Raph i Rex nie powinni byli zostać przydzieleni do jednej
podgrupy, ich nieufność do siebie nawzajem stwarzała nie lada kłopot. Kłopot na
tyle wielki, że rozkojarzeni nie zwrócili uwagi gdy potwór zamachnął się na
nich. Nie usłyszeli mojego ostrzeżenia i obaj zostali odrzuceni na kilka
metrów. W tym czasie potwór obrócił się i ruszył w stronę swojego towarzysza.
Reszta wilków nie miała szans zareagować, a ci którzy mieli się zająć tym
mniejszym nie mieli szans dobiec i z powrotem odciągnąć uwagę szkarady. Hakai,
Alva i Brago mogli znaleźć się w tym momencie w potrzasku. Musiałam szybko
zareagować. Ruszyłam jak strzała rozdzierając szponami grzbiet potwora na całej
długości. To jednak nie poskutkowało, bestia parła na przód pozostawiając mi
coraz mniej czasu. Zawirowałam przed pyskiem fardala mając nadzieje że to go
choć trochę zwolni. Odmachiwał się szponiastymi łapami, a ja zwinnie unikałam
ciosów, wykonując przeróżne akrobacje. Ale mimo mojego wysiłku on cały czas nie
zwalniał. Choć dla mnie była to wieczność trwało to zaledwie kilka sekund.
Nagle w oczy rzuciła mi się pewna rzecz. Że też wcześniej na to nie wpadłam!
Błyskawicznie zmieniłam kierunek lotu wprost na jego pysk. Szczęki tak jak się
tego spodziewałam rozwarły się a ja zanurzyłam łapę w głębi tej obrzydliwej
paszczy w nadziei że będę szybsza i zam radę zabić go rozcinając krtań.
Niestety... Już w następnej chwili poczułam paraliżujący ból. Wystawiłam
jeszcze pazury w połamanej łapie, a zęby potwora zwarły się jeszcze mocniej.
Straciłam przytomność z niemiłym przekonaniem, że moje poświęcenie było bezskuteczne...
Podskoczyłam spazmatycznie niczym wyrwana z koszmaru. Świat
zawirował, zobaczyłam watahę walczącą z ostatnim z ferdali. Mimo licznych ran
wciąż stał na nogach i bronił sie zajadle. Wilki były tak samo jak on na skraju
wyczerpania. Wyrwałam się chcąc ruszyć im na pomoc, dołączyć się do walki.
Chciałam wzlecieć, ale upadłam jak kłoda na ziemię, a całe moje ciało przeszyła
fala bólu. Prawą łapę, skrzydło i bok miałam opatrzone i usztywnione. Nie
mogłam latać. A obok mnie stała Silva która krzątała się przy moich ranach jak
mrówka. Pewnie znów mnie uratowała.
-Łapa! Zajmij się łapą!- Warknęłam na waderke, ta jednak
zignorowała mnie i tylko mocniej przywiązała łupki do skrzydła bym się nie
szamotała. Rozpaczliwie spojrzałam na walczącą watahę. Teraz był już tylko
jeden potwór, szczątki drugiego rozrzucone były po całej okolicy. Nagle
poczułam jak ból ustał. Spojrzałam zdziwiona na małego rogacza. Ta jedynie
dodała kolejne łupki do łapy. Znów spróbowałam wstać, ale nic z tego, moja
tylna łapa była przywiązana. Spodziewała się, że znów spróbuję walczyć.
Warknęłam wściekle, czując tę okropną bezradność patrzenie jak inni walczą, a
ja nie mogę im pomóc.
-Aspen nie może się stąd ruszyć.- Oznajmiła chłodno, po czym
wyjęła jeszcze jeden flakonik, nasmarowała jego zawartością rogi i zniknęła
gdzieś w krzakach. Jedyne co mogłam to dalej obserwować walkę. Obie strony
słabły. Brego atakujący raz za razem niczym grzmot z nieba delikatnie zwolnił
tępa, choć nie było tego po nim widać, męczył się, a sprawę dodatkowo
utrudniała trucizna krążąca w jego krwi. Tak samo jak reszta wilków atakowała z
coraz mniejszą siłą, długa walka działała na korzyść ferdala, który mimo ran i
równie opłakanego stanu wciąż się opierał atakom, co więcej atakując również
swoich przeciwników. Choć wszyscy byli niesamowici, nie poddając się i walcząc
po mistrzowsku,nie mogłam na to patrzeć, nie jeśli im nie mogłam pomóc.
Szarpnęłam się, ale lina i złamania skutecznie mnie unieruchomiły. Moim oczom
ukazała się nagle Silva, mała nie wdawała się w walkę jak inni. Wyskakiwała raz
po raz zza krzaków i bodła ferdala rogami w już zranione miejsca. Za każdym
razem gdy tak robiła potwór delikatnie sztywniał. Trucizna... mała miała
truciznę na tych "sztylecikach". Dzięki temu stwór na moment miał
zesztywniałą daną część ciała co dawało kolejną szanse na atak. Mój wzrok padł
na pozostawiony flakonik, a usta wykrzywiły się w paskudnym uśmieszku.
Obróciłam się i zaczęłam przegryzać sznur. Utrata krwi sprawiła, że byłam teraz
dziecinnie słaba, a to że nic nie czułam to tylko sprawka jakiś ziół rogacza,
zapewne mój stan nie był wiele lepszy, tyle że nie cierpiałam. Wyrwałam się w
uwięzi i stanęłam chwiejnie na nogach. W głowie mi szumiało i czułam się słabo.
Mimo to czułam się zobowiązana coś zrobić. A teraz miałam szanse. Pochwyciłam
małą buteleczkę z trucizną i wbiłam się w ferwor walki. Biegnąc doszły do moich
uszu głośne przekleństwa pod moim adresem, jednak ignorowałam je. Na kilka
metrów przed potworem skoczyłam próbując odpychać się zdrowym skrzydłem i
wrzuciłam truciznę wprost do gardła stwora. Ten zdążył się jeszcze zamachnąć
rozrywając bandaże, nanosząc nowe rany na te sprzed chwili i odrzucając mnie
daleko w bok. Byłam jednak sparaliżowana i nie czułam nic. Fardal zamarł z łapą
zawieszoną jeszcze w powietrzu. Nie, nie był martwy, to było, by zbyt proste.
Był sparaliżowany. Silva zwróciła na to uwagę innym, którzy bezlitośnie
rozszarpali potwora. Wzrok jednak mi się zamglił i nie wiedziałam co działo się
dalej. Nie straciłam jednak świadomości, nie widziałam, ani nie czułam, a
odgłosy dochodziły jakby z daleka, ale wciąż byłam świadoma.
-Ty głupia!- Ktoś warknął zacinając sie by znaleźć
odpowiednie słowo. -Głupia!- Powtórzył podkreślając to słowo. -Zwariowałaś?
Jeden popis ci nie starczył to poprawić musiałaś?!- Owy ktoś był nad wyraz zły.
Ja się zaśmiałam. Czułam się coraz słabiej, ale nie przestawałam chichotać.
Byłam równocześnie zawiedziona, że nie umiałam walczyć tak doskonale jak oni,
ale i dumna, że choć troszkę pomogłam.
-Cóż... nie daliście mi zabawy to sobie sama ją znalazłam.-
Rzuciłam niewyraźnie i zasnęłam.
Mam nadzieje że nie przesadziłam i że nie ma kogoś kto miał
by roszczenia w sprawie tego opka default smiley :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podziel się z nami Swoją opinią :)