wtorek, 31 marca 2015

Od Varen'a do Jenny - Pierwsze Spotkanie

        Chodzenie po terenach, które się ledwo zna jest naprawdę uciążliwe. W dodatku w zimie. Śniegu co nie miara, mroźne powietrze przeczesywało mi futro. Słońce świeciło, a jego promienie odbijały się od białego puchu niemal oślepiając.
Do tej pory znalazłem tylko kilka tropów, które należały do wilków. Podświadomie wyczuwałem, że tu musi gościć jakaś wataha. Jak nie kilka. Może były tu jakieś... hmm... inne stworzenia? Miałem tylko nadzieję, że będzie tutaj się ciekawie mieszkało. Przyspieszyłem tempa do truchtu, łeb opuściłem, a uszy położyłem po sobie. Od czasu do czasu zahaczałem grzbietem o najniższe z gałęzi sosen i świerków, zwalając przy tym trochę śniegu. Za sobą miałem góry.
Wtem usłyszałem skrzypienie śniegu pod łapami, lecz nie pod swoimi. Obejrzałem się w lewo i między gałęziami dojrzałem biało- zieloną (?) waderę. Zmierzyłem ją wzrokiem. Nie była duża, a na pewno nie większa ode mnie. Gdy ja szedłem śnieg sięgał mi po "łokcie", lecz ona zapadła się po szyję, w zębach ściskając jakieś tobołki.
Nie byłem przekonany, żeby się do niej odezwać, ale w końcu musiałem się czegoś dowiedzieć. Opornie skręciłem w jej stronę. Po chwili mnie zauważyła i zatrzymała się zaciekawiona. Gdy zbliżyłem się na odpowiednią dla mnie odległość (czyli jakieś 2 metry).
-Jest tu jakaś wataha?- spytałem niezbyt głośno, niskim, chrapliwym głosem.


Jenna? Mam nadzieję, że uwzględnisz fakt iż jest milczkiem :>

poniedziałek, 30 marca 2015

"Żaden dzień się nie powtórzy, nie ma dwóch podobnych nocy,dwóch tych samych pocałunków, dwóch jednakich spojrzeń w oczy"

Imię: Varen
Pseudonim: Asmo
Wiek: 4 lata
Płeć: Samiec
Punkty Walki: 16
Czym Ty jesteś?: Mieszaniec, wilk
Co robisz najlepiej?: Słucha innych
Rodzina: Zginęła podczas ataku na jego dawną watachę
Partnerka: Nie szuka
Potomstwo: Brak
Klan: Brak
Stanowisko/Ranga: Obrońca/Omega
Charakter i Osobowość: Jest milczkiem. Czasem mu odbija, ale tak to jest... hmm... normalny. Popiera Alfy, dlatego został Obrońcą. Potrafi być wredny, złośliwy i chamski, ale także przyjacielski i pomocny. Uwielbia docinać innym. Woli przebywać w samotności, ale jak każdy potrzebuje czasem obecności drugiej istoty. Rzadko dopuszcza do siebie innych, przez to co przeszedł.
Dodatkowy opis: Ciało bardzo dobrze umięśnione pokryte ciemnokrwistym futrem i bliznami po licznych walkach i bójkach. Czerwono-złote żarzące się ślepia. Resztki łanćucha na szyi i żelazne "rękawice" na łapach to jego charakterstyczne punkty wyglądu.
Styl walki: Zadanie jak najwięcej ran i przy tym nie ucierpieć. Toleruje brudne zagrania w stylu sypnięcie piaskiem w oczy.
Hobciostki: Uwielbia łazić nocami. Jest niczym wampir- nocami nie śpi, a w dzień najchętniej by spał. Zdarza się jednak, że nie śpi dzień i noc, ale to tylko z ważnych powodów.
Historia: Opowie kiedy indziej…

Vigle Verty: 46٧ 
Właściciel: Ko Ta

sobota, 28 marca 2015

Od Andromedy do Hakai - Wyjątki


        Wilczyca obserwowała jeszcze przez chwilę wilka, który zaczął jeść. Czuła jak oczy same się jej zamykają, była okropnie zmęczona po nieprzespanej nocy. Gdy Hakai leżał nieprzytomny chciała go gdzieś przenieść, ale był znacznie cięższy od niej i wilczyca nie miała siły by go chociaż przeciągnąć. Czekała zanim się obudzi, ale czując bicie jego serca była trochę spokojniejsza. Mimo to nie pozwalała sobie na sen, kto wie co by mogło się stać, gdy ona by sobie smacznie spała.

Hakai spojrzał jak wilczyca leży na śniegu i go obserwuje uważnie. Bała się, że wilk może w każdej chwili zasłabnąć. Nawet zwykłe uderzenie w głowę mogło spowodować jakiś poważny uraz. Jak skończy jeść będzie musiała jeszcze raz przyjrzeć się ranie. Nagle Hakai niewiadomo kiedy pojawił się przed nią. Wilczyca uśmiechnęła się niewyraźnie i wstała ze śniegu.
- Coś się stało?
- Powinnaś się przespać. Pilnowałaś mnie całą noc.- Powiedział Hakai patrząc jej w oczy.
-To nic takiego. - Odpowiedziała i wyminęła wilka idąc w stronę jelenia. 
Zatrzymała się przed martwym zwierzęciem i spojrzała na nie ze smutkiem. Czemu i ona nie mogła być jak inne wilki pożerające niewinne istoty? Była wilkiem, a jednak coś ją wyróżniło. Nie lubiła jeść zwierząt z wyjątkiem ryb. Tylko gdy nie miała wyboru zmuszała się do zjedzenia niewielkiego kawałka upolowanej zwierzyny. Ostatnio zmusiła się do zjedzenia małego kawałeczka zająca pieczonego na ogniu. Zrobiła to specjalnie, by nikogo nie urazić. Wiedziała, że ten zając był martwy, ale i tak to było okropne gdy ogień muskał pozbawione futra ciało. Biedna mała istotka pozbawiona futra, wbita na patyk i pieczona na ognisku, by w końcu wszyscy mogli cieszyć się smakiem upieczonego zająca. Czy to nie było straszne? Czemu Andromeda tak się tym przejmowała? Czy była zbyt wrażliwa na czyjeś cierpienie lub śmierć? Bardzo możliwe, ale to wszystko nie musiało być aż tak silne. Gdy tylko widziała martwe zwierzęta miała wrażenie, że one na nią patrzą. W jakiś sposób rozumie ich ból, zamiast cieszyć się wolnością i swoją rodziną zostają pozbawione życia. Są bez futra, skóry, a ich organy i mięśnie zostają zjedzone. Czemu natura nie mogła stworzyć wszystkich jak rośliny? Nie zjadały innych, wystarczało im tylko słońce i woda. Oczywiście zdarzały się wyjątki zjadające owady, ale było ich mało. 
Andromeda tak bardzo chciała być jak inne drapieżniki, które potrafią pozbawiać inne stworzenia życia. Nie było to dobre, ale w ten sposób mogłaby komuś czasami pomóc, czy kogoś nakarmić. Zafiro próbował ją kiedyś nauczyć jak się poluje. Dogonienie zwierzyny nie sprawiło żadnego problemu, ale już zabicie było niemożliwe do wykonania. Jej umysł zakazywał tej prostej czynności, a jednak to była bardzo ważna decyzja. Decyzja o tym, czy pozwoli swojej ofierze przeżyć, czy pozbawi ją życia. Było jednak oczywiste, że Andromeda nie pozbawi zwierzęcia życia, ryby stanowiły jakiś dziwny wyjątek. A co jeśli kiedyś pojawią się dzieci? Wiadomo, że te małe istotki biorą przykład nie tylko z ojca, ale i matki. A ona przecież nic nie potrafi, nie będzie mogła nauczyć swojego potomstwa. A co gorsza gdyby nagle coś stało się z Hakai nie potrafiłaby wyżywić swojej rodziny.
- Chcesz jeść? - Spytał Hakai wyprowadzając wilczycę z zamyślenia.
- Chyba nie... - Powiedziała cicho, wpatrując się w martwe ciało jelenia. Wokół niego znajdowało się wiele krwi. "Biedne stworzenie zginęło wykrwawiając się. " Pomyślała wilczyca wpatrując się w zwierzę. - Później pójdę nad rzekę złapać kilka ryb. Smacznego. - Powiedziała odchodząc pod jakieś większe drzewo. 
Rozkopała śnieg pod nim i położyła się. Zwinęła się zamykając oczy, była zbyt zmęczona by o czymś myśleć.


