sobota, 14 marca 2015

Od Hakai do Andormedy - Żal

        Hakai westchnął i spuścił głowę.
„Gratuluję debilu, gratuluję!” warknął do siebie w głowie.
Tak bardzo chciał się uprzeć na swoim i szczeniacko się zachowywać, że zranił osobę bliską swojemu sercu jeszcze bardziej. Nie wystarczyło to, że życie ją poturbowało, wyżuło i wypluło jak śmiecia, on jako jej ukochany musiał jej jeszcze dokopać i mieć muchy w nosie oraz humory jak baba w ciąży, no przecież, bo jakżeby inaczej?
Samiec odwrócił się do Andromedy. Całe szczęście, że Zafiro tu nie było, bo jakby to zobaczył zmyłby mu głowę i w watasze trzeba by było szukać nowego Alfy, bo on skończyłby rozerwany na strzępy, na co w stu procentach oraz w całości aktualnie zasługiwał.
- Andromeda. – rzekł półgłosem podchodząc do niej i patrząc w jej zwylgotniałe od wyciekających łez oczy – Przepraszam. – powiedział, tym razem jednak włożył w te słowa całą skruchę oraz żal jaki tylko zostały w jego ciele. Przygarnął ją do siebie i mocno przycisnął do piersi, chowając jej twarz w swoim czarnym futrze i kładąc delikatnie swój pysk na jej głowie – Wybacz mi proszę, głupi byłem i nadal jestem. – mówił przyciskając ją mocno do siebie, jakby zaraz miał ją stracić, albo pożeganać na bardzo długi czas.
Czy naprawdę musiało dojść do łez, żeby on w końcu zauwarzył coś oprócz czubka swojego zmrożonego i zakichanego nosa? Świat go obdarzył najwspanialszym darem, jaki mógł, a on traktował ją jak koleżankę.
Zapadła chwila ciszy, w której Andromeda się wyciszyła, a Alfa zabłądził myślami, gdyż wcześniejsze napomknienie o jego rodzicach dało mu nowych powodów do myślenia.
Czy naprawdę miał aż takie szczęście, że znał rodziców? I co z tego, że ich miał? Jedyne co po nich pamiętał to zapach matczynego futra, wygląd obydwojga oraz kołysankę, którą co noc mu śpiewała. Jedyne dobre wspomnienia, które po nich zostały, gdyż reszta była zimna i irytująca. Takie „szczęście” go w dupe kopnęło, że potem robił wszystko, żeby się od nich uwolnić. Przemierzył pół świata, by mieć od nich spokój. Ale dobra, nie chciał się już sperzać ze swą lubą. To, że on miał nieudane wspomnienia po rodzicach nie znaczyło, że musiał się nimi dzielić oraz dobijać dziewczynę. Andormeda nie miała ich wcale i to bolało ją najbardziej, ona nie miała nawet tego wspomnienia zapachu, oraz dźwięku głosu matki – nic. Jedynie ropływające się sny.
Czerwonooki westchnął znów i odsunął się delikatnie od dziewczyny, która zdążyła ogarnąć swój rozchuśtany nastrój oraz wytrzeć pozostałości łez w jego i tak już wilgotne futro.
- Naprawdę cię przepraszam. – rzekł ponownie patrząc jej w oczy – Nie chciałem cię skrzywdzić, obiecuję, że więcej tego nie zrobię. – szepnął i przycisnął swój policzek do jej – kto jak kto, ale ja powinnien być tym, kto rozjaśnia ci humor, a nie powoduje jego zepsucie. – mruknął, a wyrzuty sumienia nagle zaczęły kiełkować w jego sercu.
- Hakai...
- Nie, nic nie mów. – powiedział – Swoim głupstwem naraziłem również ciebie na niebezpieczeństwo zachorowania. – stwierdziłi po czym zaprowadził ją w głąb jaskini, gdzie nie wiał wiatr, a ściany odizolowywały nieco ciepło. Dziura w dachu pozwalała by wpadało nieco światała ze słońca, które było coraz niżej na niebie.
Wilki ułożyły się w kącie jaskini, ze swoimi ciałami opartymi o siebie, żeby trochę się ogrzać jedno od drugiego.
- To jak? – zagaił czerwonooki, który zwinął się w półkłębek, położył głowę między przednimi łapami Andormedy i spojrzał na nią z dołu miną zbitego kundla – Wybaczysz mi?

To jak Andzia? Zgoda? ;P

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podziel się z nami Swoją opinią :)