Uśmiechnąłem się miło i odparłem:
-Czy aby na pewno was to interesuje? Co może
interesować tak dzielnego alfę i cudowną waderę los zwykłego trubadura?
-Mnie tam bardzo interesuje- odpowiedziała
Andromeda.
Cóż zrobić gdy dama prosi? Opowiedziałem więc
krótko co mniej więcej działo się ze mną od ucieczki z domu do spotkania
Agonii. Hakai co jakiś czas unosił pytająco brew ale nie przerywał, co bardzo
mi odpowiadało.
-...a dalszą część opowieści już znacie.- zakończyłem
i uśmiechnąłem się.
-Nie jestem pewien co do prawdziwości
niektórych części twojej historii- Hakai odpowiedział również uśmiechem- ale
poecie nie można zarzucać zbytnego koloryzowania. W każdym razie: witamy w
watasze!
Przyznam, że nie jest tu tak źle. Zadomowiłem
się szybko i z chęcią. Zwiedziłem tereny parę razy. Nie trafiłem na razie ani
razu na Agonię. I w sumie dobrze, bo ani mnie, ani jej nie pasuje towarzystwo
drugiego.
Pierwszy dzień w watasze minął mi leniwie.
Dopiero wieczorem stało się coś ciekawego...
Wracałem właśnie do swojej jaskini, bo
zaczynało się już ściemniać. Jak zwykle nuciłem pod nosem rozglądając się
ciekawie dookoła. Nagle przed nosem mignął mi czarno biały kształt. Zatrzymałem
się i spojrzałem w krzewy w których owy kształt zniknął. Nie mógł to być wilk.
To coś było zbyt małe jak na gatunek canis lupus. Z ciekawości zacząłem się
skradać w tym samym kierunku. W końcu zauważyłem wystający spod krzaka długi,
puszysty, pręgowany ogon. Zanim jednak chwyciłem go w zęby coś rzuciło mi się
na pysk sycząc i drapiąc wściekle.
Potrząsałem łbem na wszystkie strony, ale
sycząca kreatura tylko bardziej wbijała mi pazury w nos. Cieszyłem się, że nikt
z watahy mnie nie widział, bo cała ta scena wyglądała zapewne iście kretyńsko.
W końcu przeturlałem się po ziemi i zwierze zeskoczyło z mojej głowy. Syknęło
po raz ostatni i wspięło się na rosnące obok drzewo. Kiedy popatrzyłem w górę
zorientowałem się, że to zwykły kot.
-Hej, kici kici!- zawołałem do zwierzaka.
-Sam jesteś "kici kici"!- odpowiedział
(o dziwo) kot.
Zamarłem na chwilę.
-O zaraza, ty mówisz?!- zdziwiłem się.
-Nie! Świergotam jak wróbel!- zadrwił kocur.
Był to z pewnością młody zwierzak, a
przynajmniej tak wywnioskowałem po głosie.
-Dobrze wróbelku!- odparłem.- Możesz mi więc
wyświergotać jak masz na imię?
-Nie jest ci do niczego potrzebne!
-Nie przesadzaj.- powiedziałem.- Co taki dureń
jak ja może ci zrobić? Już i tak wcześniej nie mogłem sobie z tobą poradzić.
Ośmielony kocur niepewnie i powoli zsunął się
po pniu na ziemię. Tylko na to czekałem. Chwyciłem zębami skórę na karku kota i
pobiegłem z nim w stronę watahy. Zwierzak głośno protestował i próbował drapać
mnie po pysku. W końcu znalazłem Hakai'a. Rozmawiał o czymś z Andromedą. Z
tryumfalnym uśmiechem rzuciłem do łap zdumionego alfy szamotającego się kocura.
-Nie uwierzycie co znalazłem!- zacząłem.
-Eeee...kota?- zgadywała Andromeda.
-To nie jest zwykły kot! On umie MÓWIĆ!
Wilki popatrzyły na mnie jak na wariata.
-Jaskier? Czy ty się dobrze czujesz?- spytał
Hakai.- To tylko zdziczały kot...
-Jeśli ktoś tu jest dzikusem to na pewno nie
ja!- oburzył się w końcu kot.- To ten idiota mnie tu przytargał!
Andromedę i alfę zamurowało.
<Hakai? Andromeda? Czy tego gadającego kota
można ugotować?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podziel się z nami Swoją opinią :)