~Hakai? Mam nadzieję, że nikogo nie pozbawiłam apetytu.~

czwartek, 26 marca 2015

Od Hakai - Święta Niedługo (Konkurs x3)

        Hakai leżał przewieszony plecami przez jedną z gałęzi Chwasta, dyndając sobie głową w dół. Andromeda obiecała Zafiro, że spędzi z nim dzień, co ułatwiało mu trochę sprawę – święta za progiem, a on miał puste łapy!
Po godzinie takiego dyndania jednak złapał się za głowę.
- Szlag, to bez sensu! – jęknął pod nosem wyginając się w najróżniejsze pozy, by wstać z niewygodnej pozycji (nawet nie pytajcie czemu postanowił się tak położyć) – Andromeda, Wind, Zafiro, Alva, Aspen, Raph, Brego, Dżej, Leo, za dużo ich...
Po żmudnych wysiłkach samiec w końcu zwlókł się z gałęzi oraz zsunął po pniu. Podreptał do swojej małej jaskini, z nadzieją że tam może znajdzie jakiś pomysł na coś. Zanim jednak tam dotarł zamarł w pół kroku. Do głowy wpadł mu genialny pomysł na prezent. Co dziwne  – dla Zafiro.
Wystrzelił z miejscu wprost do lasu w poszukiwaniu przyborów. Potrzebował deskę, dużą deskę. Przekopał pół lasu, znajdując i odrzucając kawałki drewna. Ta za duża, a za mała, ta zgniła, ta spruchniała... Ale znalazł! Musiał zwiedzić kilka wysp – na których go dawno nie było, dotarł nawet na miejsce, gdzie kiedyś uratował Zafiro życie. Łapy go bolały oraz zgubił się kilka razy, ale zdobył przynajmniej to czego szukał. Wybrał się kolejnie do ponóża góry, by znaleźć coś w rodzaju dłuta. Szybko zgarnął kilka odłamków i zaszył się w najdzikszych częściach terenów, by nikt go nie znalazł, przystępując do pracy.
Starannie, kawałek po kawałku dłubał w drewnie ryjąc podobizny dwóch wilków. Jak zapewne się domyśliliście były to twarze Zafiro i Andromedy z figlarskimi uśmiechami na twarzach. Nad podobizną ukochanej skupił się najbardziej, by oddać jak najlepiej jej piękno oraz kształt oczu. Nad Zafiro również się starał, ale mimo wszystko uśmiechnięty brat Andromedy dziwnie wyglądał.
Noc zdążyła zapaść, kiedy to wilczur odsunął się od deski, bacznym okiem przyjgladając się obrazowi. Przechylił łeb na bok, wprowadził kilka poprawek, a zadowolony ze swojej pracy odłożył narzędzia. Pysk oraz łapy miał już kompletnie zdrętwiałe, a dookoła niego leżały najróżniejsze połamane, zdarte, zużyte odłamki skał. Poduszki jego łap były trochę pokaleczone ich ostrymi krawędziami, jednak samiec nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Zapakował prezent w prowizoryczne owiniątko i mknąc nocnymi cieniami zaczął tropić kuzynkę.

********

- Blindwind! – szepnął głośniej, zauważając człapiącą ospale waderę.
Na dźwięk jego głosu podniosła głowę zaciekawiona.
- Co tam? – zapytała ziewając.
- Mam prośbę. – rzekł jej koło ucha.
- Jaką?
- Weź to do Rex’a i powiedz mu, żeby delikatnie przypalił szlaczki, które wyrzeźbiłem. – polecił jej, sam by poszedł, gdyby nie fakt, że była duża szansa wrócenia w kilku kawałkach.
- A co to? – ospałość opuściła dziewczynę, która usiadła, wzięła w łapki przedmiot i zaczęła go obracać.
- Prezent, Wind, to pilne, niech nikt cię nie zobaczy.
- T’jest! Renji, trzymaj! – rzuciła mu deskę i razem popędzili w kierunku granicy.

********

Resztę nocy samiec spędził na grzebaniu w jaskini. Przewrócił stare rzeczy Lilly oraz swoje rupiecie, robiąc istny burdel na podłodze jaskini.
Wśród rzeczy siostry znalazł stare zapiski z krainy, którą kiedyś razem zwiedzili po opuszczeniu domu. Nie były to ich zapiski. Zaintrygowała ich wtedy bibiloteka, ponoć tak dobrze strzeżona, że nikt nie zdołał z niej wykraść żadnej księgi... Rodzeństwo zwinęło im spod nosa zapiski oraz cztery tomy. Hakai postanowił wręczyć Alvie jedną z tych rzeczy (a resztę zostawić sobie na następne święta). Wśród swoich znalezisk odkrył kilka blaszanych oraz stalowych śmieci o najróżniejszych kształtach i rozmiarach, nigdy nie wiedział do czego służyły, a nieprzyjemny metaliczny zapach gryzł go w nos. Pomyślał, że może da je Loenardo, on napewno z nich coś stworzy.
Samiec zgarnął sprężynki, zakrętki, blaszki oraz rzeczy, którcyh nie umiał nazwać i zabrał je nad rzeke, żeby oszlifować je piaskiem oraz kamieniami z brunatnej rdzy, którą zaszły. Samiec szorował je pół nocy, żeby upewnić się, że są lśniące i zdatne na prezent. Te które były przeżarte rdzą na wylot oraz kruszyły się łapach wyrzucił, na szczęście było ich mało, więc wciąż miał pokaźny stosik wichaistrów.
Gdzieś nad ranem zbudziła go Wind, która znalazła go śpiącego nad rzeką. Wręczyła mu zawiniątko, a Hakai poprosił ją, żeby przez cały dzień zajęła czymś Andromedę. Blind gorliwie się zgodziła, po czym zawinęła kitę i zniknęła, pędząc resztkami sił do Chwasta by móc się wyspać zanim przyjdzie zająć się drugą Alfą.
Czerwonooki za to przy szarym świetle poranka sprawdził czy podarunek dla lisa jest wystarczająco wyszorowany i ruszył do swej jaskini, gdzie schował trzy podarki w najciemniejszym kącie. Następnie usiadł na środku jaskini otoczony swym bardakiem.
Trzy prezenty już miał, teraz trzeba było wygrzebać jeszcze sześć.
Nagle znów wystrzelił z jaskini, gdy kolejny pomysł wpadł mu do głowy – prezent dla Blindwind, za który Renji go przeklnie na wieki, ale Wind się ucieszy.
Znów przeorał połowę terenów, tym razem szukając dużych liści oraz długich gałęzi z lekkiego drewna. Obładowany swoimi znaleziskami przez kolejną godzinę uciekał przed Andromedą i Wind, chowając się jak głupi po kątach, by go nie zauważyły. Jak na złość tego dnia wataha była wyjątkowo ożywiona. Alfa wspiął się więc zły na szczyt jednej z gór, gdzie – miał nadzieję – już nikt nie wpełznie.
Lianami różnych grubości zaczął zszywać liście oraz wiązać gałęzie, robiąc pewnego rodzaju szkielet, do którego później przytwierdził płachtę z liści tworząc coś co wyglądało jak latawiec w kształcie grotu, jednak zamiast sznurka przytwierdził do niego belkę tworząc coś na rodzaj lotni. Sprawdził wszelkie wiązania, żeby mieć pewność, że w czasie lotu nic się nie zepsuje, nie oderwie i Blind będzie mogła w spokoju przemierzać przestworza. Specjalnie przedłużył belkę, żeby Kruk mogła ewentualnie polatać w towarzystwie. Potem znalazł jakąś jaskinię, w której schował lotnię - bo raczej nie zmieściłby jej u siebie. Specjalnie dla Renji’ego zamontował fichaister, dzięki któremu można było wymuścić na lotni lądowanie, zwykły sznurek, który po pociągnięciu składał deliktanie skrzydła lotni, żeby obniżła ona stopniowo tor lotu - w razie gdyby jego kuzynka się zapomniała.

******

W swoich rzeczach znalazł jeszcze dwie pary gogli, jedne należały do Lilly, a drugie do niego, jednak były za duże na jego pysk, więc ich nie nosił. Przetarł szybki, zadowolony, że znalazł podarek dla Aspen oraz Brego. Przy prędkościach, które osiągali, takie gogle napewno były dobrym pomysłem, szczególnie, że niedawno Brego prawie ukradł Jennie jej gogle.
Dla Dżej za to znalazł plecak, poręczny mały, czerwony plecak o wielu kieszonakch, na tyle duży, żeby pomieścić wszystko co ważne, ale na tyle mały, żeby nie przeszkadzał jej skrzydłom.
Dla Raphael’a przeznaczył pustą księgę o czystych kartak, żeby mógł zapisywać w niej swoje przygody jako oficjalny członek wariatów. Kartki były nieco pożółkłe, ale Alfa uznał, że to doda jedynie „charakteru” przyszłym zapiskom.
Zadowolony ze swojej pracy zaczął pakować prezenty w kolorowe liście. Trzeba przynać, że nie szło mu to najlepiej – nie ukrywajmy, brak kciuków robi swoje. Koniec końców pakunki nie wyglądały elegancko, ale za to były tak pomotane oraz posklejane, że było trzeba się nielada wysilić, żeby je otworzyć.
Wszystko ładnie, śliczne, ale nie miał jeszcze prezentu dla Andromedy, co gorsza, nic mu nie przychodziło do głowy. Chciał, żeby to było coś specjalnego, coś by jej się przydało. Sprężył zwoje mózgowe, wysilając się jak nigdy dotąd. W końcu uśmiech wypełzł na jego twarz, kiedy do głowy wpadł mu pewien pomysł. Prezent orginalny, przydatny, a co najlepsze – trochę (bardzo) niekorzystny dla Zafiro.
Samiec wytruchtał ze swojej jaskini, ruszając w świetle popołudniowego słońca w górę rzeki.

