawa. – zaśmiał się i parsknął przez nozdża, Aspen zafturowała mu, jednak już bez parskania – Trzęsiecie się, Skarbie, zimno wam.
- A to nic, przejdzie mi. – machnęła łapą.
- A my wiemy co was rozgrzeje. – uśmiechnął się zadowolony z tego co wymyślił.
- Co? – wyraz twarzy towarzysza zaciekawił samicę.
- Przede wszystkim, – szturchnął ją – Berek! – wzbił się z metr nad ziemię, zawisając nad dziewczyną – Po drugie, żarełko. – zaczał unosić się i zmierzać w stronę lasu – Po trzecie. – Aspen zdążyła się już wzbić w powietrze – WYŚCIG! – i z tymi słowami, nie oglądając się już przez ramię, dał rura w ciemny las.
Ostre zakręty oraz slalomy między drzewami wykonywał szybko i sprytnie, by zmylić nieco Aspen, do tego żeby rozgrzać ją lepiej. Udawały mu się jednak póty, póki drzewa rosły rzadziej.  Gdy las się zagęścił hybryda skosiła kilka czubków zanim zwleciała ponad sosny. Kilka metrów dalej pojawiła się wadera, która miała utrudnione zadanie przez odłamki oraz gałęzie, które zmuszona była wyminąć.
Teraz był ulubiony moment Brego. Samiec huknął kilka razy mocniej skrzydłami stając się zaledwie rozmazanym punktem na niebie. Aspen wkrótce go dogoniła, jednak nie przegoniła, jej głowa znajdowała się na wysokości jego żeber. Tym razem to Brego się zapomniał. Pruł powietrze z najwyższą możliwą prędkością, o której wielu mogło sobie tylko pomarzyć. Jego zachrypnięty śmiech niósł się z wiatrem, splatając z głosem Aspen, która również czerpała dużo zabawy z tego wyścigu. Wojskowy wzniósł się odrobinę, po czym runął w dół swą świdrującą beczką. Znów wpadł między drzewa, tak gęst rosnące, że nie miał gdzie rozpostrzeć skrzydeł. W ostatniej chwili znaleźli się na małej polanie, gdzie samiec był wstanie je rozłożyć. Liście, piach, igły oraz najróżniejsze śmieci wzbiły się w powietrze, prosto Aspen przed nosem, jednak ona niezmylona przefrunęłą jedynie przez kurzawe, doganiając wkrótce towarzsza, który z powrotem pędził przez nocne niebo.
- Dokąd lecimy? – przekrzyczała wiatr.
- He..? – Brego obudził się ze swojego transu, spoglądając w dół, dawno już przelecieli miejsce, w którym chciał wylądować.
Basior ustawił skrzydła tak, że opór wiatru uderzył w całą ich powierzchnie, powodując gwałtowne zahamowanie. Aspen go wyprzedziła, zatrzymując się szybko i odwracając się. Brego wyszczerzył jedynie zęby w uśmiechu, odchylając się powoli w stronę ziemi.
- Z powrotem. – rzekł, po czym przeważył się mocno do tyłu, składając skrzydła oraz spadając bezwładnie głową w dół.
Aspen spodobał się widocznie ten pomysł, gdyż dogoniła go, ustawiła się w ten sam sposób i ramię w ramię pruli powietrzę. Śmiech obydwu cały czas rozbrzmiewał w nocnej ciszy. Dziewczyna cieszyła się z dziwnego uczucia, które towarzyszyło spadaniu, a Brego cieszył się, bo jego towarzyszka była wesoła.
- Lecimy! – rzekł w końcu Brego i niczym synchronizowani obrócili się, rozpinając skrzydła oraz posyłając chmurę kurzawy w powietrze pod swoimi łapami.
Poszybowali, już powoli, w kierunku ogromengo drzewa, u którego stóp wylądowali z lekkim rozbiegiem.
- Wow! TAK synchronicznie to ja mogę latać! – rzekła szczęśliwa, skacząc wokół basiora.
Dopiero teraz widać było pełną róźnicę w ich posturach i sylwetkach. Aspen mogła przejść Brego pod brzuchem schyliwszy się jedynie porządnie, a otarłaby się tylko lekko o jego futro plecami.
- Trzeba to powtórzyć, Skarbie, trzeba. – przytaknął jej.
- Ej, znasz więcej sztuczek? Weź mnie naucz! Będziemy razem tak latać! Ale będzie fajnie!
Zaśmiali się we dwójkę.
