...Przewidywalna
czynność. Rex wyszczerzył kły w uśmiechu, po czym jednym silnym ruchem złapał
kłami za tylną nogę basiora, która przelatywała mu tuż nad pyskiem. Ciepłą krew
poczuł na języku, kiedy jego zęby przebiły skórę, wbijając się w kość.
Raph
zaskomlał cicho, jednak ten drzwięk został szybko przerwany, kiedy Blizna szarpnął
głową i rzucił nim w powietrze, a głowa przeciwnika zachaczyła o pień drzewa.
Ciche dudnięcie i szczęk zębów wypełniły „arenę”, a następnie ciało czarnego
basiora huknęło o ziemię. Rzucony jednak z taką siłą odbił się od ziemi, co
wykorzystał, obracając się w powietrzu i lądując chwilę później na nogach -
chwiejnie i z czarnymi plamami przed oczym, ale stanął. Chwilę później
doleciały do niego drzazgi wraz z odłamkami drewna, które to ukruszył z drzewa
swym łbem przy zderzeniu. Owe drzewo, wplątane w walkę, runęło na ziemię
sekudny później. Rozpędzony Rex wpadł w nie, kończąc swój skok. Masa basiora i
impet spowodowały, że rozległ się tylko głośy trzask.
Wstrzymująca
oddech Wind pisnęła cicho. Nie była pewna, czy którykolwiek z nich ma jeszcze
wszystkie kończyny. Choć ciche kapanie krwi nieopodal i ciężki oddech dodawały
jej otuchy, znaczyło to bowiem, że Raphael żył... Jeszcze żył...
Jednooki gramolił się spod wielkiego pniaka i
strzepywał z siebie szczapki, kiedy Kruk nie wytrzymała już w ciszy.
-
Matko! Raph! Nic ci nie jest?! – Blindwind podleciała do towarzysza, ten jednak
widząc szarżującego już Rex’a zza jej ramienia – który nic nie robił sobie z
obecności przyjaciółki na polu walki - odepchnął ją tylko na bok, by nie
została zgniecion, sam zaś wykonał skok.
Po
części na oślep. Zakręty głowy i czarne
kropki przed oczyma w niczym nie pomagały. Skoczył, a za sobą usłyszał tylko
kłapnięcie zębów. W ostatniej chwili wykonał wierzgnięcie, trafiając
przeciwnika w pysk. Szybko wtem odwrócił się, żeby spojrzeć na niego.
Głośny
chrapliwy oddech Blizny był głęboki i wolny, a wściekłe iskry tańczyły w jego
złotym oku. Krew kapała z jego rozdartych boków, gdzie jeszcze przed zderzeniem
z drzewem były lekkie strupy, teraz zdarły się i czerwona jucha sączyła się po
jego ciele wsiąkając w białe futro. Drzazgi oraz duże kawałki drewna powbijane
były w jego łapy, szyję, a nawet w twarz, jednak najwidoczniej mu nie
przeszkadzały, jego umysł pochłonięty był już po części amokiem walki.
Raph
nie wyglądał jednak lepiej od przeciwnika. Nie mógł obciążać dobrze tylnej
prawej nogi. Rany były wręcz pikusiem, Rex swym czynnem naderwał mu ścięgna i
przestwił z lekka kość biodrową. Do tego skóra na lewej stronie pyska była
pocharatana i pozdzierana. Krew zalewało jedno z jego oczu, co ograniczało jego
widoczność, a smak posoki czuł w całej buzi.
Chrapliwy
rechot złotookiego wypełnił arenę. Nie był to wyśmiewający rodzaj śmiechu, nie
rozbawiał go także wygląd przeciwnika. Po prostu się cieszył. Cieszył się z
tego, że może z kimś walczyć, że ma dobrego przeciwnika do walki, że jest w
końcu ktoś, kto potrafi dłużej ustać, cieszył się z tej walki, tak długo był
pozbawiony tej przyjemności – bólu, zadawania ran, smaku krwi na języku,
zapachu posoki w nozdżach oraz jęku cierpienia... Nagle śmiech przerodził się w
wściekły ryk, z którym samiec zaszarżował.