******

Przy jednym z ogromnych powodospadów rósł krzak, którego kwaśny odór był prawie że nie do zniesienia. Hakai podszedł do niego, żeby pozrywać jego owoce. Deliktanie i szybko wpakował je do tobołka i szczelnie zamknął.
Małe brązowe kuleczki o cienkich skorupkach po pęknięciu wydobywały z siebie gryzące nos usypiające gazy. Kompletnie nieszkodliwe, ale powodujące smaczny sen, Hakai swego czasu używał ich, kiedy miał problemy ze snem, trzeba było przynać – fajne sny potem się miało. Wystarczyło przegryźć skorupkę i podstawić komuś pod nos, a odpływał do krainy komara. W razie jakby Zafiro stał się zbyt namolny Andormeda miała sposób, żeby się od niego uwolnić.

******

Wilczur wrócił do swej jaskini. Ledwo zdążył schować ostatni prezent i wyjść z groty a przypadła do niego Andormeda – po całym przedpołudniu spędzonym z Wind.

-  Hakai! Cały dzień cię szukałam. – rzekła rzucając mu się na szyję – Jeny, nawet nie wiesz jakie dziwactwa zaczęła wymyślać Blindwind...

wtorek, 24 marca 2015

Od Alvy - Zapoznanie


        -I skończyłaś. - Powiedziała do siebie zadowolona odkładając na półkę ostatnią księgę z torby. Gdy tylko tu przyszła stwierdziła, że ta jaskinia została stworzona specjalnie dla niej. Była ogromna i miała wiele zakamarków, wystarczyło tylko jeszcze zamieść cały piach i kamyki z podłoża. Gdy to zrobi pójdzie zebrać jakieś gałązki by zrobić z nich posłanie. Jeśli znajdzie pod śniegiem trawę, zerwie ją, a później wysuszy i wyłoży nią swoje posłanie. Teraz jednak zaczęła zamiatać ogonem kamienną podłogę z piasku i gruzu. Na koniec sptrzepała z ogona cały brud i spojrzała na całą jaskinię. Wszystko było na swoim miejscu, teraz zostało jej już tylko jedno. Musiała poznać mieszkańców tej zacnej krainy. Widziała tu ślady czyjejś obecności więc z pewnością ktoś tu musiał mieszkać. Alva podeszła jeszcze do półki i wyjęła z torby całą masę łańcuszków i rzemyków. Tworzyła czasem jakieś wisiorki i amulety, zwykle jednak robiła je dla kogoś. Odłożyła je na półkę twierdząc, że powinna jak najszybciej znaleźć panów tego terytorium.

Alva chwyciła jedną ogromną torbę do której będzie zbierać potrzebne rzeczy, a może i trafi tu na coś ciekawego. Zastanawiała się co za gatunek zamieszkuje te tereny były tu różne ślady jednakże przychodząc tu przez las natrafiła na ślady wilków. Dziwnie bedą się czuły musząc zadzierać głowę do góry by na nią spojrzeć. Poza tym będzie ich pewnie trochę odstraszać swoim akcentem i chłodnym, twardym, ale za to czystym głosem. Zawsze chciała mieć delikatny głos, przypominający śpiew skowronków.
Alva wyszła z jaskini i zeszła ścieżką po górze, jaskinia nie była położona wysoko więc ścieżka nie była zbyt długa. Ruszyła w stronę lasu przez, który przechodziła poprzedniego dnia. Śnieg nadal spoczywał na ziemi jak i gałęziach wysokich drzew pozbawionych zielonych liści. Alva zastanowiła się ile czasu trwa tu lato. Czy taka pora roku tu w ogóle istnieje? To bardzo możliwe, tym bardziej, że jest tu las. Alva nie myśląc o niczym konkretnym po jakimś czasie doszła do ogromnego drzewa. Cóż to był za widok! Na gałęziach leżały jakieś zwierzęta które jeszcze spały.
-Czemu oni śpią na drzewie, a nie w jaskiniach? Wariaci...- Powiedziała do siebie Alva z dziwną miną. Myślenie niektórych istot czasem ją na prawdę zaskakiwało. Postanowiła jednak poczekać zanim się obudzą, z oddali dostrzegła jakieś większe zwierzę. Nie był to cheederian tylko jakaś hybryda. Większość cheederianów nosiło jakieś naszyjniki i amulety, które dostawali od rodziców ale częściej od szmanek. Nagle hybryda się zbudziła i zaczęła dziwnie zlatywać w dół co dosyć dziwnie wyglądało. Wylądował przy jakimś innym stworzeniu nieokreślonej rasy. Miała nadzieję że Alfy są gdzieś w pobliżu. Lepiej żeby wiedzieli że jest tu i ma zamiar tu pozostać. Zastanawiała się czy to ona powinna podejść czy oni ją dostrzegą co było raczej mało możliwe. Jej białe, puchate i długie futro zlewało się z śniegiem. Nawet jeśli to ona zacznie rozmowę to i tak pewnie odstraszy swoim głosem i okropnym akcentem. Do tego nigdy nie zachowywała się jakoś przyjacielsko wobec obcych, zawsze była stonowana i tak samo chłodna dla każdego. Była przecież wyrocznią, istotą która zawsze w jakiś sposób odstraszała od siebie innych.

~Wybaczcie, ale brak pomysłu na dalsze pisanie.. Kto chce odpisać?~

Od Brego do Aspen - Pobudka

        „Pobudka, Skarbie... Pobudka... WSTAWAJ!”
- Szlag, by Was! – krzynął Brego zrywając się, potykając i spadając z gałęzi, na której spał. W ostatniej chwili złapał się pazurami prawej łapy gałęzi,  która stęknęła cicho, a drzazgi posypał się z niej prosto na nos samca – Czego wy chcecie? Tak dobrze nam było bez was! Spadajcie w cholerę! Aj, aj, aj, Skarbie, ranisz nas, bardzo nas ranisz. Trudno – warknął gramoląc się na gałąź.
Wściekłym wzrokiem przemiótł wzrokiem po okolicy. Zauważył pod sobą Aspen, patrzącą na niego z dołu z wyrazem pyska, którego nie mógł odczytać. Uśmiech pojawił się na jego twarzy - cała złość zapomniana - i już miał do niej zlecieć kiedy...
- Skarbie nie, nie lubimy jej, zostaw ją w spokoju! – warknął na tyle głośno, by dziewczyna słysza – Chrzancie się, Skarbie, my ją lubimy. – z tymi słowami rozpostrał skrzydła, zlatując powoli w dół – To macie problem! – poderwał się ku górze zawracając – Skarbie, nie wkurzajcie nas! – warknął zawracajac ponownie, obniżając lot – Wy nas nie wkurzajcie! – Bego szarpnął jednym skrzydłem, tracąc rytm i opadając niżej o kilka metrów – Dajcie nam spokój! – wyrównał lot – Nie! – kolejne szarpnięcie – Tak! – samiec sam ze sobą zaczął się szarpać, kotłując się w powietrzu, aż w końcu z łoskotem runął na ziemię, lądując tam gdzie jeszcze sekundę temu stała zdezoriętowana, pogubiona Aspen, która uczyniła szybki krok w bok, by nie skończyć jako naleśnik.
Brego zwlókł się z ziemi z cichym stęknięciem.
- Będziecie się smażyć w piekle. – warknął pod nosem otrzepując się z kurzu, jednak zamarł w przekrzywionej pozycji, miotając oczyma na lewo i prawo oraz skupiając się mocno – Nie ma ich! Skarbie, poszli sobie! – zawołał, z radości rżąc, przygarnął Aspen w łamiący kręgi uścisk – Wybaczcie to zajście, ale nie mogliśmy się ich pozbyć, nie zważajcie na to co oni mówili, my was cenimy, bardzo was lubimy. – rzekł po tym jak ją wyswobodził.
Jego uwagę jednak przykóło prędko co innego – resztki wczorajszego niedźwiedzia, którego Aspen nie zdołała dojeść. Brego przypadł do niego pożerając to co z niego zostało łapczywie...


Aspen? Wybacz, że takie krótkie, ale po tym co Aspen teraz usłyszała nie mam bladego pojęcia jak zareaguję ;/

Od Blindwind do Raphael'a i Leonardo - Obiad tak Blisko!

