Słyszał. Słyszał aż nazbyt dobrze melodię
niosącą się przez las. Melodię, której w życiu po opuszczeniu domu nie
spodziewał się usłyszeć... Zapomniana niemalże przez niego teraz, kiedy dotarła
do jego uszu zbiła go z tropu, poruszając jego serce, przynosząc stare
wspomnienia i obrazy z dzieciństwa. Samiec wpatrywał się w stronę, z którego
dochodził dzwięk tępym, nieprzytomnym wzrokiem, a oddech miał szybki i płytwki.
Czuł się jakby się dusił, nie wiedział czy się cieszyć, czy płakać, czy
odwrócić się i odejść, czy iść jednak upewnić się co takiego wydawało ten
piękny dźwięk – kołysankę, którą nuciła mu matka, kiedy był szczeniakiem...
Tyle, że teraz melodia nie była nucona, lecz wyta... I miał wrażenie, że przez
dobrze mu znajomy głos.
Samiec ledwo ocknął się z transu, kiedy
Andromeda podeszła i odtknęła jego nosa. Dopiero po dłuższej chwili zoriętował
się, że jest ona obecna. Hakai spojrzał na nią – miała zamknięte oczy, jednak
pod pływem jego delikatnego ruchu otworzyła je i spojrzała mu w ślepia, które
wyrażały niedowierzanie, a gdzieś głęboko w nich tańczyła radość, która powoli
rozpływala się po jego ciele. Lekki dreszcz przeszył jego grzbiet. Wilczur
nagle wystrzelił z miejsca w pełnym pędzie w kierunku melodii.
- Hakai?! – usłyszał za sobą zakłopotaną
Andormedę.
- Choć za mną! – zawołał przez ramię pędząc
przez las nie zwracając uwagi przez co oraz gdzie biegnie.
Krzewy i gałezie drapały go po grzbiecie,
raniąc go nieraz. Uschłe liście na niektórych gałęziach trzepały go po twarzy,
a wszelkie przeszkody mijał bądź przeskakiwał z pokraczną gracją oraz
zwinnością, zbyt pochłonięty szybkim dotarciem do źródła dźwięku, żeby martwić
się o cokolwiek innego. Słyszał za sobą parę razy wołanie Andromedy, jednak
kiedy odwrócił głowę i widział, że dziewczyna dalej biegnie i jeszcze żyje nie
zwalniał nawet biegu, lecz pędził dalej.
W końcu zatrzymał się z poślizgiewm oraz falą
śniegu wraz ze zmrożoną ziemi, a także trawą. Dysząc ciężko stał przed dużą
jaskinią na samej granicy watahy. Spojrzał za siebie, żeby sprawdzić czy
Andromeda również dobiegła. Musiał chwilę poczekać, gdyż dziewczyna miała pewne
problemy „techniczne” po dordze, które ją nieco spowolniły, ale w końcu
wyłoniła się spośród drzew i stanęłą zdyszana, patrząc zirytowana na Hakai.
- Możesz mi powiedzieć o co ci chodzi? –
warknęła.
- Ciśśś. – uciszył ją, wpatrując się w czarne
czeluście jaskini, skąd dobiegała kończąca się już melodia.
Nagle wszystko zamilkło. Andormeda znalazła
się u jego boku wziąż dysząc. Spojrzała na wilczura, a potem na jaskinię nic
nie rozumiejąc. Jednak Hakai już wiedział. Znał ten głos, znał ten zapach,
który unosił się wokoło. I znał już majączącą w ciemnościach sylwetkę, która
zbliżała się do niknącego światła dziennego.
- Dawno się nie widzieliśmy... – usłyszał zachrypnięty
głos – Braciszku...
- Frost... – w głosie Hakai nie było słychać
ani radości, ani smutku... Sam nie wiedział co czuć, ani jak się zachować.
Rozstał się z bratem w kłótni, zniszczył mu
życie... Co miał teraz zrobić, po co on tu przyszedł?
- Widzę, że dobrze ci się wiedzie. – rzekł,
poczym uniósł się kaszlem.
- A tobie niezbyt dobrze. – odpowiedział
powoli podchodząc, jak to też robił jego brat.
Kulejący basior zatrzymał się nagle i podniósł
uchyloną głowę, mierząc go zimnymi, bladymi oczym, odznaczjącymi się na tle
jego czarnego futra. Wyglądał szczerze mówią tragicznie. Liczne zaropiałe rany,
źle zagojone blizny, brak futra w niektórych miejscach, a białe akcenty na
twarzy, brzuchu oraz łapach były wręcz szare od brudu. Frost wyszczerzył kły,
poczym las zaduniał jego przerywanym, ochrypniętym śmiechem. Kedy w końcu się
usłpokoił spojrzał na niego chłodno.
- Zniczszyłeś mi życie... – rzekł – Te blizny...
– wzruszył ramieniem, żeby pokazać, o które mu chodzi i odsłonił nieco szyję –
Dał mi ojciec, kiedy dowiedział się, że dałeś nogę... Matka nie chciała mnie
znać! Wywalili mnie ze stada... - Hakai spojrzał z przerażeniem na brata patrząc
na jego poszatkowany kark oraz ramię. Nogi pod nim zaczęły się trząść, a oddech
znów stał się nierówny – Nie patrz tak na mnie, braciszku, takie jest życie...
Ty też się paru wspominek nabawiłeś. – mruknął – Nawet trzymasz jedną ode mnie.
– zaśmiał się sucho – Zresztą... Wracając... Poszedłem waszym śladem...
Tropiłem was latami, jednak w życiu nie pomyślałbym, że wstąpicie na tereny z
piekła wyciągnięte, gdzie można stracić życie na każdym kroku... Ciężko było...
No ale patrz, stoję tu przed tobą... Niby dwa lata tylko starszy, a wyglądający
jak wyśmiotruchany staruszek...
Frost ruszył do przodu, w kierunku Hakai,
który stał jak wryty słuchając każdego jego słowa z niedowierzaniem...
- Frost... – wyszeptał – Ja... Przepraszam... –
basior położył uszy i zniżył głowę, patrząc na niego z żalem w oczach.
Frost podszedł do niego, stojąc nad nim i
mierząc go zimnym wzrokiem... Który nagle zelżał, a samiec schylił się, kładąc
swoją głowę na jego.
- To ja jestem ci winien przeprosiny, a nie ty
mnie. – mruknął w końcu – Gdyby nie mój zatwardziały charakter wszystko
wyszłoby inaczej...
- Wina leży u obu. – stwierdził Hakai,
odsuwając się i patrząc mu w oczy – Steśkniłem się za Tobą... – dodał po chwili
milczenia ciepło i uśmeichnął się.
- Ja za tobą... Uwierz, ja za tobą też. –
odwzajemnił uśmiech – A kim jest twoja koleżanka? – zwrócił nagle swoją uwagę
na Andromedę...
Andzia? Wena wróciła x3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podziel się z nami Swoją opinią :)