-
UWARZAJ! – wrzasnęła Wind, nie potrzebowała szóstego zmysłu, ziemia zatrzęsła jej
się pod łapami, kiedy bycze kroki samca uderzały o podłoże, a wściekły odgłos
zadudnił jej w piersiach, jednak Raph był już gotowy...
Nie
miał zamiaru przyjąć tego ataku „na klatę”, co jak co, ale życie było mu
jeszcze miłe. Zrobił pierwsze szybkie kroki w prawo, czym zmylił przeciwnika -
ten odwrócił pysk w tą samą stronę, chcąc chwycić go za bark - wtem Raph – nurkując
nisko przy ziemi – zawrócił, odskakując w lewo. Blizna minął go tak blisko, że
oboje poczuli podmuchy wiatru na twarzy, poczuli swoje oddechy na ciele, tak
blisko że ich futra się o siebie otarły... i w tym momencie Drzazga rzucił się
na ziemię, prosto przeciwnikowi pod tylne łapy.
Rex
runął do przodu, orając ziemię pyskiem w ślizgu. Czarny samiec został kopnięty
i nieco poturbowany - jego żebra oraz
obojczyk wyszły z tego w najgorszym stanie - ale przeturlał się, mijając Bliznę
i kawałek dalej stanął na cztery łapy.
Rex
zbierał się z ziemi, otrzepując piasek z pyska kompletnie zdezoriętowany i... Rozjuszony...
Drzazga
miał swoje kilka sekund. Teraz miał szansę zakończyć to, coraz bardziej przypominające
bitwę, piekło. Wiązało się to z bardzo dużym ryzykiem, ale druga taka szansa
mogła się nie powtórzyć...
W
momencie, kiedy tylko jego łpay stanęły pewnie na ziemi, ruszył pędem w stronę
Rex’a. Jakieś dwa metry przed nim odbił się, wzbijając się w powietrze... Był
to jednak wielki błąd.
Te
kilka sekund bowiem wystarczyło Rex’owi, żeby dojrzeć przeciwnika oraz jego
zamiary. Samiec nie zdążył się podnieść całkowicie z ziemi, jednak przednimi
łapami odepchnął się od ziemi, wyginając swoje ciało do tyłu w łuk. Raph nie
miał już szans na odwrót, było za późno, leciał wprost na rozwartą paszczę przeciwnika...
Kły
błysnęły w powietrzu, a ogromne szczęki zacisnęły się na barku czarnego
basiora, który w ostatnim desperackim akcie wpił swoje zęby w czułe miejsce za
uchem przeciwnika. Krew trysnęła obydwóm do pysków, zalewając buzie, gardła,
wyciekając spomiędzy kłów. Ból temu towarzyszący był niezmierny dla obojga,
jednak w ferworze walki żadne z nich nie miało zamiaru płakać z tego powodu,
nie było czasu...
Teraz
dopiero zaczęła się walka o życie, a niewinny sparing przerodził się w krwawy
bój. Rex kompletnie stracił panowanie nad sobą. Nie myślał trzeźwo. W jego
oczach zabłysł ogień wojowniczego szaleństwa, który płynął przez jego żyły
dając mu energi na dalsze rozrywanie oraz szarpanie się. Raph z przeciwnika
stał się dla jego umysłu wrogiem numer jeden, którego musiał zlikwidować.
Wygięty
w łuk, Blizna odbił się tylnymi łapami od ziemi prostując się na dwie nogi –
inaczej Raph przegiął by mu kręgosłup łamiąc kręgi. Chwilę stał na tylnych
nogach, po czym runął do tyłu wraz z Drzazgą, co zapoczątkowało krwawą kotłowaninę.
Samce spięły się w zażarty kłębek kłów i pazurów, na oślep gryząc, drapiąc,
rozrywając oraz łamiąc sobie nawzajem żebra wraz z innymi kośćmi. Głuche
dudnięcia rozlegały się po polanie, kiedy jeden drugim rzucał o ziemię. Żaden z
nich jednak nie leżał na ziemi na tyle długo, by drugi mógł go przygnieść.
