-
Czyście kompletnie upadli na głowę, Skarbie?! – zawołał Brego trzepiąc
delikatnie samicą – Przecież roztrzaskalibyście się w drobny mak!
Teraz
wydawał się oburzony, choć gdyby nie fakt, że w połowie drogi znów zaczęła go
nękać wcześniej wspomniania „pustka” w głowie to jak głupi poleciałby za
samicą... Kto wie jakby to się skończyło wtedy. Ciarki aż przebiegły mu po
plecach.
-
Ale musimy przyznać, że akcji była ciekawa. – zaśmiał się i parsknął przez
nozdża, Aspen zafturowała mu, jednak już bez parskania – Trzęsiecie się,
Skarbie, zimno wam.
- A
to nic, przejdzie mi. – machnęła łapą.
- A
my wiemy co was rozgrzeje. – uśmiechnął się zadowolony z tego co wymyślił.
-
Co? – wyraz twarzy towarzysza zaciekawił samicę.
-
Przede wszystkim, – szturchnął ją – Berek! – wzbił się z metr nad ziemię,
zawisając nad dziewczyną – Po drugie, żarełko. – zaczał unosić się i zmierzać w
stronę lasu – Po trzecie. – Aspen zdążyła się już wzbić w powietrze – WYŚCIG! –
i z tymi słowami, nie oglądając się już przez ramię, dał rura w ciemny las.
Ostre
zakręty oraz slalomy między drzewami wykonywał szybko i sprytnie, by zmylić
nieco Aspen, do tego żeby rozgrzać ją lepiej. Udawały mu się jednak póty, póki
drzewa rosły rzadziej. Gdy las się
zagęścił hybryda skosiła kilka czubków zanim zwleciała ponad sosny. Kilka
metrów dalej pojawiła się wadera, która miała utrudnione zadanie przez odłamki
oraz gałęzie, które zmuszona była wyminąć.
Teraz
był ulubiony moment Brego. Samiec huknął kilka razy mocniej skrzydłami stając
się zaledwie rozmazanym punktem na niebie. Aspen wkrótce go dogoniła, jednak
nie przegoniła, jej głowa znajdowała się na wysokości jego żeber. Tym razem to
Brego się zapomniał. Pruł powietrze z najwyższą możliwą prędkością, o której wielu
mogło sobie tylko pomarzyć. Jego zachrypnięty śmiech niósł się z wiatrem,
splatając z głosem Aspen, która również czerpała dużo zabawy z tego wyścigu.
Wojskowy wzniósł się odrobinę, po czym runął w dół swą świdrującą beczką. Znów
wpadł między drzewa, tak gęst rosnące, że nie miał gdzie rozpostrzeć skrzydeł.
W ostatniej chwili znaleźli się na małej polanie, gdzie samiec był wstanie je
rozłożyć. Liście, piach, igły oraz najróżniejsze śmieci wzbiły się w powietrze,
prosto Aspen przed nosem, jednak ona niezmylona przefrunęłą jedynie przez
kurzawe, doganiając wkrótce towarzsza, który z powrotem pędził przez nocne
niebo.
-
Dokąd lecimy? – przekrzyczała wiatr.
-
He..? – Brego obudził się ze swojego transu, spoglądając w dół, dawno już
przelecieli miejsce, w którym chciał wylądować.
Basior
ustawił skrzydła tak, że opór wiatru uderzył w całą ich powierzchnie, powodując
gwałtowne zahamowanie. Aspen go wyprzedziła, zatrzymując się szybko i
odwracając się. Brego wyszczerzył jedynie zęby w uśmiechu, odchylając się
powoli w stronę ziemi.
- Z
powrotem. – rzekł, po czym przeważył się mocno do tyłu, składając skrzydła oraz
spadając bezwładnie głową w dół.
Aspen
spodobał się widocznie ten pomysł, gdyż dogoniła go, ustawiła się w ten sam
sposób i ramię w ramię pruli powietrzę. Śmiech obydwu cały czas rozbrzmiewał w
nocnej ciszy. Dziewczyna cieszyła się z dziwnego uczucia, które towarzyszyło
spadaniu, a Brego cieszył się, bo jego towarzyszka była wesoła.
-
Lecimy! – rzekł w końcu Brego i niczym synchronizowani obrócili się, rozpinając
skrzydła oraz posyłając chmurę kurzawy w powietrze pod swoimi łapami.
Poszybowali,
już powoli, w kierunku ogromengo drzewa, u którego stóp wylądowali z lekkim
rozbiegiem.
- Wow!
TAK synchronicznie to ja mogę latać! – rzekła szczęśliwa, skacząc wokół
basiora.
Dopiero
teraz widać było pełną róźnicę w ich posturach i sylwetkach. Aspen mogła
przejść Brego pod brzuchem schyliwszy się jedynie porządnie, a otarłaby się
tylko lekko o jego futro plecami.
-
Trzeba to powtórzyć, Skarbie, trzeba. – przytaknął jej.
