czwartek, 19 czerwca 2014

Od Dihrena do kogoś

Sarna czujnie podniosła łeb. Rozejrzała się wokół i uspokojona wróciła do skubania źdźbeł trawy. Nie spodziewała się ataku. Nawet dla niej to lepiej. I tak kiedyś umrze, więc czemu nie teraz? Oszczędzę jej cierpienia i niepewności.
Skradałem się w wysokiej trawie. Zamachnąłem parę razy ogonem z podniecenia. Oddech mimo rozsadzającej mnie energii był spokojny, miarowy. Nie mogę sobie pozwolić na choćby jedno sapnięcie. Sarny mają czuły słuch, jednak nie na tyle, by górować nad drapieżnikiem. Kalkulowałem w głowie schemat ataku: wyskok, chwyt pazurami, wbicie zębów w tchawicę bądź kark. Dopiero gdy upewniłem się co do całego planu rozpocząłem atak.
Czas jakby zwolnił bieg.
Spiąłem mięśnie tylnych łap i wybiłem się w powietrze. Sarna rozpaczliwie spróbowała uskoczyć. Niestety, zauważyła mnie za późno. Wbiłem pazury w grzbiet zwierzyny. Powaliłem ją ciężarem na ziemię. Szybko zakończyłem jej męki przegryzając tchawicę.
Oblizałem pysk z krwi.
-Co jednych zabija drugich ratuje.- wyrecytowałem i już miałem zacząć jeść gdy nagle moją uwagę zwrócił ledwie słyszalny szmer.
Koniec mojego ogona zajął się zielonym płomieniem. Zmysły nagle wyostrzyły się szukając dowodów na czyjąś obecność. Zamarłem. Niewidzialny przeciwnik musiał zrobić to samo. Wtem zauważyłem ruch w krzewach za mną. Nie zdradziłem, że znam obecność osobnika. Po pełnej napięcia ciszy odwróciłem się spokojnie w stronę niespodziewanego gościa.
-Jesteś może jakąś rozumną istotą- spytałem- czy może padlinożercą zwabionym zapachem krwi?
Po chwili z krzaków wyszedł wilk.


<Ktoś dokończy?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podziel się z nami Swoją opinią :)