        Wadera wpierw w ogóle nie wiedziała czym było małe stworzonko, którym rzuciła o ziemię, jednak ostry, gryzący zapach, który doleciał do jej nozdży spowodował, że aż ślinka napłynęła jej do ust, obliżała pyszczek,  robiąc wielkie oczy.
- Łap, łap ją, szybko! – szepnął za nią Renji do Raphael’a, jednak było już za późno.
- Zjedzmy go! – krzyknęła wadera obnażając kły i skacząc na biednego lisa, który tylko pisnął ze strachu uciekając na drzewo.
Drzazga zdołał jednak w powietrzu sięgnąć szczękami za skórę na jej boku, ściągając ją na ziemię.
- Nie, nie, nie, błagam! Od dwóch dni nic nie jadłam! NIC! – dziewczyna szamotała się pod naciskiem łap wilczura – Puszczaj, cholera jasna, Rex użądził  ci jeden sajgon, ja zaraz zrobię drugi!
- Może jednak gadający lis to nie najlepszy pomysł? – zasugerował Raph nie zbyt przejmując się jej pogróżkami.
- Gada, nie gada, co za różnica?  Smakuje tak samo. – warknęła pod nosem, poddając szamotaninę i stukając niecierpliwie pazurami o ziemię.
- Możesz już zejść z tego drzewa, kolego. – rzekł Renji, podlatując do gałęzi, na której krył się nowy przybysz.
- Oszalałeś? Gryzą, rzucają o ziemię, targają się na moje życie! Banda wariatów! – oburzył się rudzielec.
- Och, ironio. – zaśmiała się Wind.
- Blindwind ci nic nie zrobi, głodna jest, ale będzie się umiała powstrzymać. – zapewnił go Renji, nie wiadomo czemu kruk miał dużą sympatię dla rudych stworzeń, Wind za to uwielbiała je zjadać... Trochę kolizyjne, ale Wind obiecała krukowi, że postra się zprzestań jedzenia rudych stworzonek ( A tak naprawdę zżerała wszystko co rude za jego plecami).
Lis nie wydawał się przekonany.
- No weeeź... Ślepej się boisz? – wtrąciła Kruk mrugając „zalotnie”.
Po kilku persfazjach przybysz dał się namówić na zejście – choć długo to zajęło - i stanął w miarę blisko drzewa, nieufnie spogladając na białą wilczycę, która wodziła za jego osobą nieobecnym wzrokiem.
- Możesz mnie już puścić. – stwierdziła.
- Napewno? – w głosie czarnego basiora słychać było wątpliwość.
Wadera pokiwała gorliwie głową i szybko wyswobodziła się spod jego łap. Stanęła nieopodal niego, kręcąc się nerwowo, powstrzymując ze wszystkich sił, żeby nie rzucić się ponownie na lisa – nie wypadało tego zrobić przy Renji’m, przecież od paru lat myślał, że dziewczyna ma czystą kartotekę, przydałoby się by myślał tak dalej.
- Wszystko w porządku? – Renji zerknął na nią podnosząc jedną brew do góry.
- Tak, tak... Tylko...
- Tylko co? – spytał podejżliwie lis.
- Głodna jestem... A Ty tak ładnie, na swój sposób, pachniesz. – przyznała, a strużka śliny pociekła jej z kącika ust, kapiąc na ziemię.
Lis uważnie obserwował kleistą ciecz z dziwnym wyrazem pyska.
- Zamiast skupiać się na mnie, może lepiej zajmij się nim, wygląda gorzej niż ktoś zrzucony ze zbocza góry. – mruknął rudzielec.
Wadera zrobiła wielkie oczy.
- Na śmierć zapomniałam! Matko, Raph! – krzyknęła, łapiąc się za głowę, zapominając o lisie, zapominając o głodzie, skupiając się tylko i wyłącznie na basiorze – Nie ruszaj się, stój tu, ani mi się waż ruszyć, jasne? Dotrarło?
- Wind...
- Cicho, siedź tu, to rozkaz! – te słowa rzuciła już przez ramię, lecąc na oślep w kierunku lasu.
- WIND!
- Oj, przecież widziałam to drzewo!


Leo? Raph? Ty może lepiej dogadasz się z lisem, na Wind nie licz, póki czegoś nie zje, nie zpuszcaj Leo z oka xD

Moi drodzy! :D XD

Gratuluję Wam! Oto po tygodniach żmudnego pisania opowiadań posuneliśmy się wszyscy razem na przód o jeden dzień! xD
Jestem z Was dumna x3
Zostało nam już tylko 11 dni do Watahowych Świąt! Więc bierzcie się do roboty kochani, prezenty trzeba posklejać! ;D

Sin of Sorrow x3

Od Hakai do Andromedy - K.O!

        Hakai zaczął głośno protestować wijąc się pod łapami wadery niczym robak, próbując nieudolnie wywinąć się spod jej palców. W końcu poddał się i postanowił odpowiedzieć atakiem. Sięgnął łapą, natrafiając na jej mięciutkie boki. Dziewczyna cofnęła jedną łapę, żeby jakoś się zasłonić, a tym czasem wilczur podciął jej nogi, tak że padła mu na brzuch i tam rzucił się na nią wszystkimi łapami oraz pyskiem, wywołując spazmatyczny atak śmiechu. Niczym ryba wyciągnięta z wody Andromeda turlała się ile wlezie próbując uciec towarzyszowi, co jednak spełzło na niczym...

******

Oboje padli dysząc ciężko na ziemię jaskini, podśmiewując sobie jeszcze pod nosem.
- Poddaję się. – rzekł Hakai z uśmiechem, przewracając się na plecy.
- Czyli, że wygrałam? – zapytała Andromeda z dumnym wyrazem pyska, na którym igrał wielki uśmiech, przyturlała się do partnera, znajdowali się nos w nos – A jaka jest moja nagroda?
Hakai przyciągnął ją do siebie, pokonując ostatnie milimetry i pocałował ukochaną namiętnie.
- Może być? – zapytał, gdy oderwali się od siebie.
- Jak najbardziej. – z tymi słowami położyła mu pysk na piersi, pod którą jego serce biło niczym oszalałe, zagłuszył je jednak błagalny jęk żołądka, który nie mógł doczekać się swojego pożywienia i jechał już na oparach.
- Jestem za polowaniem. – stwierdził Alfa.
- Pójdę z tobą. – rzekła wadera wstając.
- Ale ty...
- Zamknę oczy, nie będę patrzeć, chyba nie myślałeś, że samego cię puszczę. – odpowiedziała szybko.
Hakai kiwnął głową - problem rozwiązany. Samiec zwlókł się z ziemi, strzepując z siebie kurz i ramię w ramię ruszył z Andzią w stronę lasu.

******

Nie musieli długo szukać. Noc zapadała, więc był to czas, w którym wszelkie zwierzęta czuły się bezpiecznie i wychdodziły pod osłoną cieni. Andromeda oraz Hakai byli niemalże niewidzialni w cieniach, przemykając szybko, bezszelestnie, jedynie ich oczy zdradzające ich położenie.
Hakai zaczaił się na dużego jelenia z pięknym porożem. Andromeda została z tyłu, na tyle blisko by widzieć samca, ale na tyle daleko, żeby nie patrzeć na ofiarę, której koniec zbliżał się dużymi krokami. Wokół rogacza były jeszcze dwie sarny, to one jako pierwsze wyczuły zapach wilka. Sekundę po tym jak uniosły głowy basior wystrzelił z krzaków niczym czarna błyskawica. Trzy susy, jedno odbicie i zbierający się do ucieczki parzystokopytny runął na ziemię z hukiem, gdzie zaczęła się szamotanina. Głosne ryki przerażenia roznosiły się w ciszy, biedny opuszczony jeleń został sam na pastwę losu. Hakai wbił kły w jego gardło, chcąc jak najszybciej o uciszyć, żeby złotooka nie musiała tego słuchać.
Rogacz był sekundy od śmierci, kiedy w ostnim desperackim ruchu machnął głową kilka razy, odtrącając wilka, który wkrótce po tym oberwał rogiem prosto w skroń. Uwolnione zwierzę poderwało się do biegu, jednak obszerne rany oraz przegryziona tętnica były zbyt poważnymi obrażeniami. Ssaki runął kilka metrów dalej na ziemię, biorąc ostatnie oddechy.
Hakai padł na ziemię nieprzytomny oraz ze strużką krwi spływającą po boku twarzy.

******

Samiec ocknął się dopiero, gdy pierwsze promienie świtu pojawiły się na horyzoncie. Uniósł głowę, jednak stęknął cicho, gdyż bolała go niezmiernie.
- Hakai! – dziewczyna leżąca przy nim czując ruch obięła go za szyję dusząc w radosnym uścisku – Matko, myślałam, że już się nie obudzisz! – jej zmęczone, zapłakane oczy spojrzały mu głęboko w ślepia.
- Co się stało? – zapytał nieprzytomnie, choć chwilę później wszystkie wspomnienia wpadły mu do głowy – A! No tak, szlag by tego jelenia trafił. – mruknął pod nosem – Ale nic mi nie jest, serio. – zapewnił ją wycierając jej mokre policzki i całując w czoło.
Wadera przez noc oka nie zmrużyła. Leżała cały czas przy ukochanym. Zasklepiła ranę na skroni oraz wyczyściła zaschniętą krew na futrze, czekając aż samiec się ocknie.
- Jesteś pewien? – zapytała ze zmartwieniem.
- Jestem pewien. – potwierdził wstając – Prześpij się. – zalecił – Ja umieram z głodu, muszę w końcu coś zjeść! – i tak oto z lekkimi zawrotami głowy doczłapał się do zdobyczy, przy której klapnął bezwładnie, wgryzając się w mięso.

