Hakai spojrzał
żałośnie przez wejście do jaskini, w kierunku, z którego dobiegł ryk. Oczy mu
się zaszkliły, a łapy zatrzęsły pod nim. Zacisnął zęby, żeby powstrzymać się od
jakichkolwiek słów, jednak to nic nie dało. Z jego gardła wydarł się desperacki
płacz, ni to warkot, ni to skowyt, jednak wszyscy aż wzdrygneli się, gdy
usłyszeli jego upust emocji.
Ile tego
jeszcze było? Jak długo będą musili znosić to piekło? Pokonali już pięć
potworów, ponad połowa watahy była ranna, a niektórzy już stać nie mogli. Ile
członków jego rodziny przyjdzie mu zobaczyć w bólach i cierpieniach, zganiatych
przez szczęki potworów? Ile razy jeszcze będzie stał z boku niezdolny im pomóc,
bezsilny, bezradny?
Zapadła
chwilowa cisza, a wszystkie ślepia wpatrzone były w załamującego i sypiącego
się od wewnątrz Alfę. Jako pierwszy jednak zainterweniował Varen. Podszedł
spokojnie do czarnego samca, który wpatrzony był w ziemię nieprzytomnym
wzrokiem, walcząc w swojej głowie sam ze sobą. W mgnieniu oka Asmo zamachnął
się, wymierzając cios w miękkie podbrzusze czerwonookiego, który trafiony z
zakoczenia zatoczył się i stęknął cicho – Varen go nie oszczędzał, przywalił mu
łapą w żelaznej rękawicy.
Jednak
działania przyniosły oczekiwany efekt. Ich karmazynowe ślepia zetknęły się na
ułamek minuty. Zimne głębia jego wrogich oczu otrzeźwiły mu umysł, a ukryta w
nich pewność siebie posklejała rozsypany umysł samca do kupy.
- Dzięki. –
stęknął, a uśmiech pojawił się na jego twarzy, co świadczyło jedynie o tym, że
powrócił do dawnego siebie.
Zmartwienia
o Aspen, o rannych, o Blindwind chwilowo odsunięte zostały na bok, dając
miejsce jego myślom na strategiczne plany.
- Jesteś
naszym Alfą. Gdy ty się załamujesz
wszyscy stracimy nadzieję. – usłyszał nieznany mu jeszcze dobrze głos
dobiegający z jakiegoś niskiego pułapu.
Samiec
spojrzał w dół i dostrzegł małego lisa – no tak, przecież wśród swoich szeregów
mieli jeszcze rudzielca, który cudem uszedł wygłodniałej Blindwind, jak mógł
zapomnieć! Pokręt patrzył na niego oskarżającym wzrokiem.
- Heh, nikt
tu nadzieji nie traci. – odrzekł Hakai prostując się do dumnej pozycji Alfy –
Chwilowy upust emocji. – przyznał się lekko zmieszany.
- Dasz im
upust na polu walki, a teraz gadaj co mamy robić, bo moja kumpela zaraz
zostanie zeżarta przez kojeną pokrakę. – wtrąciła się Jenna, sugerując, że za
długo im to wszystko zajmuje.
- Racja,
daliśmy radę tylu bestiom, damy więc jeszcze jednej. – stwierdził stanowczo i
rozejżał się po zebranych.
Sytuacja
jednak nie wyglądała najlepiej, mieli zbyt wielu rannych, trzech rekrutów mniej
– gdyż z niewiadomych przyczyn Chris zapadł się pod ziemię – a Aspen była
kompletnie niezdatna do walki.
- Dobra,
słuchajcie mnie teraz. – zaczął myśląc szybko o jakimś planie – Potrzebna mi
jest każda para łap, oprócz Aspen – dodał prędko widząc, że ledwo przytomna
wilczyca patrzy na niego przymrużonymi oczyma – Varen, Jenna, ja wiem, że
jesteście rani, ale potrzebuję was teraz. – zwrócił się do dwójki.
