czwartek, 19 marca 2015

Drzazga& Blizna - Krwawe Starcie

        ...Przewidywalna czynność. Rex wyszczerzył kły w uśmiechu, po czym jednym silnym ruchem złapał kłami za tylną nogę basiora, która przelatywała mu tuż nad pyskiem. Ciepłą krew poczuł na języku, kiedy jego zęby przebiły skórę, wbijając się w kość.
Raph zaskomlał cicho, jednak ten drzwięk został szybko przerwany, kiedy Blizna szarpnął głową i rzucił nim w powietrze, a głowa przeciwnika zachaczyła o pień drzewa. Ciche dudnięcie i szczęk zębów wypełniły „arenę”, a następnie ciało czarnego basiora huknęło o ziemię. Rzucony jednak z taką siłą odbił się od ziemi, co wykorzystał, obracając się w powietrzu i lądując chwilę później na nogach - chwiejnie i z czarnymi plamami przed oczym, ale stanął. Chwilę później doleciały do niego drzazgi wraz z odłamkami drewna, które to ukruszył z drzewa swym łbem przy zderzeniu. Owe drzewo, wplątane w walkę, runęło na ziemię sekudny później. Rozpędzony Rex wpadł w nie, kończąc swój skok. Masa basiora i impet spowodowały, że rozległ się tylko głośy trzask.
Wstrzymująca oddech Wind pisnęła cicho. Nie była pewna, czy którykolwiek z nich ma jeszcze wszystkie kończyny. Choć ciche kapanie krwi nieopodal i ciężki oddech dodawały jej otuchy, znaczyło to bowiem, że Raphael żył... Jeszcze żył...
 Jednooki gramolił się spod wielkiego pniaka i strzepywał z siebie szczapki, kiedy Kruk nie wytrzymała już w ciszy.
- Matko! Raph! Nic ci nie jest?! – Blindwind podleciała do towarzysza, ten jednak widząc szarżującego już Rex’a zza jej ramienia – który nic nie robił sobie z obecności przyjaciółki na polu walki - odepchnął ją tylko na bok, by nie została zgniecion, sam zaś wykonał skok.
Po części na oślep. Zakręty głowy i  czarne kropki przed oczyma w niczym nie pomagały. Skoczył, a za sobą usłyszał tylko kłapnięcie zębów. W ostatniej chwili wykonał wierzgnięcie, trafiając przeciwnika w pysk. Szybko wtem odwrócił się, żeby spojrzeć na niego.
Głośny chrapliwy oddech Blizny był głęboki i wolny, a wściekłe iskry tańczyły w jego złotym oku. Krew kapała z jego rozdartych boków, gdzie jeszcze przed zderzeniem z drzewem były lekkie strupy, teraz zdarły się i czerwona jucha sączyła się po jego ciele wsiąkając w białe futro. Drzazgi oraz duże kawałki drewna powbijane były w jego łapy, szyję, a nawet w twarz, jednak najwidoczniej mu nie przeszkadzały, jego umysł pochłonięty był już po części amokiem walki.
Raph nie wyglądał jednak lepiej od przeciwnika. Nie mógł obciążać dobrze tylnej prawej nogi. Rany były wręcz pikusiem, Rex swym czynnem naderwał mu ścięgna i przestwił z lekka kość biodrową. Do tego skóra na lewej stronie pyska była pocharatana i pozdzierana. Krew zalewało jedno z jego oczu, co ograniczało jego widoczność, a smak posoki czuł w całej buzi.
Chrapliwy rechot złotookiego wypełnił arenę. Nie był to wyśmiewający rodzaj śmiechu, nie rozbawiał go także wygląd przeciwnika. Po prostu się cieszył. Cieszył się z tego, że może z kimś walczyć, że ma dobrego przeciwnika do walki, że jest w końcu ktoś, kto potrafi dłużej ustać, cieszył się z tej walki, tak długo był pozbawiony tej przyjemności – bólu, zadawania ran, smaku krwi na języku, zapachu posoki w nozdżach oraz jęku cierpienia... Nagle śmiech przerodził się w wściekły ryk, z którym samiec zaszarżował.
