Zadudniła ziemia,
trzasnęły gałęzie i po chwili bariera zrobiona przez Silvę zosała staranowana i
rozerwana przez pędzącego potwora o niewiarygodnych rozmiarach. Wszyscy na
polanie aż zamarli, nawet atakowany Ferdal na chwilę stanął, by spojrzeć
swojego kompana, przewyższającego po o całą głowę oraz o pół raza większego – z
opisów może nie wynika, jednak były to potężne rozmiary. Zaszarżował na Alvę,
która nie zdążyła jeszcze włączyć się do
bitwy, momentalnie jednak znalazł się przy niej czerwonooki wilk gotowy na
wspólne przyjęcie ataku...
- Drzazga! –
głos Rex’a rozległ się na polanie wyrywajać wszystkich z lekkiego oszłomienia.
Nagle biały
basior wleciał w drugieg samca, odpychając go od Ferdala (nr.1), który
wykorzystując ich chwilę nieuwagi postanowił zaatakować. Wilczury przeturlały
się z głuchym łoskotem po polanie. Drzazga w pierwszej chwili uznał to za atak,
więc wbił Bliźnie pazury w boki szczerząc kły i gotów to ugryzienia, jednak w ostatniej
chwili powstrzymał się zauważając co się dzieje. Lądując jeden na drugim –
zatrzymali się w końcu.
Raph
spojrzał na wilczura z zaskoczeniem. Nigdy nie spodziewałby się, że wilk który
jeszcze tak niedawno chciał go rozszarpać na strzępki teraz uratował mu
życie...
- To ja cię
któregoś dnia zrównam z ziemią, a nie jakaś przerośnięta pluskwa zza sterty
kamieni. – warknął – Zapamiętaj to sobie.
Po tych
słowach zszedł z przygniatanego Raph’a i ruszył z powrotem w ferwor walki,
która dopiero teraz się rozkręcała.
No tak, co
Raph se myślał? Przecież Rex zawsze pozostanie Rex’em. Jedyny powód, dla
którego zawdzięczał mu życie to dlatego, że Blizna ma w tym interes słodkiego
rewanżu...
Wracając do
bitwy:
Brego widząc
większego napastnika zamienił się z Aspen, nie chcąc narażać swojej towarzyszki
na jeszcze większe niebezieczeństwo kazał jej zająć się mniejszym poczwarem. Było
przy tym kilka sprzeczek, ale As nie miała wyjścia, Brego nie wdawał się w
dyskusje, wydał rozkaz – jak to w takich momentach miał w zwyczaju – i Aspen chcąc
nie chcąc musiał się zadowolić mniejszym Ferdalem, tym bardzie, że nie był to
czas na sprzeczki. Ona, Raph i Rex zajeli się pierwszą gnidą, a Hakai wraz z
Brego dołączyli do Alvy, by zająć się tym co wyglądało na alfę. Silva zaś
biegała niczym cień, niezauważona praktycznie przez nikogo w ogniu walki,
pomagając to przy jednym to przy drugim wrogu.
Tak jak było
planowane – Hakai wczepił się zmorze w gardziel i za nic nie chciał puścić.
Sprawiało to bestii wiele bólu i choć nie uniemożliwiało jej to wydawania
dźwięków gębowych były one przepełnione bólem, zniekształcone i kompletnie poplątane,
niczym niezrozumiały bełkot.
Hakai jednak
coś się nie podobało, kogoś mu brakowało. Rozglądał się po swoim małym wojsku i
brakowało mu jednego osobnika, który miał iść z nimi. Jednak z racji, że jego
podzielność uwagi była nikła i skupić się musiał na wlace długo się zastanwiał
kto był barkującym ogniwem. W końcu dotarło doń, że basiorem, którego między
nimi nie było był Chris! Przecież on też
był wśród zebranych i Alfa nie kazał mu zostawać w jaskini! Byli o jednego
rekruta do tyłu, a przy tak małej liczbie wojowników była to bardzo duża strata.
„Szlag!”
warknął w myślach, nie mogąc rzucać przekleństwami ustnie, gdyż pysk wypchany
miał po brzegi obrzydliwym ciałem potwora oraz jego śmierdzącą krwią, bluzgał
ile mógł w głowie. Jak mógł tego niedopatrzeć? Co Chris w ogóle myślał zostając
z tyłu? Bał się? W sumie w takiej sytuacji Hakai mu się nie dziwił, sam obawiał
się wyniku tej walki, ale żeby aż stchurzyć? Z resztą, nie miał czasu na
rozmyślania, dlaczego kolorowego grzywiaka tu nie było, miał ważniejszą sprawę
na głowie...
Nagle
słychać było przeszywający uszy wrzask cierpienia, cichy trzask i
histerycznie-wściekly skowyt Brego, kiedy szczęki Ferdala zacisnęły się na
ciele Aspen, łamiąc jej skrzydła. Czerwona krew samicy lunęła na ziemię, a jej
głowa zwisała bezwładnie z przymkniętymi nieprzytomnie oczyma. Opuszczając
towarzyszy lwia hybryda ruszyła na pomoc towarzyszce. Niczym kula armatnia
wleciał w przeciwnika zwalając go z nóg. Zakskoczony Ferdal wypuścil samicę ze
szczęk, która spadła bezwładnie na ziemię, w ostatniej chwili pochwycona przez
Raphael’a.
Brego z
furią wgryzał się w potwora rozrywając go i kalecząc, odrywając kawałki ciała i
rozrzucając je po polanie kąpiąc trawę oraz pobliskie drzewa fioletowaąa juchą
tryskającą z ciała ryczącej z bólu bestii, która wielkimi krokami zbliżała się
do końca swojego żywota.
Nie było
jednak czasu na przyglądanie się dalszej akcji. alfa okazał sie być bardzo silnym przeciwnikiem i wkrótce Hakai znalazł się na ziemi, ztrzepnięty niczym uporczywa mucha z szyji potwora. Sytuacja zdawała się wymykać powoli spod kontroli...
Rex dołączył do pozostałych,
zajmujących się alfą, a Raph został przy Brego, żeby wrazie czego móc
interweniować, gdyby poległy miał jeszcze siły na ostatnie ciosy. Aspen
znalazła się w łapkach Bane, jedynej osoby, która mogła ją teraz uratować,
bowiem Alva była niezbędnie potrzebna przy pozostałym przeciwniku. Ze swoimi
ostrymi pazurami oraz masą wraz z Rex’em zajęli się powaleniem potwora na
ziemię.
Jednak
jeżeli rany Aspen okazałyby się zbyt poważne Chedeerianka musiałby odłączyć się
od walczących by pomóc Silvie... Hakai potrząsnął głową modląc się w duchu,
żeby obrażenie nie były na tyle tragiczne – za równo dla dobra As, jak i reszty
watahy, która teraz potrzebowała każdej pary pazurów do pokonania pozostałego
Ferdala...
Raph? Alva?
Silva? Aspen? – wybacz, że Cię tak załatwiłam, As xD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podziel się z nami Swoją opinią :)