Hakai
leżał przewieszony plecami przez jedną z gałęzi Chwasta, dyndając sobie głową w
dół. Andromeda obiecała Zafiro, że spędzi z nim dzień, co ułatwiało mu trochę
sprawę – święta za progiem, a on miał puste łapy!
Po
godzinie takiego dyndania jednak złapał się za głowę.
-
Szlag, to bez sensu! – jęknął pod nosem wyginając się w najróżniejsze pozy, by
wstać z niewygodnej pozycji (nawet nie pytajcie czemu postanowił się tak
położyć) – Andromeda, Wind, Zafiro, Alva, Aspen, Raph, Brego, Dżej, Leo, za
dużo ich...
Po
żmudnych wysiłkach samiec w końcu zwlókł się z gałęzi oraz zsunął po pniu.
Podreptał do swojej małej jaskini, z nadzieją że tam może znajdzie jakiś pomysł
na coś. Zanim jednak tam dotarł zamarł w pół kroku. Do głowy wpadł mu genialny
pomysł na prezent. Co dziwne – dla
Zafiro.
Wystrzelił
z miejscu wprost do lasu w poszukiwaniu przyborów. Potrzebował deskę, dużą
deskę. Przekopał pół lasu, znajdując i odrzucając kawałki drewna. Ta za duża, a
za mała, ta zgniła, ta spruchniała... Ale znalazł! Musiał zwiedzić kilka wysp –
na których go dawno nie było, dotarł nawet na miejsce, gdzie kiedyś uratował
Zafiro życie. Łapy go bolały oraz zgubił się kilka razy, ale zdobył
przynajmniej to czego szukał. Wybrał się kolejnie do ponóża góry, by znaleźć
coś w rodzaju dłuta. Szybko zgarnął kilka odłamków i zaszył się w najdzikszych
częściach terenów, by nikt go nie znalazł, przystępując do pracy.
Starannie,
kawałek po kawałku dłubał w drewnie ryjąc podobizny dwóch wilków. Jak zapewne
się domyśliliście były to twarze Zafiro i Andromedy z figlarskimi uśmiechami na
twarzach. Nad podobizną ukochanej skupił się najbardziej, by oddać jak
najlepiej jej piękno oraz kształt oczu. Nad Zafiro również się starał, ale mimo
wszystko uśmiechnięty brat Andromedy dziwnie wyglądał.
Noc
zdążyła zapaść, kiedy to wilczur odsunął się od deski, bacznym okiem przyjgladając
się obrazowi. Przechylił łeb na bok, wprowadził kilka poprawek, a zadowolony ze
swojej pracy odłożył narzędzia. Pysk oraz łapy miał już kompletnie zdrętwiałe,
a dookoła niego leżały najróżniejsze połamane, zdarte, zużyte odłamki skał.
Poduszki jego łap były trochę pokaleczone ich ostrymi krawędziami, jednak
samiec nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Zapakował prezent w prowizoryczne
owiniątko i mknąc nocnymi cieniami zaczął tropić kuzynkę.
********
-
Blindwind! – szepnął głośniej, zauważając człapiącą ospale waderę.
Na
dźwięk jego głosu podniosła głowę zaciekawiona.
- Co
tam? – zapytała ziewając.
-
Mam prośbę. – rzekł jej koło ucha.
-
Jaką?
-
Weź to do Rex’a i powiedz mu, żeby delikatnie przypalił szlaczki, które
wyrzeźbiłem. – polecił jej, sam by poszedł, gdyby nie fakt, że była duża szansa
wrócenia w kilku kawałkach.
- A
co to? – ospałość opuściła dziewczynę, która usiadła, wzięła w łapki przedmiot
i zaczęła go obracać.
-
Prezent, Wind, to pilne, niech nikt cię nie zobaczy.
-
T’jest! Renji, trzymaj! – rzuciła mu deskę i razem popędzili w kierunku
granicy.
********
Resztę
nocy samiec spędził na grzebaniu w jaskini. Przewrócił stare rzeczy Lilly oraz
swoje rupiecie, robiąc istny burdel na podłodze jaskini.
Wśród
rzeczy siostry znalazł stare zapiski z krainy, którą kiedyś razem zwiedzili po
opuszczeniu domu. Nie były to ich zapiski. Zaintrygowała ich wtedy bibiloteka,
ponoć tak dobrze strzeżona, że nikt nie zdołał z niej wykraść żadnej księgi...
Rodzeństwo zwinęło im spod nosa zapiski oraz cztery tomy. Hakai postanowił
wręczyć Alvie jedną z tych rzeczy (a resztę zostawić sobie na następne święta).
Wśród swoich znalezisk odkrył kilka blaszanych oraz stalowych śmieci o
najróżniejszych kształtach i rozmiarach, nigdy nie wiedział do czego służyły, a
nieprzyjemny metaliczny zapach gryzł go w nos. Pomyślał, że może da je
Loenardo, on napewno z nich coś stworzy.
Samiec
zgarnął sprężynki, zakrętki, blaszki oraz rzeczy, którcyh nie umiał nazwać i
zabrał je nad rzeke, żeby oszlifować je piaskiem oraz kamieniami z brunatnej
rdzy, którą zaszły. Samiec szorował je pół nocy, żeby upewnić się, że są
lśniące i zdatne na prezent. Te które były przeżarte rdzą na wylot oraz
kruszyły się łapach wyrzucił, na szczęście było ich mało, więc wciąż miał
pokaźny stosik wichaistrów.
Gdzieś
nad ranem zbudziła go Wind, która znalazła go śpiącego nad rzeką. Wręczyła mu
zawiniątko, a Hakai poprosił ją, żeby przez cały dzień zajęła czymś Andromedę.