Andzia? Dość koślawo, ale posunęłam nas na przód xD

niedziela, 22 marca 2015

Od Aspen do Brego - "Pierwszy" Sen

        Patrzyłam jeszcze chwilę z dołu na hybrydę, zachowywał się dziwnie. Zaraz jednak zasnął. Szybko, jak szczenię. Choć zmęczona, nie chciałam jeszcze spać. Postanowiłam że poczekam, to może spotkam jeszcze kogoś. W końcu powinnam wszystkich poznać. Kręciłam się wiec wokoło "chwasta" czekając na kogoś. Nikt jednak nie przyszedł. Tylko pochrapujący Brego na grubej gałęzi. Obserwowałam liczne ślady, mogłam z nich wyczytać zdarzenia ostatnich kilku dni przyzwyczajenia oraz mogłam częściowo wyobrazić sobie wygląd pobratymców. Po dłuższym czasie takiego krążenia i "poznawania" innych członków znudziłam się, ale wciąż nie chciało mi się spać. Bezszelestnie by nie zbudzić śpiącego towarzysza wzleciałam na sam czubek ogromnego drzewa. Z zapartym tchem oddawałam się podziwianiu gwiazd. Dziś wzniosłam się najwyżej w całym swoim życiu i choć zabrało mi dech, i omal nie zginęłam, nawet odrobinę nie zbliżyłam się do swoich marzeń. Nie zauważyłam nawet kiedy zasnęłam.
Obudziłam się z głośnym krzykiem, zlana potem, oddychałam szybko i spazmatycznie. Znów koszmary. Było jeszcze ciemno, więc położyłam głowę na łapach i zamknęłam oczy. Ponownie zasypiałam gdy doszło do mnie, że wiem jaki miałam sen. Od kiedy się ocknęłam bez pamięci, prócz przeszłości, nie pamiętałam ani jednego snu. Gdy tylko się budziłam już nic nie pamiętałam. Dlatego też aż podskoczyłam ze zdziwienia. Przymknęłam powieki przywołując obrazy ze snu.
Duży czarny cień nachylił się do mnie. Nie widziałam rysów, ani nie rozpoznawałam kształtów. Nie wiem nawet czym było owo stworzenie. Obraz był rozmazany. Mówił coś, ale nie rozumiałam co. Chciałam się ruszyć, ale nie mogłam, byłam słaba i obolała. Cień nachylił się jeszcze bliżej. Lodowaty deszcz smagał jak z bata.
-Do zobaczenia...- Szepnął mi do ucha. Głos miał zimny i oślizgły. Był tak blisko, że czułam jego oddech na skórze. -Moja mała wojowniczko...- Powiedział głośniej prostując się i odchodząc. Szarpnęłam się wściekle i zaryczałam. To jednak nic nie dało. Osunęłam się w ciemność...
W momencie kiedy znów uchyliłam powieki, było jasno. Ale słońce jeszcze się nie pojawiło, jedynie zabarwiało łuną światła niebo. Przebiłam się głową przez warstwę listowia. Na poszczególnych gałęziach leżeli członkowie watahy. Nie chcąc nikogo budzić sfrunęłam na ziemię. Nie odchodziłam daleko, wyszłam tylko zapolować na małe śniadanko. Które zapewniły mi dwa tłuściutkie króliki. Idealne na małe śniadanko. Chwile jeszcze leżałam na trawie obserwując wyłaniające się zza horyzontu słońce. Nie trwało to jednak długo. Szybko znudziło mnie takie nic nierobienie więc wróciłam pod tamto drzewo, w nadziei, że ktoś już nie śpi.


<Brego? Chyba że kto inny chce default smiley :)>

Od Jenny - Droga do Domu Cz.4 + Przygotowania (Konkurs x3)

        To jest takie małe combooooooooo. Otóż, nie zdążyłabym raczej inaczej tego zrobić więc w tym opku jest i mój powrót do domu i moje przygotowania do świąt, więc jeśli chcesz możesz to zaliczyć jako konkursowe opko, jak nie to nic nie szkodzi, ważne ze jest. Mam nadzieję, ze jakoś się wciśnie w to wszystko.

Biegliśmy długo. Chris co prawda wymiękł po 3/4 trasy wyścigowej, ale ja nie miałam zamiaru. Dobiegłam na miejsce i musiałam chwilę odczekać, aż książę łaskawie dojdzie.
- No, nareszcie! Już myślałam, że będę się musiała wracać - jęknęłam żartobliwie.
- Nie... Ty strasznie... Szybko się... Poruszasz po... górach - wydyszał Chris.
Za każdym razem, gdy przerywał, brał głęboki wdech. Wywróciłam oczami i rozejrzałam się. No tak, dużo przebiegliśmy. Stałam na szczycie góry, z której powinniśmy jutro zejść i pod wieczór mieliśmy być w okolicach Chwasta. Nareszcie! Dzięki bogom, udało się!
Ale zaraz. Czy Wind nie wspominała mi po drodze na wulkanie, że niedługo Święta? Co prawda, ja ich nigdy nie obchodziłam, przecież moja kultura była inna, w końcu to Indie, ale kiedy Blind mi o tym opowiadała pomyślałam, że to bardzo fajne święta i mogłabym się przyłączyć.
- Chris?
- Mhm? - Wilk już prawie chrapał, a było dopiero południe.
- Ile dni pozostało do świąt?
- Świąt? Mówisz o Wigilii?
- Mhm, ile?
- No wiesz... Za 11 dni jest Wigilia! O rany, tak dawno nie obchodziłem świąt. Ostatni raz to było jak miałem... Hm, nie no nie wiem przecież...
- Jak to nie wiesz?
- No tak to.
- Mów.
- Po co?
- Bo chcę wiedzieć.
- To długa i dosyć... - Urwał, kiedy zobaczył że wygodnie się usadowiłam i wpatrywałam z dziwnym wyrazem pyska. Prychnął, ale opowiedział mi.
- Chodzi o to, że moja historia jest trochę... Wybrakowana. To znaczy, pamiętam wszystko co się działo do moich 2 urodzin. A później jakby... Coś dziwnego i widzę tylko niejasne przebłyski. Rozumiesz?
- Mhm.
- No, więcej ci nie powiem, a zresztą w zasadzie wiesz wszystko co ja wiem.
- No tak. Ej, no dobra, ale skoro Wigilia niedługo... Blind wspominała, że każdemu trzeba zrobić prezent. A skoro my mamy dopiero jutro być na miejscu to będziemy mieli już tylko 10 dni, nie zdążymy nic zrobić więc... AAAAAAAAAAAAA, muszę zrobić prezenty teraz. Wiesz, chciałabym, żeby Hakai i Andzia mieli wspólny prezent...
I zaczęłam się rozgadywać na temat moich nieskończonych pomysłów. Chris chciał mi pomóc i wyjął ze swojego tobołka kilka gratów które nosił. Okazało się, że to wcale nie były graty! Same skarby, serio. Ale do tego dojdę później.
Stanęło na tym, że dla Alf zrobimy z Chrisem jaskinię do potrzeb... WSZYSCY WIEDZĄ JAKICH I NIKOMU NIE TRZEBA TEGO TŁUMACZYĆ! No, tylko musieliśmy taką jeszcze znaleźć.
Dla Blind... I tu wraca temat tobołka Chrisa. Było w nim coś, co po prostu zwaliło mnie z łap. Otóż znalazłam tam pewien kwiat Blindazalie - kwiat, który pozwala widzieć niewidomym przez trzy godziny dziennie! Wiedziałam, że Wind to sprawi przyjemność, a Chris nie miał nic przeciwko.
Dla Zafiro, tak dla niego też coś było, stworzyliśmy pozytywkę, to znaczy Chris ją wystrugał a ja dodałam iluzję śpiewu Andromedy, bo wiedziałam, że bardzo lubi jak siostra mu śpiewa.
Dla Brego Chris wyłupał z kamieni górskich szkatułkę a ja włożyłam tam na dobry początek swoje 2 kolczyki, które bardzo rzadko nosiłam.
Chrisowi nie sprawiało problemu robienie szkatułki czy pozytywki, jak się ma takie zdolności jak on to wiadomo. Strugał więc, śpiewając cicho a ja pakowałam prezenty. Musiałam przyznać, Chris bardzo ładnie śpiewał. Miał głęboki głos, ale jednocześnie taki... No, takim głosem mógł po prostu zrobić wszystko włącznie z uśpieniem mnie.
Było grubo po zachodzie słońca, na prawdę późno, środek nocy kiedy skończyliśmy.
- No, Dżej. Wystarczy na dzisiaj. Jutro po drodze poszukamy dekoracji a narazie... Śpij.
- Ale ja jeszcze muszę poszukać tych dekoracji, nie wiemy przecież czy na pewno je jutro znaaaaaaaaajdzieeeeeeeeeemy - ziewnęłam. Chris zaśmiał się i dalej nucił cicho a ja chcąc, nie chcąc zasnęłam.
Następnego dnia... No cóż, obudziłam się okropnie późno. Chris miał mnie obudzić jak tylko wstanie bo on zazwyczaj zrywał się wraz ze wschodem, ale coś nie wyszło. Wygramoliłam się z zaspy śnieżnej, w której zasnęłam i wstałam. Wiatr wiał mocno i było zimno, ale słońce grzało bardzo mocno. No cóż, góry.
Już miałam zrobić małą tyradę basiorowi, ale spostrzegłam, że on też jeszcze śpi. No tak, ale ze mnie egoistka! On przecież przez te dwa dni naszej wspólnej wędrówki spał tylko kilka godzin. Przeze mnie oczywiście. Oddaliłam się więc na parę kilometrów i zapolowałam na kozicę górską.
Przytargałam pokaźną sztukę jakieś 30 minut później. Mój kumpel już nie spał, ale po oczach widziałam, że dopiero co wstał.
- Och, byłaś na polowaniu. Jak miło. Ale mogłaś mi powiedzieć, nie martwiłbym się. Serio, zniknęłaś i już miałem cię szukać i w ogóle.
- Aleś ty opiekuńczy, nie ma co. No dobra, nie gadaj tyle tylko jedz a potem ruszamy.
Zjadł kawałek, ale widziałam że intensywnie o czymś myślał. Zignorowałam to jednak i spakowałam nam do tobołków prezenty dla watahy.
- Dżej?
- No?
- Wiesz, tak się zastanawiam... Czy to na pewno jest dobry pomysł, żebym dołączył do watahy?
- Co proszę? - Tobołek wypadł mi z pyska. - Jak to?
- No bo wiesz... To jest wataha wariatów, a ja... Nie czuję się taki.
- Czekaj, czekaj. Chcesz mi powiedzieć, że nie zamierzasz dołączyć do WNW bo nie chcesz być NIENORMALNY?
- No w zasadzie to tak. Chcę zostać normalnym wilkiem. Z twoich opowieści wynika, że każde z was miało jakiś powód, by czuć się wśród wariatów dobrze a ja... Wątpię w to. Chcę mieć normalną dziewczynę, rodzinę...
- Och, w takim razie... W takim razie goń się frajerze! I wiesz co ci powiem?! Normalność to tylko mit. Mit, w który wierzą tacy frajerzy jak ty! - Z każdym wykrzyczanym zdaniem przysuwałam się do niego i popychałam go równocześnie aż zatrzymał się przy skale. - Ja wiem, że nie jesteś normalny, ale skoro wolisz być frajerem... Proszę bardzo, droga wolna. Ale nie pokazuj mi się więcej na oczy bo zrobię z twojej normalnej dupy tatara dla ptaków!
To wykrzyczawszy zabrałam oba tobołki, ani myśląc o oddawaniu jednego Chrisowi i zaczęłam zbiegać z gór. Wzrok miałam tępy i rozmazany. W mojej głowie nie było nic oprócz głosiku, który mówił że dobrze zrobiłam, że ten frajer Chris z malowaną grzywką nie nadawał się do naszej bandy... Ale po chwili pojawił się drugi, mówiący że Chris nie chciał mnie zranić i tylko się zastanawiał bo od dawna jest sam i nie uważa się za wyjątkowego.
Zignorowałam oba głosiki i mamrocząc pod nosem różne przekleństwa i inne dziwne rzeczy, pokonywałam dalej drogę zbierając co jakiś czas kamienie, które mogłyby ozdabiać ciekawie moją część Chwasta oraz inne pierdoły, które wydawały mi się fajne.