- UWARZAJ! – wrzasnęła Wind, nie potrzebowała szóstego zmysłu, ziemia zatrzęsła jej się pod łapami, kiedy bycze kroki samca uderzały o podłoże, a wściekły odgłos zadudnił jej w piersiach, jednak Raph był już gotowy...
Nie miał zamiaru przyjąć tego ataku „na klatę”, co jak co, ale życie było mu jeszcze miłe. Zrobił pierwsze szybkie kroki w prawo, czym zmylił przeciwnika - ten odwrócił pysk w tą samą stronę, chcąc chwycić go za bark - wtem Raph – nurkując nisko przy ziemi – zawrócił, odskakując w lewo. Blizna minął go tak blisko, że oboje poczuli podmuchy wiatru na twarzy, poczuli swoje oddechy na ciele, tak blisko że ich futra się o siebie otarły... i w tym momencie Drzazga rzucił się na ziemię, prosto przeciwnikowi pod tylne łapy.
Rex runął do przodu, orając ziemię pyskiem w ślizgu. Czarny samiec został kopnięty i nieco poturbowany -  jego żebra oraz obojczyk wyszły z tego w najgorszym stanie - ale przeturlał się, mijając Bliznę i kawałek dalej stanął na cztery łapy.
Rex zbierał się z ziemi, otrzepując piasek z pyska kompletnie zdezoriętowany i... Rozjuszony...
Drzazga miał swoje kilka sekund. Teraz miał szansę zakończyć to, coraz bardziej przypominające bitwę, piekło. Wiązało się to z bardzo dużym ryzykiem, ale druga taka szansa mogła się nie powtórzyć...
W momencie, kiedy tylko jego łpay stanęły pewnie na ziemi, ruszył pędem w stronę Rex’a. Jakieś dwa metry przed nim odbił się, wzbijając się w powietrze... Był to jednak wielki błąd.
Te kilka sekund bowiem wystarczyło Rex’owi, żeby dojrzeć przeciwnika oraz jego zamiary. Samiec nie zdążył się podnieść całkowicie z ziemi, jednak przednimi łapami odepchnął się od ziemi, wyginając swoje ciało do tyłu w łuk. Raph nie miał już szans na odwrót, było za późno, leciał wprost na rozwartą paszczę przeciwnika...
Kły błysnęły w powietrzu, a ogromne szczęki zacisnęły się na barku czarnego basiora, który w ostatnim desperackim akcie wpił swoje zęby w czułe miejsce za uchem przeciwnika. Krew trysnęła obydwóm do pysków, zalewając buzie, gardła, wyciekając spomiędzy kłów. Ból temu towarzyszący był niezmierny dla obojga, jednak w ferworze walki żadne z nich nie miało zamiaru płakać z tego powodu, nie było czasu... 
Teraz dopiero zaczęła się walka o życie, a niewinny sparing przerodził się w krwawy bój. Rex kompletnie stracił panowanie nad sobą. Nie myślał trzeźwo. W jego oczach zabłysł ogień wojowniczego szaleństwa, który płynął przez jego żyły dając mu energi na dalsze rozrywanie oraz szarpanie się. Raph z przeciwnika stał się dla jego umysłu wrogiem numer jeden, którego musiał zlikwidować.
Wygięty w łuk, Blizna odbił się tylnymi łapami od ziemi prostując się na dwie nogi – inaczej Raph przegiął by mu kręgosłup łamiąc kręgi. Chwilę stał na tylnych nogach, po czym runął do tyłu wraz z Drzazgą, co zapoczątkowało krwawą kotłowaninę. Samce spięły się w zażarty kłębek kłów i pazurów, na oślep gryząc, drapiąc, rozrywając oraz łamiąc sobie nawzajem żebra wraz z innymi kośćmi. Głuche dudnięcia rozlegały się po polanie, kiedy jeden drugim rzucał o ziemię. Żaden z nich jednak nie leżał na ziemi na tyle długo, by drugi mógł go przygnieść.
