Hakai
westchnął i spuścił głowę.
„Gratuluję
debilu, gratuluję!” warknął do siebie w głowie.
Tak
bardzo chciał się uprzeć na swoim i szczeniacko się zachowywać, że zranił osobę
bliską swojemu sercu jeszcze bardziej. Nie wystarczyło to, że życie ją
poturbowało, wyżuło i wypluło jak śmiecia, on jako jej ukochany musiał jej
jeszcze dokopać i mieć muchy w nosie oraz humory jak baba w ciąży, no przecież,
bo jakżeby inaczej?
Samiec
odwrócił się do Andromedy. Całe szczęście, że Zafiro tu nie było, bo jakby to
zobaczył zmyłby mu głowę i w watasze trzeba by było szukać nowego Alfy, bo on
skończyłby rozerwany na strzępy, na co w stu procentach oraz w całości
aktualnie zasługiwał.
-
Andromeda. – rzekł półgłosem podchodząc do niej i patrząc w jej zwylgotniałe od
wyciekających łez oczy – Przepraszam. – powiedział, tym razem jednak włożył w
te słowa całą skruchę oraz żal jaki tylko zostały w jego ciele. Przygarnął ją
do siebie i mocno przycisnął do piersi, chowając jej twarz w swoim czarnym
futrze i kładąc delikatnie swój pysk na jej głowie – Wybacz mi proszę, głupi
byłem i nadal jestem. – mówił przyciskając ją mocno do siebie, jakby zaraz miał
ją stracić, albo pożeganać na bardzo długi czas.
Czy
naprawdę musiało dojść do łez, żeby on w końcu zauwarzył coś oprócz czubka
swojego zmrożonego i zakichanego nosa? Świat go obdarzył najwspanialszym darem,
jaki mógł, a on traktował ją jak koleżankę.
Zapadła
chwila ciszy, w której Andromeda się wyciszyła, a Alfa zabłądził myślami, gdyż
wcześniejsze napomknienie o jego rodzicach dało mu nowych powodów do myślenia.
Czy
naprawdę miał aż takie szczęście, że znał rodziców? I co z tego, że ich miał?
Jedyne co po nich pamiętał to zapach matczynego futra, wygląd obydwojga oraz
kołysankę, którą co noc mu śpiewała. Jedyne dobre wspomnienia, które po nich zostały,
gdyż reszta była zimna i irytująca. Takie „szczęście” go w dupe kopnęło, że
potem robił wszystko, żeby się od nich uwolnić. Przemierzył pół świata, by mieć
od nich spokój. Ale dobra, nie chciał się już sperzać ze swą lubą. To, że on
miał nieudane wspomnienia po rodzicach nie znaczyło, że musiał się nimi dzielić
oraz dobijać dziewczynę. Andormeda nie miała ich wcale i to bolało ją
najbardziej, ona nie miała nawet tego wspomnienia zapachu, oraz dźwięku głosu
matki – nic. Jedynie ropływające się sny.
Czerwonooki
westchnął znów i odsunął się delikatnie od dziewczyny, która zdążyła ogarnąć
swój rozchuśtany nastrój oraz wytrzeć pozostałości łez w jego i tak już
wilgotne futro.
-
Naprawdę cię przepraszam. – rzekł ponownie patrząc jej w oczy – Nie chciałem
cię skrzywdzić, obiecuję, że więcej tego nie zrobię. – szepnął i przycisnął swój
policzek do jej – kto jak kto, ale ja powinnien być tym, kto rozjaśnia ci
humor, a nie powoduje jego zepsucie. – mruknął, a wyrzuty sumienia nagle
zaczęły kiełkować w jego sercu.
-
Hakai...
-
Nie, nic nie mów. – powiedział – Swoim głupstwem naraziłem również ciebie na
niebezpieczeństwo zachorowania. – stwierdziłi po czym zaprowadził ją w głąb
jaskini, gdzie nie wiał wiatr, a ściany odizolowywały nieco ciepło. Dziura w
dachu pozwalała by wpadało nieco światała ze słońca, które było coraz niżej na
niebie.
Wilki
ułożyły się w kącie jaskini, ze swoimi ciałami opartymi o siebie, żeby trochę
się ogrzać jedno od drugiego.
- To
jak? – zagaił czerwonooki, który zwinął się w półkłębek, położył głowę między
przednimi łapami Andormedy i spojrzał na nią z dołu miną zbitego kundla –
Wybaczysz mi?
To
jak Andzia? Zgoda? ;P
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podziel się z nami Swoją opinią :)