- Nauczymy was. – obiecał, obejmując ją jednym ramieniem i przyciągając do siebie – Zrobimy z was Królową Przestworzy! Nikt nie będzie latał tak jak my! Niebo będzie nasze! Żadna wyskość, żadna prędkość nie będzie nam straszna! – Aspen aż oczy zaświeciły się z radości na tą myśl – Lecz wpierw! Trzeba zjeść żarełko!
Brego co prawda zjadł pół jelenia zanim napotkał waderę, jednak pół nocy latania oraz wygłupiania się swoje zrobiły i jego żołądek głośno domagał się swojego napełnienia. Cóź poradzić, druga połowa jelenia czekała, szkoda by się miała zmarnować.
- Wy też coś zjedzcie. – ponaglił ją, gdy miał już pysk upaćkany krwią, a resztę wnętrzności rozbebeszoną między łapami (niektórymi z nich można było się fajnie pobawić) – Trzeba zjeść miśka, szkoda by się zmarnował.
Dziewczyna skończyła gapić się na drzewo i usiadła do niedźwiedzia.
- Tutaj śpicie? Wszyscy mają skrzydła, że nie ma tu żadnych jaskiń? Ilu was jest? – zadała potok pytań, po czym zabrała się do konsumpcji, słuchając odpowiedzi.
Brego przełknął, zastanowił się moment oraz zaczął zklecać odpowiedź.
- Śpimy gdze chcemy. Najczęściej tutaj, choć kto chce ten może znaleźć sobie jakąś jaskinię, mamy całe tereny do dyspozycji, Skarbie, calusienkie! – oderwał kolejny kawał mięsa, połykając go w całości – A skrzydła, nie, nie Skarbie, jeteśmy jedyni. Wy, my i Diablik mały. Cała reszta się wspina...
- A jak schodzą? – wtrąciła kolejne pytanie.
- Zależy kto, wiekszość schodzi normalnie, choć Blindwind, Skarbie... Blindwind spada.
Aspen spojrzała na wysokie gałęzie Chwasta z niedowierzaniem.
- Jako to, spada?
- No spada, trzeba ją później łapać, Skarbie. – Aspen już nie pytała o więcej, a Brego wrócił do poranku, kiedy to Blind powaliła swoim schodzeniem pół watahy.
- Wielu nas jest. – dodał po chwili milczenia, kończąc wspominki – Jest Blindwind – zaczął liczyć na palcach – Ślepa osóbka, choć nie powstrzymuje ją to przed niczym.  Jest jej towarzysz, krukiem jest czarnym, Renji się zowie, czerwonymi ślepiami patrzy na świat. Równie czerwone oczy ma nasz Alfa, czarnym jest samcem, przy boku jego prawie zawsze złotooka wadera, futro niczym nocne cienie ciemne ma. Czarny jest brat złotookiej o niebieskich ślepiach i mały Diablik jest wśród nas, niewiększe to od lisa, choć skarbów ślicznych przy sobie ma mnóstwo. – skończył wymieniać znanych mu dotąd członków watahy – Ośmiu nas jest, Skarbie...
Na takich to niewinnych rozmowach minęła im kolacja, po której hybryda przeciągnęła się, leniwie ziewając.
- Nie wiem jak wy, Skarbie, ale my idziemy spać. – wzbił się w powietrze, unosząc się w pionowej linii do góry, do swej gałęzie – Dobranoc! – krzyknął na dół, wisząc już ospale na swym legowisku.
Zamknął ślepia. Zaczął chwilę rozmyślać o swej „pustce”, do teraz nie wiedział czego mu to brakowało, jednak gdy już postanowił dać sobie z tym spokój...
„Nas ci brakowało, Skarbie?” jego oczy otworzyły się szeroko z zaskoczenia. No tak! Jak mógł o tym zapomnieć! „Widzimy, że wam nas nie brakowało... Mogliście sobie darować, Skarbie, pocoście wracali?!” mimowolnie warknął wrogo, zirytowany powrotem swojego drugiego umysłu, bez kórego było mu tak dobrze „Myśleliśmy, że się stęsknicie, a tym czasem znaleźliście sobie towarzyszkę, nieładnie, zranliście nas! Dziwna ona jest, nie lubimy jej, z dala się od niej trzymać chcemy! Rozdziela ona nas! Im dalej ona tym lepiej!... Idzcie sobie! Nie chcemy was!... Niestety, skazani jesteście na nas już na dłuuuuuugie lata, dobranoc Skarbie, śpijcie dobrze, śpijcie...”


Aspen? X3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podziel się z nami Swoją opinią :)