poniedziałek, 18 maja 2015

Od Hakai do Wszystkich - Chwilowe Zwątpienia

        Hakai spojrzał żałośnie przez wejście do jaskini, w kierunku, z którego dobiegł ryk. Oczy mu się zaszkliły, a łapy zatrzęsły pod nim. Zacisnął zęby, żeby powstrzymać się od jakichkolwiek słów, jednak to nic nie dało. Z jego gardła wydarł się desperacki płacz, ni to warkot, ni to skowyt, jednak wszyscy aż wzdrygneli się, gdy usłyszeli jego upust emocji.
Ile tego jeszcze było? Jak długo będą musili znosić to piekło? Pokonali już pięć potworów, ponad połowa watahy była ranna, a niektórzy już stać nie mogli. Ile członków jego rodziny przyjdzie mu zobaczyć w bólach i cierpieniach, zganiatych przez szczęki potworów? Ile razy jeszcze będzie stał z boku niezdolny im pomóc, bezsilny, bezradny?
Zapadła chwilowa cisza, a wszystkie ślepia wpatrzone były w załamującego i sypiącego się od wewnątrz Alfę. Jako pierwszy jednak zainterweniował Varen. Podszedł spokojnie do czarnego samca, który wpatrzony był w ziemię nieprzytomnym wzrokiem, walcząc w swojej głowie sam ze sobą. W mgnieniu oka Asmo zamachnął się, wymierzając cios w miękkie podbrzusze czerwonookiego, który trafiony z zakoczenia zatoczył się i stęknął cicho – Varen go nie oszczędzał, przywalił mu łapą w żelaznej rękawicy.
Jednak działania przyniosły oczekiwany efekt. Ich karmazynowe ślepia zetknęły się na ułamek minuty. Zimne głębia jego wrogich oczu otrzeźwiły mu umysł, a ukryta w nich pewność siebie posklejała rozsypany umysł samca do kupy.
- Dzięki. – stęknął, a uśmiech pojawił się na jego twarzy, co świadczyło jedynie o tym, że powrócił do dawnego siebie.
Zmartwienia o Aspen, o rannych, o Blindwind chwilowo odsunięte zostały na bok, dając miejsce jego myślom na strategiczne plany.
- Jesteś naszym Alfą. Gdy  ty się załamujesz wszyscy stracimy nadzieję. – usłyszał nieznany mu jeszcze dobrze głos dobiegający z jakiegoś niskiego pułapu.
Samiec spojrzał w dół i dostrzegł małego lisa – no tak, przecież wśród swoich szeregów mieli jeszcze rudzielca, który cudem uszedł wygłodniałej Blindwind, jak mógł zapomnieć! Pokręt patrzył na niego oskarżającym wzrokiem.
- Heh, nikt tu nadzieji nie traci. – odrzekł Hakai prostując się do dumnej pozycji Alfy – Chwilowy upust emocji. – przyznał się lekko zmieszany.
- Dasz im upust na polu walki, a teraz gadaj co mamy robić, bo moja kumpela zaraz zostanie zeżarta przez kojeną pokrakę. – wtrąciła się Jenna, sugerując, że za długo im to wszystko zajmuje.
- Racja, daliśmy radę tylu bestiom, damy więc jeszcze jednej. – stwierdził stanowczo i rozejżał się po zebranych.
Sytuacja jednak nie wyglądała najlepiej, mieli zbyt wielu rannych, trzech rekrutów mniej – gdyż z niewiadomych przyczyn Chris zapadł się pod ziemię – a Aspen była kompletnie niezdatna do walki.
- Dobra, słuchajcie mnie teraz. – zaczął myśląc szybko o jakimś planie – Potrzebna mi jest każda para łap, oprócz Aspen – dodał prędko widząc, że ledwo przytomna wilczyca patrzy na niego przymrużonymi oczyma – Varen, Jenna, ja wiem, że jesteście rani, ale potrzebuję was teraz. – zwrócił się do dwójki.
- Nie ma sprawy! – rzuciła Dżej entuzjastycznie ciesząc się z nadchodzącej bijatyki - Co nie, Muka?
- Jak mus to mus – westchnął obojętnie basior, jednak widać było, że również garnie się do walki.
- Rex... Wiem, że to nie twoja wataha, że wiele już dla nas zrobiłeś a...
- Robię to dla Blindwind, nie dla was. – warknął przerywając mu w pół słowa i wstał ze swojego kąta podążając do wyjścia. Po drodze celowo szturchnął z barku Raphael’a, który wpadł na stojąca obok Bran, rozgorzały ciche warkoty, jednak samce minęły się bez dalszych kłótni – Czekam na dworze. – mruknął przez ramię i wyszedł.
Sekundę przed wyjściem jednak złapał wzrok Bran i puścił jej oczko swym zdrowym ślepiem, nie wiedział czy jej ojciec to widział czy nie, jednak miał cichą nadzieję, że owszem. Przymilanie się do jego córki było genialnym sposobem na sprowokowanie wilczura. Dlatego też tyle razy wchodził mu pod nogi i zaczepiał. Ferdale mu nie starczały, to nie było to samo, chciał więcej...
- W takim razie ta sprawa załatwiona... – mruknął Hakai oglądając się za nim – Raph, potrzebuję, żebyś zezwolił Bran na wzięcie udziału w tej walce, nie jako wojownik, ale na odwracanie uwagi wraz z Jenną, Leonrado oraz Silvą. – na dźwięk swojego imienia lis aż podskoczył i spojrzał na Alfę jak na kompletnego wariata, jednak nic nie mówił.
Raph zastanwiał się przez długi czas i by się pewnie niezgodzić, gdyby nie interwencja Bran:
- Tato, proszę cię, wataha nas potrzebuje. – powiedziała błagalnym tonem, co koniec końców przekonało samca, który zgodził się jednak bardzo, ale to bardzo niechętnie.
- Jeżeli chodzi o resztę z was, potrzebuję żebyście wycignęli teraz z siebie wszystko, zapowiada się najostrzejsza walka ze wszystkich. – rzekł twardo – Wszystkie asy, najlepsze chwyty, ukryte talenty, błagam was o wszystko...
I tak oto po  jego słowach zaczęto robić wszelkie przygotowania na wyprawę. Najlepesi tropiciele wywąchali zapach Blindwind oraz Dean’a opuszczających jaskinię – jednak przez to, że woń Frost’a była tak podobna do Hakai, a do tego przyćmiona tropami dwóch wilków nikt nawet nie skapnął się, że Frost był wśród nich, a niektórzy wciąż nie wiedzieli o jego istnieniu, sam Hakai nawet nie podejrzewał, że jeszcze był na tych terenach. Alva dała Aspen jakieś ziółka nasenne, żeby wadera za nic nie wychodziła z jaskini w swoim aktualnym poszarpanym i zdruzgotanym stanie – wybacz mi Ursa, to za ten mój stracony odcinek anime xD – podczas nieobecności całej watahy. Nawet Andromeda z nimi szła, jako natychmiastowa pomoc lekarska, wraz z Alvą, która torby miała napchane lekarstwami po brzegi.

- I jeszcze jedno, moi drodzy. – Hakai stanął w wejściu do jaskini i wszystkich zmierzył poważnym wzrokiem – Macie mi wszyscy z tego wrócić żywi...Inaczej będę was nękał w życiu po życiu. – uśmiechnął się przebiegle, żeby nadać swoim słowom efektu, a następnie wymaszerował z jaskini, gdzie czekał na nich znudzony Rex.

I kto kończy? x3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podziel się z nami Swoją opinią :)