-
Ej, znasz więcej sztuczek? Weź mnie naucz! Będziemy razem tak latać! Ale będzie
fajnie!
Zaśmiali
się we dwójkę.
-
Nauczymy was. – obiecał, obejmując ją jednym ramieniem i przyciągając do siebie
– Zrobimy z was Królową Przestworzy! Nikt nie będzie latał tak jak my! Niebo
będzie nasze! Żadna wyskość, żadna prędkość nie będzie nam straszna! – Aspen aż
oczy zaświeciły się z radości na tą myśl – Lecz wpierw! Trzeba zjeść żarełko!
Brego
co prawda zjadł pół jelenia zanim napotkał waderę, jednak pół nocy latania oraz
wygłupiania się swoje zrobiły i jego żołądek głośno domagał się swojego
napełnienia. Cóź poradzić, druga połowa jelenia czekała, szkoda by się miała
zmarnować.
- Wy
też coś zjedzcie. – ponaglił ją, gdy miał już pysk upaćkany krwią, a resztę
wnętrzności rozbebeszoną między łapami (niektórymi z nich można było się fajnie
pobawić) – Trzeba zjeść miśka, szkoda by się zmarnował.
Dziewczyna
skończyła gapić się na drzewo i usiadła do niedźwiedzia.
-
Tutaj śpicie? Wszyscy mają skrzydła, że nie ma tu żadnych jaskiń? Ilu was jest?
– zadała potok pytań, po czym zabrała się do konsumpcji, słuchając odpowiedzi.
Brego
przełknął, zastanowił się moment oraz zaczął zklecać odpowiedź.
-
Śpimy gdze chcemy. Najczęściej tutaj, choć kto chce ten może znaleźć sobie
jakąś jaskinię, mamy całe tereny do dyspozycji, Skarbie, calusienkie! – oderwał
kolejny kawał mięsa, połykając go w całości – A skrzydła, nie, nie Skarbie,
jeteśmy jedyni. Wy, my i Diablik mały. Cała reszta się wspina...
- A
jak schodzą? – wtrąciła kolejne pytanie.
-
Zależy kto, wiekszość schodzi normalnie, choć Blindwind, Skarbie... Blindwind
spada.
Aspen
spojrzała na wysokie gałęzie Chwasta z niedowierzaniem.
-
Jako to, spada?
- No
spada, trzeba ją później łapać, Skarbie. – Aspen już nie pytała o więcej, a
Brego wrócił do poranku, kiedy to Blind powaliła swoim schodzeniem pół watahy.
-
Wielu nas jest. – dodał po chwili milczenia, kończąc wspominki – Jest Blindwind
– zaczął liczyć na palcach – Ślepa osóbka, choć nie powstrzymuje ją to przed
niczym. Jest jej towarzysz, krukiem jest
czarnym, Renji się zowie, czerwonymi ślepiami patrzy na świat. Równie czerwone
oczy ma nasz Alfa, czarnym jest samcem, przy boku jego prawie zawsze złotooka
wadera, futro niczym nocne cienie ciemne ma. Czarny jest brat złotookiej o
niebieskich ślepiach i mały Diablik jest wśród nas, niewiększe to od lisa, choć
skarbów ślicznych przy sobie ma mnóstwo. – skończył wymieniać znanych mu dotąd
członków watahy – Ośmiu nas jest, Skarbie...
Na
takich to niewinnych rozmowach minęła im kolacja, po której hybryda
przeciągnęła się, leniwie ziewając.
-
Nie wiem jak wy, Skarbie, ale my idziemy spać. – wzbił się w powietrze, unosząc
się w pionowej linii do góry, do swej gałęzie – Dobranoc! – krzyknął na dół,
wisząc już ospale na swym legowisku.
Zamknął
ślepia. Zaczął chwilę rozmyślać o swej „pustce”, do teraz nie wiedział czego mu
to brakowało, jednak gdy już postanowił dać sobie z tym spokój...
„Nas
ci brakowało, Skarbie?” jego oczy otworzyły się szeroko z zaskoczenia. No tak!
Jak mógł o tym zapomnieć! „Widzimy, że wam nas nie brakowało... Mogliście sobie
darować, Skarbie, pocoście wracali?!” mimowolnie warknął wrogo, zirytowany powrotem
swojego drugiego umysłu, bez kórego było mu tak dobrze „Myśleliśmy, że się
stęsknicie, a tym czasem znaleźliście sobie towarzyszkę, nieładnie, zranliście
nas! Dziwna ona jest, nie lubimy jej, z dala się od niej trzymać chcemy! Rozdziela ona nas! Im dalej ona tym lepiej!...
Idzcie sobie! Nie chcemy was!... Niestety, skazani jesteście na nas już na
dłuuuuuugie lata, dobranoc Skarbie, śpijcie dobrze, śpijcie...”
Aspen?
X3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podziel się z nami Swoją opinią :)