- Nie ma
sprawy! – rzuciła Dżej entuzjastycznie ciesząc się z nadchodzącej bijatyki - Co
nie, Muka?
- Jak mus to
mus – westchnął obojętnie basior, jednak widać było, że również garnie się do
walki.
- Rex...
Wiem, że to nie twoja wataha, że wiele już dla nas zrobiłeś a...
- Robię to
dla Blindwind, nie dla was. – warknął przerywając mu w pół słowa i wstał ze swojego
kąta podążając do wyjścia. Po drodze celowo szturchnął z barku Raphael’a, który
wpadł na stojąca obok Bran, rozgorzały ciche warkoty, jednak samce minęły się
bez dalszych kłótni – Czekam na dworze. – mruknął przez ramię i wyszedł.
Sekundę
przed wyjściem jednak złapał wzrok Bran i puścił jej oczko swym zdrowym
ślepiem, nie wiedział czy jej ojciec to widział czy nie, jednak miał cichą nadzieję,
że owszem. Przymilanie się do jego córki było genialnym sposobem na
sprowokowanie wilczura. Dlatego też tyle razy wchodził mu pod nogi i zaczepiał.
Ferdale mu nie starczały, to nie było to samo, chciał więcej...
- W takim
razie ta sprawa załatwiona... – mruknął Hakai oglądając się za nim – Raph,
potrzebuję, żebyś zezwolił Bran na wzięcie udziału w tej walce, nie jako
wojownik, ale na odwracanie uwagi wraz z Jenną, Leonrado oraz Silvą. – na
dźwięk swojego imienia lis aż podskoczył i spojrzał na Alfę jak na kompletnego
wariata, jednak nic nie mówił.
Raph
zastanwiał się przez długi czas i by się pewnie niezgodzić, gdyby nie
interwencja Bran:
- Tato,
proszę cię, wataha nas potrzebuje. – powiedziała błagalnym tonem, co koniec
końców przekonało samca, który zgodził się jednak bardzo, ale to bardzo
niechętnie.
- Jeżeli
chodzi o resztę z was, potrzebuję żebyście wycignęli teraz z siebie wszystko,
zapowiada się najostrzejsza walka ze wszystkich. – rzekł twardo – Wszystkie
asy, najlepsze chwyty, ukryte talenty, błagam was o wszystko...
I tak oto
po jego słowach zaczęto robić wszelkie
przygotowania na wyprawę. Najlepesi tropiciele wywąchali zapach Blindwind oraz
Dean’a opuszczających jaskinię – jednak przez to, że woń Frost’a była tak
podobna do Hakai, a do tego przyćmiona tropami dwóch wilków nikt nawet nie
skapnął się, że Frost był wśród nich, a niektórzy wciąż nie wiedzieli o jego
istnieniu, sam Hakai nawet nie podejrzewał, że jeszcze był na tych terenach.
Alva dała Aspen jakieś ziółka nasenne, żeby wadera za nic nie wychodziła z
jaskini w swoim aktualnym poszarpanym i zdruzgotanym stanie – wybacz mi Ursa,
to za ten mój stracony odcinek anime xD – podczas nieobecności całej watahy.
Nawet Andromeda z nimi szła, jako natychmiastowa pomoc lekarska, wraz z Alvą,
która torby miała napchane lekarstwami po brzegi.
- I jeszcze
jedno, moi drodzy. – Hakai stanął w wejściu do jaskini i wszystkich zmierzył
poważnym wzrokiem – Macie mi wszyscy z tego wrócić żywi...Inaczej będę was
nękał w życiu po życiu. – uśmiechnął się przebiegle, żeby nadać swoim słowom
efektu, a następnie wymaszerował z jaskini, gdzie czekał na nich znudzony Rex.
I kto kończy? x3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podziel się z nami Swoją opinią :)