sobota, 14 marca 2015

Od Aspen do Brego - Dogonić Księżyc

        Cała ta sytuacja była dziwna, cieszyłam się jednak, że ktoś nie znając mnie przyjął jak swego. Dlatego nie protestowałam też gdy mnie przytulił i ciągnął za sobą w stronę plaży. Zwierz był dziwny, niemal tak dziwny jak ja. Gdy wylądowaliśmy, a Brego zarzucił mnie tysiącem pytań, zrobiło mi się głupio, bo nie mogłam na nie odpowiedzieć. Z resztą, on i tak nie słuchał, był zbyt przejęty sytuacją. W trakcie lotu i teraz analizowałam go. Blizny, nadszargnięty wygląd i muskularne ciało świadczyło, iż był on wojownikiem. Zachowanie małego kociaka mówiło jednak, że nie jest on maszyną do zabijania jak wskazywała na to uroda.
-Nie wiem czym jestem, ani skąd jestem.- Uśmiechnęłam się. -Ale jestem inna.- Odpowiedziałam na jego pytania z uśmiechem. Cały czas przyglądał mi się.
-Patrz zachodzi!- Zawołałam odwracając jego uwagę.
Czerwony olbrzym właśnie dotknął tafli wody. Chwilę siedzieliśmy w milczeniu, on podziwiał słońce, ja oglądałam już gwiazdy. Dla przeciętnych oczu byłoby to niemożliwe, jednak wierzcie lub nie. Gwiazdy widać dzień i noc. Są tam na górze cały czas, ale światło dnia przyćmiewa ich światło. Ja jednak mogłam je wypatrzeć. W końcu słońce zniknęło pozostawiając tylko czerwoną łunę światła, a na jego miejscu pojawiła się srebrna tarcza księżyca.
-Wracamy, słońce zaszło a my wracamy do chwasta.- Zakomenderował rozkładając czarne skrzydła. Wyciągnął masywną łapę by znów mnie schwycić i zanieść tam gdzie chciał. Ale tym razem ja nie chciałam i widząc już jak jego mięśnie pod skórą się napinają odskoczyłam zawisając w powietrzu i unikając sideł. Zdziwił się.
-Noc młoda, a księżyc jeszcze niski, nie chciałbyś polatać?- Zapytałam zataczając pętle nisko nad ziemią i chichocząc, dopiero nocą odżywałam. Symbole i oczy zaczęły się delikatnie jarzyć.
-Zgadzamy się.- Odparł, po czym wystartował wzbijając chmurę pyłu.
Wystartowałam jak strzała lecąc nisko nad wodą w kierunku księżyca. Brego leciał tuż za mną. Nigdy nie leciałam w towarzystwie. Postanowiłam to wykorzystać. Zrównałam lot z wielkoludem. Chyba zrozumiał co mam na myśli bo odbił nieco w prawo, a ja zaraz za nim. Niebo stało się areną dla karkołomnych popisów. Lecący samiec kojarzył mi się z orłem twardo, pewnie i z gracją prący na przód, nie zwracający na nic uwagi. Zaśmiałam się cicho przyśpieszając lot. Prędkość jaką nabrałam sprawiała, że łzy wdzierały się do oczu a wiatr smagał jak z bicza. Lecąc nisko nad wodą, rozpruwałam ją, pozostawiając za sobą wzburzony kilwater. Było chyba nawet szybciej niż wcześniej gdy hybryda mnie ciągnęła. Przyspieszyłam jednak jeszcze bardziej, lecąc wprost na księżyc. Chciałabym do niego dolecieć, ale on był tylko dalej i dalej. Cały czas uparcie darłam na przód. Zatrzymałam się nagle zauważając brak towarzysza. Obróciłam się, był daleko, spokojnie machał skrzydłami unosząc się w miejscu i patrząc w moim kierunku. Czy to miał być znak, żeby dalej nie lecieć? Popatrzyłam tęsknie na księżyc, po czym ruszyłam w stronę Brego, już nie z taką prędkością, tylko równo i spokojnie szybowałam.


<Brego?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podziel się z nami Swoją opinią :)