sobota, 21 czerwca 2014

Od Jenny do Dihrena, Essi i Zafiro

Odbiegłam po rośliny dla Essi. Padało tak mocno, że w niektórych wrażliwych miejscach aż bolało. Ale wiedziałam, że nie mogę sobie usiąść i się rozpłakać. Przecież Essi miała poważne uszkodzenia i nie mogłam pozwolić, by coś jej się stało, zwłaszcza, jeśli chcę być w przyszłości Szamanką.
Po chwili zbierałam już ostatnie rośliny dla wilczycy. Jednak myślami byłam gdzie indziej. Spostrzegłam, tam w grocie, że Zafiro uważnie mi się przygląda. Tak...nieufnie. Nie wiem, może boi się, że skrzywdzę Essi? A zresztą, dopiero się poznaliśmy. Nie mam mu tego za złe, aczkolwiek nie ukrywam, ze irytuje mnie takie zachowanie. Trudno.
Byłam już prawie przy grocie. Dalej lało, rośliny zmokły, a jeśli jeszcze dłużej będą mokły, stracą swoje właściwości.
- Jestem! Wszystko w porządku? - oznajmiłam i od razu wzięłam się za przygotowanie lekarstw. Oczywiście, Zafiro musiał cały czas mnie kontrolować, no jakżeby inaczej. Starałam się nie zwracać na to uwagi, jednak po pewnym czasie miałam dość.
- Em, Zafiro? - odwróciłam się do niego, podczas obrywania liści na mniejsze kawałki. Essi zasnęła, więc mówiłam cicho.
- Tak? - cały czas patrzył mi na łapy.
- Wiem, że martwisz się o Essi ale mógłbyś może dać mi więcej przestrzeni? Wiesz, ja nie lubię jak ktoś cały czas patrzy co robię, bo wtedy często się denerwuje, a jak się denerwuję, to potrafię być nie miła albo coś zepsuć i... rozumiesz? - starałam się powiedzieć to uprzejmie, z uśmiechem.
- Ah...Rozumiem. - wrócił do Essi. Uff, odetchnęłam z ulgą. Potem przygotowałam lek i podałam go Essi. Odczekaliśmy jeszcze w grocie jakieś 2 godziny podczas których rozmawiałam z Essi o jej zainteresowaniach. Zafiro mało mówił ale już mi chyba troszkę, tak tyci tyci, zaufał. Następnie, ulewa się skończyła, Essi poprawił się stan zdrowotny i mogliśmy wrócić do siebie.
*** Następnego dnia***
Obudziłam się dzisiaj w niesłychanie złym nastroju. Stwierdziłam, że to jeden z dni, w których jestem nieobliczalna i niepodobna do siebie.
Wzruszyłam ramionami, ziewnęłam szeroko, przeciągnęłam po kolei każdą kończynę i potruchtałam do lasu na polowanie. Postanowiłam, że jeżeli nic nie upoluję, to będzie po mnie, bo przy takim nastawieniu jak dzisiaj, nikt nie zgodzi się mi pomóc.
Byłam na tropie sarny. Czułam ją ale jednocześnie byłam bardzo zaniepokojona. Wyczuwałam zapach...kota? Nie znałam go, co mnie rozdrażniło. Przygotowałam się do skoku jednak mignęła mi przed oczami biała smuga. Zatrzymałam się w miejscu i spojrzałam na moją sarnę. Już nie była moja. Koło niej leżał...tygrys, ale nie całkiem. Coś jak połączenie lwa i tygrysa. Ciekawie...Nagle, ogon białego zapalił się zielonym płomieniem. Rozszerzyłam oczy ze zdziwienia. Wtedy tygryso - lew odezwał się a głos miał taki...opanowany, spokojny, cichy...
- Jesteś może jakąś rozumną istotą czy może padlinożercą zwabionym zapachem krwi?
- A co jeśli powiem, że jestem po prostu waderą, którą wkurzyłeś? - zapytałam donośnym głosem, wychodząc z drzew.
- Wtedy będę zmuszony zapytać: czym cię tak wkurzyłem? - drażnił się, czy mi się zdawało?
- Hm, powiedzmy, że upolowałeś moja ofiarę - mówiąc to, kiwnęłam na sarnę, do połowy zjedzoną.
- Nie zauważyłem tabliczki z napisem: "Spadaj, ona jest moja!" - drażnił się. Byłam pewna.
- Ech, muszę w nie w takim razie zainwestować. - westchnęłam, po czym, o dziwo, uśmiechnęłam się. Nie było to normalne ze względu na okoliczności dzisiejszego dnia. W końcu miał być tym "złym". - Jestem Jenahia ale, proszę, mów mi Jenna. - podałam białemu łapę. - A ty to...?


<Dihren? Essi, Zafiro wybaczcie. Zostawiam was dla siebie   >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podziel się z nami Swoją opinią :)