Wind wrzeszczała, krzyczała, błagała, żeby się rozszczepili, żeby przestali. Jednak warki i ryki walki zagłuszały ją, a mała waderka była bezsilna. Nie mogła nic zrobić. Wpakować się między nich nie mogła, bo skończyłaby roztrzaskana niczym tamto nieszczęsne drzewo. Frustracja pochłonęła ją całą. Zasłoniła uszy, nie chciała już nawet tego słyszeć, a Bogom dziękowała, że jednak pozbawili ją wzroku. Łzy popłynęły jej po policzkach i zaczęła głośno szlochać, żałując swojego pomysłu, żałując, że kiedykolwiek w ogóle wpadł jej do głowy. Chciała pomóc, a tym czasem nachrzaniła jeszcze bardziej. Zaraz, zamiast jednej, będzie miała dwie śmierci na karku... Wolała już przyjść tu sama, zostać rozerwana na strzępy, niżeliby Raph teraz miał zostać zabity.
Kotłujące się basiory turlając się w swoim krwawym kłębku przeorały całą polanę. Rozszczypiły się na dosłownie kilka sekund. Raph odskoczył od niego, po czym praktycznie w powietrzu obrócił się, naskakując na białego basiora ponownie. Rex zdołał jedynie stanąć na dwóch nogach – przewyższając w tym momencie przeciwnika dwukrotnie. Rozpędzony Drzazga wpadł na niego, zbił go z tylnych łap i razem runeli do tyłu na dwa drzewa.
Rozległy się dudnięcia, skomlenia, trzaski i w następnej chwili Blizna leżał na plecach na stercie zdruzgotanych pni, a na nim - Drzazga. Oboje zdezoriętowani i chwilowo ogłuszeni. Raphael jednak jako pierwszy odzyskał przytomność umysłu. Doskrobał się na cztery łapy. Po chwili oprzytomniał Blizna. Samce spojrzały sobie w oczy, wścielki, zdziwieni i zagubieni w tym samym czasie, jednak Raph poczuł niezmierną ulgę, kiedy w oczach przeciwnika nie dojrzał już szaleństwa, tylko normalne zrozumiałe spojrzenie. Oboje dyszeli ciężko i szybko, choć tylko oddech Rex’a był słyszalny, był tak głośny, że zagłuszał Drzazgę. Krew kapała im z pysków, z twarzy, z każdej możliwej części ciała, ich własna oraz krew rywala.
Patrzyli tak na siebie przez dobrą minutę, kiedy nagle dotarło do nich co się stało...
Drzazga wygrał.
Stał tam na chwiejących się nogach, z podkulaną tylną nogą, napierając na klatkę piersiową białego wilczura.
Rechot Rex’a wypełnił polanę, a zwycięca mimo wielu ran oraz zmęczenia uśmiechnął się sam do siebie. Blizna zamilkł jednak momentalnie i zmierzył go wrogim spojrzeniem, po czym wymierzył mu, dość brutalnego, odpychającego kopniaka. Drzazga zatoczył się oraz runął ze zmęczenia na ziemię, nie mogąc już nawet utrzymać się na nogach. Rex jedynie wygramolił się do pozycji siedzącej, by wyleźdź z tych połamanych drzew, po czym również runął do przodu obok Raphael’a.
- Nie pozwalaj sobie. – mruknał pod nosem do niego.
Leżeli obok siebie, spór chwilowo zapomniany, gdyż żaden nie miał nawet siły ruszyć palcem. Jeden i drugi teraz wiedział co ich czeka, przynajmniej wiedział to Rex, który znał ich towarzyszkę dłużej...

- Ładne blizny ci po tym zostaną. – zaśmiał się cicho z półuśmiechem na ustach, jednak Raph nie miał już szansy odpwiedzieć, gdyż nadeszła Wind...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podziel się z nami Swoją opinią :)