Po kilku godzinach czułam się lepiej. Wyplułam z siebie tyle przekleństw i innych nieciekawych historii, że teraz było mi lżej. A i tak byłam objuczona tobołkami i zlodowaciałymi gałązkami z owocami. Wydały mi się ciekawe i postanowiłam, że jakoś je wykorzystam. Owoce ciekawie wyglądały pod grubą warstwą lodu. Widziałam jednak co nie co zza tej sterty rzeczy i uśmiechałam się coraz szerzej poznając już okolicę. Zaczęłam nawet nucić świąteczną melodię, którą zaśpiewała mi niedawno Blindwind. 

Od Raphaela do Blindwind - Atak rozwścieczonego futrzaka

          Chwyciłem Blind za ramiona, ale nie zbyt mocno.
  - Spokojnie! Wcale nie jestem na ciebie wściekły - powiedziałem.
  Wadera zamrugała parę razy.
  - N-nie jesteś? - rzuciła nieco otępiale.
  - Jak mówi, że nie jest, to znaczy, że nie jest, Blind - uspokoił ją Renji. 
Posłałem mu nieme podziękowanie.
  Słońce już zaszło, na zachodzie wisiała już tylko jasna łuna. Blindwind zmęczona dniem ułożyła się do spania, a Renji obok niej. Nie spałem jeszcze jakąś godzinę. Wyciągałem zębami drzazgi z łap. Parę z nich miało nieprzyjemne, haczykowate końcówki. Trafiła do mnie ironia własnego pseudonimu. Drzazga...z pozoru małe, ale gdy już ukłuje staje się straszliwie upierdliwe. Uśmiechnąłem się na myśl, że Blizna może nawet w tym samym momencie również wydłubuje sobie kawałki drewna z ciała. Basior mnie prawie wykończył, ale nie pozostałem mu dłużny. 
,,Do następnego razu", pomyślałem. 
W końcu zrobiło się tak ciemno, że nie było sensu dalej się ,,kurować". Na szczęście wyjąłem tyle drzazg, że mogłem w spokoju ułożyć się do snu.
 
******


  Obudziło mnie szturchanie w bark.
  Otworzyłem jedno oko. Blindwind cały czas drapała mnie łapą po parku jak szczeniak domagający się uwagi.
  - Co jest? - spytałem zaspany.
  - Ciiiii! - wadera położyła palec na pysku i kiwnęła głową w stronę krzewów niedaleko nas.
  Teraz ja też to słyszałem. Szelest gałęzi i jakiś głos. Rzuciłem Wind i Renji'emu żeby zostali tam gdzie stoją. Podszedłem spokojnie do ,,gadających krzaków" i po paru minutach czekania w bezruchu ,,zanurkowałem" pomiędzy nie i złapałem w zęby pierwsze, co mi się pod nos napatoczyło. Cofnąłem się do tyłu trzymając w pysku rudą kitę jakiegoś oburzonego lisa. Ten jednak zanim zareagowałem drapnął mnie w nos i wyswobodził się z uścisku. 
  - Co do... - wypaliłem kiedy nagle lis wskoczył mi na kark i zaczął mnie ciągnąć za uszy.
  - Miło ci tak, bandyto?! - darł się wściekły.
  - Hej! Spokój! - krzyknęła Blind i chwyciła futrzaka zębami za kark. Rzuciła go na ziemię zanim sam ją do tego zmusił.
  Lis fuknął oburzony i wygiął grzbiet w pół okrąg. Teraz dopiero zwróciłem uwagę na wygląd zwierzaka. Poza faktem, że umiał mówić, można było bez problemu poznać, iż nie mamy do czynienia ze zwykłym postrachem kurników. Lis miał na głowie gogle, a na szyi owinięty pasek z sakiewką i szal. Dodatkowo miał karykaturalnie długie łapy. Puszysty ogon nadal miał na sobie ślad moich szczęk, a zielone oczy płonęły nienawiścią.

Blindwind? Robimy obiad, czy najpierw upewniamy się, że nie ma wścieklizny? XD

Czasem lepiej jest siedzieć w cieniu, niż ujawniać się każdemu.


Imię: Alva
Pseudonim: White Shadow, Estoris (Ze starego języka cheederianów - Wyrocznia), Rozmawiająca z duchami.
Wiek: 5 lat 2 mieiące
Płeć: Samica
Punkty Walki: 18
Czym Ty jesteś?: Cheederian
Co robisz najlepiej?: 
~Nie jest królem przestworzy, ani panią wodnego świata, natura jak każdemu cheederianowi dała zdolność do biegania tak szybkiego, że wiele istot może tylko pozazdrościć prędkości z jaką Alva przemierza ląd.
~Posiada zdolność wydawania z siebie ogłuszających, nienaturalnie wysokich dźwięków.
~Potrafi porozumiewać się z duchami przodków oraz spoglądać w przyszłość, rzadziej w przeszłość napotkanych osób, ale jest to niezwykle wyczerpujące. Podobnie jest też z uzdrawianiem, najczęściej jednak wróży co zwykle się sprawdza i za co jest bardzo ceniona.
~Zna się na zielarstwie i działaniu oraz występowaniu roślin w naturze. (W jej jaskini jest pełno różnych i dziwnych rzeczy więc radzę ich nie dotykać dla własnego bezpieczeństwa.)
~Zna się również na astronomii.
Rodzina: Znała tylko matkę, którą była wróżbitką, ale niestety szybko ją opuściła.
Partner: Jakoś ją to nie kręci.
Potomstwo: Nie widzi siebie w roli matki.
Klan: Stwierdziła że zalicza się do Wariatów.
Stanowisko: Wojownik.