Wind
wrzeszczała, krzyczała, błagała, żeby się rozszczepili, żeby przestali. Jednak
warki i ryki walki zagłuszały ją, a mała waderka była bezsilna. Nie mogła nic
zrobić. Wpakować się między nich nie mogła, bo skończyłaby roztrzaskana niczym
tamto nieszczęsne drzewo. Frustracja pochłonęła ją całą. Zasłoniła uszy, nie
chciała już nawet tego słyszeć, a Bogom dziękowała, że jednak pozbawili ją
wzroku. Łzy popłynęły jej po policzkach i zaczęła głośno szlochać, żałując
swojego pomysłu, żałując, że kiedykolwiek w ogóle wpadł jej do głowy. Chciała
pomóc, a tym czasem nachrzaniła jeszcze bardziej. Zaraz, zamiast jednej, będzie
miała dwie śmierci na karku... Wolała już przyjść tu sama, zostać rozerwana na
strzępy, niżeliby Raph teraz miał zostać zabity.
Kotłujące
się basiory turlając się w swoim krwawym kłębku przeorały całą polanę.
Rozszczypiły się na dosłownie kilka sekund. Raph odskoczył od niego, po czym
praktycznie w powietrzu obrócił się, naskakując na białego basiora ponownie.
Rex zdołał jedynie stanąć na dwóch nogach – przewyższając w tym momencie
przeciwnika dwukrotnie. Rozpędzony Drzazga wpadł na niego, zbił go z tylnych
łap i razem runeli do tyłu na dwa drzewa.
Rozległy
się dudnięcia, skomlenia, trzaski i w następnej chwili Blizna leżał na plecach
na stercie zdruzgotanych pni, a na nim - Drzazga. Oboje zdezoriętowani i chwilowo
ogłuszeni. Raphael jednak jako pierwszy odzyskał przytomność umysłu. Doskrobał
się na cztery łapy. Po chwili oprzytomniał Blizna. Samce spojrzały sobie w
oczy, wścielki, zdziwieni i zagubieni w tym samym czasie, jednak Raph poczuł
niezmierną ulgę, kiedy w oczach przeciwnika nie dojrzał już szaleństwa, tylko
normalne zrozumiałe spojrzenie. Oboje dyszeli ciężko i szybko, choć tylko oddech
Rex’a był słyszalny, był tak głośny, że zagłuszał Drzazgę. Krew kapała im z
pysków, z twarzy, z każdej możliwej części ciała, ich własna oraz krew rywala.
Patrzyli
tak na siebie przez dobrą minutę, kiedy nagle dotarło do nich co się stało...
Drzazga
wygrał.
Stał
tam na chwiejących się nogach, z podkulaną tylną nogą, napierając na klatkę
piersiową białego wilczura.
Rechot
Rex’a wypełnił polanę, a zwycięca mimo wielu ran oraz zmęczenia uśmiechnął się
sam do siebie. Blizna zamilkł jednak momentalnie i zmierzył go wrogim
spojrzeniem, po czym wymierzył mu, dość brutalnego, odpychającego kopniaka.
Drzazga zatoczył się oraz runął ze zmęczenia na ziemię, nie mogąc już nawet utrzymać
się na nogach. Rex jedynie wygramolił się do pozycji siedzącej, by wyleźdź z tych
połamanych drzew, po czym również runął do przodu obok Raphael’a.
-
Nie pozwalaj sobie. – mruknał pod nosem do niego.
Leżeli
obok siebie, spór chwilowo zapomniany, gdyż żaden nie miał nawet siły ruszyć
palcem. Jeden i drugi teraz wiedział co ich czeka, przynajmniej wiedział to
Rex, który znał ich towarzyszkę dłużej...
-
Ładne blizny ci po tym zostaną. – zaśmiał się cicho z półuśmiechem na ustach,
jednak Raph nie miał już szansy odpwiedzieć, gdyż nadeszła Wind...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podziel się z nami Swoją opinią :)