Blind gorliwie się zgodziła, po czym zawinęła kitę i zniknęła, pędząc resztkami
sił do Chwasta by móc się wyspać zanim przyjdzie zająć się drugą Alfą.
Czerwonooki
za to przy szarym świetle poranka sprawdził czy podarunek dla lisa jest
wystarczająco wyszorowany i ruszył do swej jaskini, gdzie schował trzy podarki
w najciemniejszym kącie. Następnie usiadł na środku jaskini otoczony swym
bardakiem.
Trzy
prezenty już miał, teraz trzeba było wygrzebać jeszcze sześć.
Nagle
znów wystrzelił z jaskini, gdy kolejny pomysł wpadł mu do głowy – prezent dla
Blindwind, za który Renji go przeklnie na wieki, ale Wind się ucieszy.
Znów
przeorał połowę terenów, tym razem szukając dużych liści oraz długich gałęzi z
lekkiego drewna. Obładowany swoimi znaleziskami przez kolejną godzinę uciekał
przed Andromedą i Wind, chowając się jak głupi po kątach, by go nie zauważyły.
Jak na złość tego dnia wataha była wyjątkowo ożywiona. Alfa wspiął się więc zły
na szczyt jednej z gór, gdzie – miał nadzieję – już nikt nie wpełznie.
Lianami
różnych grubości zaczął zszywać liście oraz wiązać gałęzie, robiąc pewnego
rodzaju szkielet, do którego później przytwierdził płachtę z liści tworząc coś
co wyglądało jak latawiec w kształcie grotu, jednak zamiast sznurka
przytwierdził do niego belkę tworząc coś na rodzaj lotni. Sprawdził wszelkie
wiązania, żeby mieć pewność, że w czasie lotu nic się nie zepsuje, nie oderwie
i Blind będzie mogła w spokoju przemierzać przestworza. Specjalnie przedłużył belkę,
żeby Kruk mogła ewentualnie polatać w towarzystwie. Potem znalazł jakąś jaskinię,
w której schował lotnię - bo raczej nie zmieściłby jej u siebie. Specjalnie dla
Renji’ego zamontował fichaister, dzięki któremu można było wymuścić na lotni
lądowanie, zwykły sznurek, który po pociągnięciu składał deliktanie skrzydła
lotni, żeby obniżła ona stopniowo tor lotu - w razie gdyby jego kuzynka się
zapomniała.
******
W
swoich rzeczach znalazł jeszcze dwie pary gogli, jedne należały do Lilly, a
drugie do niego, jednak były za duże na jego pysk, więc ich nie nosił. Przetarł
szybki, zadowolony, że znalazł podarek dla Aspen oraz Brego. Przy prędkościach,
które osiągali, takie gogle napewno były dobrym pomysłem, szczególnie, że niedawno
Brego prawie ukradł Jennie jej gogle.
Dla
Dżej za to znalazł plecak, poręczny mały, czerwony plecak o wielu kieszonakch,
na tyle duży, żeby pomieścić wszystko co ważne, ale na tyle mały, żeby nie
przeszkadzał jej skrzydłom.
Dla
Raphael’a przeznaczył pustą księgę o czystych kartak, żeby mógł zapisywać w
niej swoje przygody jako oficjalny członek wariatów. Kartki były nieco
pożółkłe, ale Alfa uznał, że to doda jedynie „charakteru” przyszłym zapiskom.
Zadowolony
ze swojej pracy zaczął pakować prezenty w kolorowe liście. Trzeba przynać, że
nie szło mu to najlepiej – nie ukrywajmy, brak kciuków robi swoje. Koniec końców
pakunki nie wyglądały elegancko, ale za to były tak pomotane oraz posklejane,
że było trzeba się nielada wysilić, żeby je otworzyć.
Wszystko
ładnie, śliczne, ale nie miał jeszcze prezentu dla Andromedy, co gorsza, nic mu
nie przychodziło do głowy. Chciał, żeby to było coś specjalnego, coś by jej się
przydało. Sprężył zwoje mózgowe, wysilając się jak nigdy dotąd. W końcu uśmiech
wypełzł na jego twarz, kiedy do głowy wpadł mu pewien pomysł. Prezent
orginalny, przydatny, a co najlepsze – trochę (bardzo) niekorzystny dla Zafiro.
Samiec
wytruchtał ze swojej jaskini, ruszając w świetle popołudniowego słońca w górę
rzeki.
******
Przy
jednym z ogromnych powodospadów rósł krzak, którego kwaśny odór był prawie że
nie do zniesienia. Hakai podszedł do niego, żeby pozrywać jego owoce.
Deliktanie i szybko wpakował je do tobołka i szczelnie zamknął.
Małe
brązowe kuleczki o cienkich skorupkach po pęknięciu wydobywały z siebie gryzące
nos usypiające gazy. Kompletnie nieszkodliwe, ale powodujące smaczny sen, Hakai
swego czasu używał ich, kiedy miał problemy ze snem, trzeba było przynać –
fajne sny potem się miało. Wystarczyło przegryźć skorupkę i podstawić komuś pod
nos, a odpływał do krainy komara. W razie jakby Zafiro stał się zbyt namolny
Andormeda miała sposób, żeby się od niego uwolnić.
******
Wilczur
wrócił do swej jaskini. Ledwo zdążył schować ostatni prezent i wyjść z groty a
przypadła do niego Andormeda – po całym przedpołudniu spędzonym z Wind.
- Hakai! Cały dzień cię szukałam. – rzekła rzucając
mu się na szyję – Jeny, nawet nie wiesz jakie dziwactwa zaczęła wymyślać
Blindwind...