Charakter i Osobowość: Alva odziedziczyła wiele cech po ojcu jak i po matce. Ogólnie jednak na pierszy rzut oka nie różni się od współbraci. Jednakże gdy zacznie się z nią rozmawiać od razu dostrzega się chłód, ale i mądrość którą odziedziczyła po rodzicach. Matka w genach przekazała jej zdolność rozmowy z duchami i patrzenia w przyszłość, a czasem i w przeszłość innych osób. Alva nie twierdzi jednak, że jest to zdolność dobra. W snach nie raz ma wizje, które często są jakieś zamazane. Z twierdzeń jej matki wynika, że po ojcu odziedziczyła waleczność, odwagę i realistyczne spojrzenie na świat. Ma również umysł stratega, który potrafi szybko i logicznie myśleć, aby wygrywać przy jak najmniejszych stratach. W jej życiu nie ma poczucia humoru i rozmów o głupotach. Jest za to szczera, ale i wyrozumiała gdy z kimś rozmawia. Jest świetną słuchaczką i zawsze wie co poradzić, gdy ktoś ma problem. Rozmawiając z nią czuje się wręcz mądrość, którą emanuje. Jest mimo wszystko chłodna i czasem potrafi być nieprzyjemna gdy pogoda nagle się zmienia. Bystrość i skrupulatność odziedziczyła po matce, która zawsze kładła wielki nacisk na naukę. Do tej pory spędza dnie w swoich notatkach, zamiast chodzić na polowania ze znajomymi. Wszystkie księgi trzyma ustawione na półkach skalnych. Jest perfekcjonistką i nienawidzi rzeczy nieskończonych lub zrobionych byle jak. Potrafi panować nad swoimi emocjami i nie wyładowuje złości na pierwszej lepszej osobie. Potrafi jednak być zła i to od razu widać bo mruczy pod nosem i co jakiś czas uderza o coś mocno łapą bez powodu. Dosyć często można zauważyć jak mówi coś do siebie, nie jest to jednak nic złego. 
Jest nieufna wobec innych, przez co nie dopuszcza do siebie zbyt wiele osób. Większość emocji kryje w sobie, ale trzeba zauważyć, że ma świetną pamięć co wykorzystuje. Gdy ktoś ją zrani czy obrazi, nie przejmuje się tylko olewa to co ktoś powiedział i wraca do poprzedniej czynności. Gdy chce coś osiągnąć potrafi posunąć się do kłamstw, oszustw, zdrad i manipulacji w czym jest świetna. Niestety nie odziedziczyła po ojcu czegoś takiego jak honor. Mimo tego braku potrafi przekonać innych do swojego zdania. Nie wykorzystuje jednak tych cech zbyt często. Brakuje jej wielu uczuć takich jak wrażliwość lub żal. Szybko się przystosowuje do nowych sytuacji, w których inni się czasem gubią. Jest zorganizowana i lubi ustalać co będzie robić następnego dnia. Jednakże gdy musi improwizować radzi sobie bez problemu. Ma tendencje do siedzenia i przysłuchiwania się rozmowom innych z ukrycia. Gdy musi jednak stanąć w czyjejś obronie, robi to bez problemu i jest gotowa poświęcić nawet życie by uratować członka rodziny, a w tym wypadku watahy. Są osoby, na których po jakimś czasie zaczyna zależeć Alvie. Jednakże nawet gdy kogoś bardzo lubi nie pokazuje swoich uczuć i nadal zachowuje się jak wobec nowo poznanej osoby. Z reguły jest samotnikiem i nie czuje się zbyt pewnie gdy przebywa w grupie powyżej trzech osób, które jej słuchają. Potrafi jednak znieść każde towarzystwo nawet jeśli są to rozbrykane szczeniaki, ale pod jednym warunkiem. O ile nie biorą niczego z półek w jej jaskini i nie wąchają zawartości wszystkich fiolek. Jest bardzo przywiązana do swoich rzeczy i pozwala dotykać ich tylko gdy wyrazi na to zgodę. Myślę, że to chyba wszystko na temat jej charakteru.

Dodatkowy Opis: Alva odziedziczyła wygląd po ojcu, przez co nie raz była mylona z samcami. 180 centymetrów wzrostu i długie śnieżnobiałe futro od razu przedstawiają Alvę jako typowego wojownika północy. Pod białym futrem kryje się czarna skóra, nos również jest czarny. Alva prócz silnej, mocnej sylwetki posiada długie łapy zaopatrzone w ogromne czarne pazury, które zwykle nie są schowane. Uszy są trójkątne, z małymi ząbkami po ich zewnętrznej stronie. Podobne ząbki znajdują się również nad nosem. Posiada niebieskie oczy, które zwykle spoglądają na każdego chłodno i nieprzyjaźnie. Jako iż jest chederianem ma niesamowicie długi i do tego puchaty biały ogon.
Styl Walki: Alva odziedziczyła siłę i zwinność jaką powinien posiadać każdy szanujący się cheederian z północy, który jest do tego wojownikiem. Alva wykorzystuje swoje mocne strony, aby pokonać przeciwnika trafiając w jego słabe punkty. Kieruje się strategią, ale gdy jest to atak z zaskoczenia wykorzystuje swoją umiejętność ogłuszania. Alva wydaje z siebie przenikliwe, wysokie dźwięki, które powodują chwilową głuchotę i osłabienie wszystkich zmysłów. Przeciwnik zostaje w ten sposób osłabiony co zostaje natychmiast wykorzystane. Alva rzuca się na wroga przygniatając go do ziemi całą siłą. Korzysta również z taktyki stopniowego okaleczania przeciwnika, długie pazury rozcinają bez problemu każdą skórę, nie raz mogąc doprowadzić do wykrwawienia. Mimo ogromnego wzrostu potrafi sprawnie unikać ciosów, czasem w walce pozwala sobie na użycie długiego ogona, który jest niczym piąta łapa. Jeśli chodzi o zabijanie to zależy na kogo trafi. Dla każdej istoty Alva ma strategię, która obejmuje przeróżne scenariusze walki. Silne łapy pozwalają na dalekie skoki i mocne uderzenia. Bez problemu potrafi wbić łapę w ciało stworzenia za pomocą ostrych pazurów. Zabija raczej dusząc przeciwnika lub przecinając tętnice na szyi. Jednakże nie robi tego często, gdyż nie ma zbyt wielu wrogów, ze względu na jej wzrost i masywną sylwetkę. Jak wspomniałam - wiele osób myli ją z samcami cheederianów co wzmacnia cały efekt nakazujący odpuszczenie walki z osobnikiem.
Hobciostki: 
~Uwielbia obserwować gwiazdy i planety, których ułożenie zapisuje na wielkich zwojach. 
~Jednym z jej ulubionych zajęć jest obserwowanie roślin, a także zjawisk pogodowych takich jak zorze. 
~Lubi również wsłuchiwać czyichś problemów i udzielać porad. 
~Często również poświęca swój czas na czytanie ksiąg, z którymi opuściła swój dom. 
~Nie potrafi ładnie śpiewać, ale dobrze rysuje i wyśmienicie rzeźbi w drewnie używając do tego swoich pozorów.

Historia: Wychowała się w odległej krainie, miejscu gdzie mało kto zaglądał ze względu na swoje umieszczenie. Alva mieszkała w lesie, który był otoczony górami. Przez większość czasu panował tam mróz, ale dzięki ogromnym górom las był chroniony przed wiatrami. Jednakże, gdy przychodziło lato, które było zamiast wiosny i jesieni, trwało zaledwie dwa miesiące, resztę roku las był zasypany śniegiem. 
Latem pojawiało się wiele roślin, które były zbierane i zamykane w podziemnych jaskiniach, gdzie było dosyć ciepło, aby mogły się tam utrzymać. W jaskiniach znajdowało się również wiele cennych surowców mineralnych wykorzystywanych w wielu dziedzinach. 
Alva była wychowywana przez matkę, która była cenioną szamanką w krainie północy. Wiele cheederianów przymierzało ogromne dystanse i góry by móc się jej poradzić, czy dowiedzieć czegoś na temat swojej przyszłości. Alva uczyła się wykorzystywania odziedziczonych umiejętności pod czujnym okiem matki. Uczyła się również walki jako iż była córką generała niewielkiej armii mogła uczestniczyć w treningach. W jej stronach samice nie mogły się uczyć walki, ale ostatnią prośbą jej ojca było to, by Alva nauczyła się walczyć. Jej matka odeszła broniąc wejścia do jaskini, ponieważ jak się okazało wśród cheederianów był zdrajca, który miał wprowadzić do jaskiń wrogie wojska. Wrogi klan od zawsze chciał posiąść tereny i jaskinie swoich sąsiadów. Armia szybko przystąpiła do walki z nieprzyjacielskimi siłami, gdy Alva zabierała wszystkie ważne rzeczy z jaskini. Przewieszała przez swoje ciało wiele toreb, gdzie schowała księgi zwoje, fiolki z różnymi rzeczami w środku. Uciekła tajnym korytarzem lecąc przed siebie w poszukiwaniu miejsca gdzie mogłaby uchronić zawartość toreb. Przymierzała wiele krain, zatrzymując się na krótko w miejscach, gdzie wróżyła, ale i szukała sobie nowego domu. W końcu trafiła na tereny tej oto watahy, gdzie znalazła jaskinię w górach i tam się zatrzymała. Miejsce jest raczej ciche, więc Alva nie narzeka właściwie na nic.
Vigle Verty: 27٧ 
Właściciel: Adommy

