Spojrzałem na
Jennę, mrużąc oczy.
- Chwila,
chwila... jak ty mnie nazwałaś?
- No... Muka, a
co?
- Dlaczego? Skąd?
I w ogóle co to znaczy? - posłałem jej zirytowane i zdezorientowane spojrzenie.
Ona jedynie
uśmiechnęła się złośliwie.
- To zna... - nie
dane jej było dokończyć, bo usłyszeliśmy powracające wilki.
Podnieśliśmy się
i wyszliśmy na górę bez zastanowienia. Po chwili dołączyła do nas reszta. Hakai
wraz z pozostałymi, właśnie wkroczył do jaskini i znów powrócił jeden, wielki
harmider. Alva wściekła do czerwoności "rzucała" piorunami ze swych
ślepi. Coś mamrotała pod nosem. Brego wszedł z czymś na plecach. Dopiero po
chwili mogłem dojrzeć co, a raczej kto, tam był. Aspen. Poharatana,
nieprzytomna.
Rozłożyli się w
jaskini. Rex oczywiście nie dał się dotknąć i odszedł w kąt. Alva i jakaś mała
rogata zajęła się rannymi. Hakai nie zwracając uwagi na swój stan, doglądał
członków watahy, zmartwiony i nieobecny. Jenna, jak tylko Aspen trafiła na
ziemię, podleciała do niej i Brego. Ja usiadłem pod ścianą i przyglądałem się
poczynaniom. Ej... a gdzie była Blindwind i Dean? Rozejrzałem się, ale nigdzie
nie mogłem ich dostrzec. W końcu zdecydowałem, że później to ustalę. Niektórzy
byli wycieńczeni, a inni weseli, że udało się uporać z Ferdalami. Krzątali się,
opatrywali, rozmawiali.
Ja natomiast
wróciłem myślami do Chris'a. Gdzie on się wymknął? Na poważnie zacząłem się
zastanawiać gdzie polazł... No żebym ja - JA!- tego nie zauważył. Do głowy nie
przychodził mi żaden pomysł. A może poszedł do walczących? Ale gdyby tak było,
to by wrócił razem z nimi... co było tak ważnego, żeby niepostrzeżenie się
wymknąć?
Przestałem zakrzątać
sobie nim głowę, bo wiedziałem, że i tak nic nie wymyślę. Podrapałem się za
uchem z cichym sykiem, gdy odczułem rany na plecach i podniosłem się.
Podszedłem do Hakai. Nie zwracał na mnie uwagi, więc szturchnąłem go lekko.
Spojrzał na mnie
zdezorientowany. Chyba nadal rozmyślał o bitwie.
- Co jest?
- Chciałem... -
zacząłem z ociąganiem - Wiesz może gdzie jest Dean i Wind?
- Nie wiem... -
spojrzał na mnie oczami po brzegi wypełnionymi troską.
- Uh, no dobrze...
- wymamrotałem i właśnie wracałem na swoje miejsce, gdy usłyszeliśmy to:
Potężny ryk. Ściany zadygotały, ziemia
zatrzęsła się, wszyscy umilkli przerażeni i zdezorientowani. Z sufitu posypały
się kamyczki, zatykaliśmy uszy by nie popękały nam bębenki. Wszyscy, jak jeden
mąż (oczywiście oprócz Aspen) wytrzeszczyliśmy oczy. W końcu zapadła cisza,
która po tak wielkim hałasie aż dzwoniła w uszach.
- No nie... - zaklął
Hakai, wyczuwając, duże, ale to DUŻE kłopoty...
No, no? To kto
odważy się odpisać? >:3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podziel się z nami Swoją opinią :)