Poranek był lodowaty. Ze snu nie wyrwały go miłe
promienie słońca, ani kojący głos Andromedy (jak to miał nadzieję, że się
stanie) tylko gryzący, przenikliwy chłód, który posłał mu dreszcze po całym
ciele, aż szczeknęły mu zęby. Hakai otworzył szeroko oczy, mróz rozbudził go
odrazu. Samiec wstał, z jękiem prostując stawy, które boleśnie zaskrzeczały.
Prędko obudził waderę, która spała u jego boku, żeby nie wychłodziła się
jeszcze bardziej. Samica jednak w ogóle nie odczuła przez noc chłodu, bowiem
czerwonooki tak owinął się wokół jej skulonego ciałka, że działał jako podręczny
izolujący grzejniczek, dzięki czemu całą noc było jej ciepło i tylko basiorowi
mróz dał po garach. Dopiero teraz, kiedy Hakai odsunął się od niej poczuła jak
zimny jest poranek, nie potrzebna była więc pomoc samca, strzał mrozu obudził
także wilczycę. Gdy wstała pierwsze co zrobiła to usiadła obok towarzysza,
wciskając się w niego, żeby odzyskać uciekające ciepełko.
- Fajnie, z partnera stałem się podręcznym grzejnikiem? –
mruknął z udawanym obużeniem klekocząc szczęką.
Andromeda zaśmiała się i spojrzała na niego życzliwie
parą złotych oczu, pod których spojrzeniem Hakai nie umiał się gniewać.
- Tak. – odpowiedziała wytykając mu czubek języka, jednak
szybko go schowała, żeby nie odmrozić go sobie – Moim grzejniczkiem. –
zaakcentowała pierwsze słowo merdając ogonem.
Hakai zaśmiał się razem z nią, po czym Andromeda wstała,
kiwając głową, żeby poszedł za nią.
- Chodź, trzeba zejść z tego zimna, bo zamarzniemy na
kość. – stwierdziła, kiedy Alfa zrównał z nią krok.
- Dobry pomysł, a najlepiej na rozruszanie i rozgrzanie...
Kto pierwszy do drzewa! – rzucił przez ramię pędząc już przed siebie.
Andromeda przewróciła oczyma, nie wierząc w dziecinadę
jaką odstawiał jej czarny basior o poważnym mianie Alfy, jednak również ruszyła
pędem, w końcu był to dobry pomysł na rozgrzanie organizmu w taki ziąb.
Całe wyścigi polegał na tym, że biegli ramię w ramię, gdyż
biegli z taką prędkością, by nie dali rady jedno drugiego wyprzedzić... Czyli
pod koniec pędzili już na złamanie karku jak dwie czarne zjawy przemierzając
biały las, który rozbrzmiewał tylko tupotem łap, krzęstem śniegu oraz trzaskiem
łamanych zmrożonych gałązek krzaków.
Kiedy wielke drzewo pojawiło im się już na widnokregu
przyspieszyli do maksymalnych prędkości wzbijając już wokół siebie takie tumany
śniegu, że jedynie ich pyski było widać. Jednak mimo starań Andromedy Hakai wyprzedzał
ją powoli coraz bardziej obejmując prowadzenie. Nie chcąc wyjść na przegraną, dziewczyna
odbiła się od ziemi naskakując na pędzącego samca. Prędkość oraz impet
uderzenia spowodowały, że jedno z drugim przeturlało się na łeb, na szyję w
kłębku czarnych futer, w chmurze białego puchu.
Ich śmiechy rozebrzamiały na polanie pod drzewem, kiedy
zdołali się w końcu zatrzymać. Z czarnych wilków stali się nagle biali, gdyż śnieg
pooblepiał ich rozgrzane ciała robiąc z nich dwa białe bałwany, które leżały
teraz jedno przerzucone przez drugie, a świat wirował im przed oczyma jak
zwariowany. Nie zwracali uwagi na poobijane kości, które na bank następnego
dnia będą im się dawały we znaki, napadła ich taka głupawka śmiechu, że leżeli
dławiąc się śmiechem, w ogóle nie zauważając małej, rudej osóbki, która leżała pod
nimi, walcząc o powietrze, które skutecznie jej odbierali przygniatając jej
płuca.
W sumie to z - już dobrze wszystkim znanej rudej osóbki -
został tylko wielki biały bałwan z czarnym nosem, gdyż młoda para fikołkując
sobie radośnie zmiotła ją razem ze sobą gdzieś w połowie drogi tak, że zdezoriętowana
waderka resztę podróży spędziła na obijaniu się między roześmianą dwójką,
koniec końców ladując jako amortyzująca poduszka...
Andromeda? Dan? (Raczej Dan, w końcu to ona tu walczy o życie ^^")
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podziel się z nami Swoją opinią :)