sobota, 21 marca 2015

Od Brego do Aspen - Szansa na Jeden Umysł

        - Czyście kompletnie upadli na głowę, Skarbie?! – zawołał Brego trzepiąc delikatnie samicą – Przecież roztrzaskalibyście się w drobny mak!
Teraz wydawał się oburzony, choć gdyby nie fakt, że w połowie drogi znów zaczęła go nękać wcześniej wspomniania „pustka” w głowie to jak głupi poleciałby za samicą... Kto wie jakby to się skończyło wtedy. Ciarki aż przebiegły mu po plecach.
- Ale musimy przyznać, że akcji była ciekawa. – zaśmiał się i parsknął przez nozdża, Aspen zafturowała mu, jednak już bez parskania – Trzęsiecie się, Skarbie, zimno wam.
- A to nic, przejdzie mi. – machnęła łapą.
- A my wiemy co was rozgrzeje. – uśmiechnął się zadowolony z tego co wymyślił.
- Co? – wyraz twarzy towarzysza zaciekawił samicę.
- Przede wszystkim, – szturchnął ją – Berek! – wzbił się z metr nad ziemię, zawisając nad dziewczyną – Po drugie, żarełko. – zaczał unosić się i zmierzać w stronę lasu – Po trzecie. – Aspen zdążyła się już wzbić w powietrze – WYŚCIG! – i z tymi słowami, nie oglądając się już przez ramię, dał rura w ciemny las.
Ostre zakręty oraz slalomy między drzewami wykonywał szybko i sprytnie, by zmylić nieco Aspen, do tego żeby rozgrzać ją lepiej. Udawały mu się jednak póty, póki drzewa rosły rzadziej.  Gdy las się zagęścił hybryda skosiła kilka czubków zanim zwleciała ponad sosny. Kilka metrów dalej pojawiła się wadera, która miała utrudnione zadanie przez odłamki oraz gałęzie, które zmuszona była wyminąć.
Teraz był ulubiony moment Brego. Samiec huknął kilka razy mocniej skrzydłami stając się zaledwie rozmazanym punktem na niebie. Aspen wkrótce go dogoniła, jednak nie przegoniła, jej głowa znajdowała się na wysokości jego żeber. Tym razem to Brego się zapomniał. Pruł powietrze z najwyższą możliwą prędkością, o której wielu mogło sobie tylko pomarzyć. Jego zachrypnięty śmiech niósł się z wiatrem, splatając z głosem Aspen, która również czerpała dużo zabawy z tego wyścigu. Wojskowy wzniósł się odrobinę, po czym runął w dół swą świdrującą beczką. Znów wpadł między drzewa, tak gęst rosnące, że nie miał gdzie rozpostrzeć skrzydeł. W ostatniej chwili znaleźli się na małej polanie, gdzie samiec był wstanie je rozłożyć. Liście, piach, igły oraz najróżniejsze śmieci wzbiły się w powietrze, prosto Aspen przed nosem, jednak ona niezmylona przefrunęłą jedynie przez kurzawe, doganiając wkrótce towarzsza, który z powrotem pędził przez nocne niebo.
- Dokąd lecimy? – przekrzyczała wiatr.
- He..? – Brego obudził się ze swojego transu, spoglądając w dół, dawno już przelecieli miejsce, w którym chciał wylądować.
Basior ustawił skrzydła tak, że opór wiatru uderzył w całą ich powierzchnie, powodując gwałtowne zahamowanie. Aspen go wyprzedziła, zatrzymując się szybko i odwracając się. Brego wyszczerzył jedynie zęby w uśmiechu, odchylając się powoli w stronę ziemi.
- Z powrotem. – rzekł, po czym przeważył się mocno do tyłu, składając skrzydła oraz spadając bezwładnie głową w dół.
Aspen spodobał się widocznie ten pomysł, gdyż dogoniła go, ustawiła się w ten sam sposób i ramię w ramię pruli powietrzę. Śmiech obydwu cały czas rozbrzmiewał w nocnej ciszy. Dziewczyna cieszyła się z dziwnego uczucia, które towarzyszyło spadaniu, a Brego cieszył się, bo jego towarzyszka była wesoła.
- Lecimy! – rzekł w końcu Brego i niczym synchronizowani obrócili się, rozpinając skrzydła oraz posyłając chmurę kurzawy w powietrze pod swoimi łapami.
Poszybowali, już powoli, w kierunku ogromengo drzewa, u którego stóp wylądowali z lekkim rozbiegiem.
- Wow! TAK synchronicznie to ja mogę latać! – rzekła szczęśliwa, skacząc wokół basiora.
Dopiero teraz widać było pełną róźnicę w ich posturach i sylwetkach. Aspen mogła przejść Brego pod brzuchem schyliwszy się jedynie porządnie, a otarłaby się tylko lekko o jego futro plecami.
- Trzeba to powtórzyć, Skarbie, trzeba. – przytaknął jej.
- Ej, znasz więcej sztuczek? Weź mnie naucz! Będziemy razem tak latać! Ale będzie fajnie!
Zaśmiali się we dwójkę.
- Nauczymy was. – obiecał, obejmując ją jednym ramieniem i przyciągając do siebie – Zrobimy z was Królową Przestworzy! Nikt nie będzie latał tak jak my! Niebo będzie nasze! Żadna wyskość, żadna prędkość nie będzie nam straszna! – Aspen aż oczy zaświeciły się z radości na tą myśl – Lecz wpierw! Trzeba zjeść żarełko!
Brego co prawda zjadł pół jelenia zanim napotkał waderę, jednak pół nocy latania oraz wygłupiania się swoje zrobiły i jego żołądek głośno domagał się swojego napełnienia. Cóź poradzić, druga połowa jelenia czekała, szkoda by się miała zmarnować.
- Wy też coś zjedzcie. – ponaglił ją, gdy miał już pysk upaćkany krwią, a resztę wnętrzności rozbebeszoną między łapami (niektórymi z nich można było się fajnie pobawić) – Trzeba zjeść miśka, szkoda by się zmarnował.
Dziewczyna skończyła gapić się na drzewo i usiadła do niedźwiedzia.
- Tutaj śpicie? Wszyscy mają skrzydła, że nie ma tu żadnych jaskiń? Ilu was jest? – zadała potok pytań, po czym zabrała się do konsumpcji, słuchając odpowiedzi.
Brego przełknął, zastanowił się moment oraz zaczął zklecać odpowiedź.
- Śpimy gdze chcemy. Najczęściej tutaj, choć kto chce ten może znaleźć sobie jakąś jaskinię, mamy całe tereny do dyspozycji, Skarbie, calusienkie! – oderwał kolejny kawał mięsa, połykając go w całości – A skrzydła, nie, nie Skarbie, jeteśmy jedyni. Wy, my i Diablik mały. Cała reszta się wspina...
- A jak schodzą? – wtrąciła kolejne pytanie.
- Zależy kto, wiekszość schodzi normalnie, choć Blindwind, Skarbie... Blindwind spada.
Aspen spojrzała na wysokie gałęzie Chwasta z niedowierzaniem.
- Jako to, spada?
- No spada, trzeba ją później łapać, Skarbie. – Aspen już nie pytała o więcej, a Brego wrócił do poranku, kiedy to Blind powaliła swoim schodzeniem pół watahy.
- Wielu nas jest. – dodał po chwili milczenia, kończąc wspominki – Jest Blindwind – zaczął liczyć na palcach – Ślepa osóbka, choć nie powstrzymuje ją to przed niczym.  Jest jej towarzysz, krukiem jest czarnym, Renji się zowie, czerwonymi ślepiami patrzy na świat. Równie czerwone oczy ma nasz Alfa, czarnym jest samcem, przy boku jego prawie zawsze złotooka wadera, futro niczym nocne cienie ciemne ma. Czarny jest brat złotookiej o niebieskich ślepiach i mały Diablik jest wśród nas, niewiększe to od lisa, choć skarbów ślicznych przy sobie ma mnóstwo. – skończył wymieniać znanych mu dotąd członków watahy – Ośmiu nas jest, Skarbie...
Na takich to niewinnych rozmowach minęła im kolacja, po której hybryda przeciągnęła się, leniwie ziewając.
- Nie wiem jak wy, Skarbie, ale my idziemy spać. – wzbił się w powietrze, unosząc się w pionowej linii do góry, do swej gałęzie – Dobranoc! – krzyknął na dół, wisząc już ospale na swym legowisku.
Zamknął ślepia. Zaczął chwilę rozmyślać o swej „pustce”, do teraz nie wiedział czego mu to brakowało, jednak gdy już postanowił dać sobie z tym spokój...
„Nas ci brakowało, Skarbie?” jego oczy otworzyły się szeroko z zaskoczenia. No tak! Jak mógł o tym zapomnieć! „Widzimy, że wam nas nie brakowało... Mogliście sobie darować, Skarbie, pocoście wracali?!” mimowolnie warknął wrogo, zirytowany powrotem swojego drugiego umysłu, bez kórego było mu tak dobrze „Myśleliśmy, że się stęsknicie, a tym czasem znaleźliście sobie towarzyszkę, nieładnie, zranliście nas! Dziwna ona jest, nie lubimy jej, z dala się od niej trzymać chcemy! Rozdziela ona nas! Im dalej ona tym lepiej!... Idzcie sobie! Nie chcemy was!... Niestety, skazani jesteście na nas już na dłuuuuuugie lata, dobranoc Skarbie, śpijcie dobrze, śpijcie...”


Aspen? X3