Hakai
patrzył za odchodzącą Andromedą, po czym uniósł wzrok w niebiosa, jeknął cicho
i padł na ziemię klnąc na swój debilizm. Zwiesił głowę przez brzeg klifu, może
jak krew mu trochę do głowy napłynie to poskałada się do kupy i przestanie
zachowywać się jak lunatyk... Przecież tyle miesięcy wytrzmał u jej boku,
wszystko było dobrze, nic się nie chrzaniło... A teraz, kiedy w watasze rzeczy
wróciły do normy, kiedy katastrofa powoli odchodziła w niepamięć oraz nie miał
czym się przejmować zaczął błądzić myślami dzień i noc wokół czarnej wilczycy.
- Co
ty najlepszego wyrabiasz? – wyszeptał sam do siebie – Strzelasz fochy jak małe
dziecko i pilnujesz własnego nosa. – zamknął oczy przewracając się na plecy –
Dlaczego nie powiesz po prostu o co ci chodzi? Przecież wiesz, że zrozumie... A
co jak właśnie nie zrouzmie? – podniósł się siadając, spojrzał w dół na plarzę,
gdzie dojrzał spacerującą po brzegu wilczycę mącącą mu już tyle czasu w głowie –
Powedz jej to po prostu! Czego ty się boisz! Stawałeś do walki z najlepszymi
wojownikami jakich ten świat widział, mierzyłeś się z poczwaramy wyciągniętymi
z nagłębszych odchłani piekła, przemierzyłeś na własnych nogach cały kontynent
wiecznego mrozu, nie bałeś się kiedy patrzyłeś przed siebie w pusty horyzont!
Czego ty się do jasnej cholery boisz teraz?! Gdzie się ulotniła ta pewność
siebie? – Hakai dopiero teraz ocknął się, że gada sam do siebie... A raczej, że
powoli zaczyna krzyczeć sam do siebie, przewrócił oczami i westchnął, bijąc się
łapą w czoło – Zaczynam gadać jak Brego... – jęknął. Wilk opuścił głowę,
zamknął oczy postanowiwszy wyczyścić swoją głowę z myśli, żeby podejść od tego
ponownie, ale spokojniej. Otworzył je jednak po chwili i spojrzał na horyzont, w
jego oczach wściekłe iskry tańczące – Nie ma myślenia! Im więcej myślisz tym głupszy
się stajesz w tej sprawie! – warknął cicho pod nosem.
Wziął
głęboki oddech. Nagle zza jego pleców zawiał wiatr, jakby chciał zepchnąć go z
klifu, ponagląjąc żeby zszedł tam i załatwił psrawę jak na wojownika przystało.
Wilczur wziął głęboki wdech, uniósł głowę do góry, a z jego gardła uwolniło się
niskie wycie. Z pozoru smutne, jednak słychać w nim było determinację oraz – na
nowo odzyskaną – pewność siebie. Melodia
zagrzewająca go do czynu ruszyła w dal razem z wiatrem, niosąc się w stronę
morza, po drodze docierając do uszu złotookiej wadery, która nastawiła wpierw
uszu po czym obejrzała się za siebie z ciekawości. Z zaskoczeniem dojrzała
czarnego basiora zsuwającego się bokiem po stromym klifie wraz z falą piasku
oraz kamyków.
-
Andromeda! – krzyknął już z oddalli, zeskakując ostatnie metry i pędząc do niej
ile sił w łapach. Zatrzymał się z lekkim poślizgiem, obsypując ją niechcący od
stóp do głów piaskiem. Dziewczyna splunęła w bok złotymi ziarenkami i spojrzała
na niego podnosząc jedną brew do góry – Ja... Ja cię przepraszam za moje
zachowanie, to wszystko dlatego, że... Nie miałem odwagi, znaczy...
Zastanawiałem się... Myśli mi się kołatały przez ten cały czas... Nie wiedziałem
po prostu co zrobić, bo ja... Ty.. znaczy ciebie... Jasny szlag! Wszystko było
prostrze, kiedy siedziałem na tym przeklętym klifie! – warknął zfrustrowany,
odwracając się i oddalając się od niej o parę kroków.
-
Hakai? – zapytała niepewnie, jednak on nie odpowedział, znów schylił głowę
zamykając oczy.
Serce
waliło mu jak oszalałe, a oddech miał taki jakby przebiegł cały świat na przełaj.
Nie mógł z siebie wydobyć jednego prostego zdania, wyglądał pewnie żałośnie,
pokazując się tu w takim stanie.
„
Teraz już za późno, nie możesz się wycofać!” mówił sobie w myślach „Jesteś
wilkiem północy! Weź się w garść!”
Wilk
odwrócił się energicznie – tak energicznie, że cud że sobie przy tym nic nie
naderwał - i aż płuca zapomniały jak się
wydycha i wdycha powietrze - nie mówiąc już o sercu, które prawie stanęło. Znalazł
się nos w nos z Andromedą, która miała lekkie zmartwienie w oczach, patrząc nań
niepewnie. Hakai w końcu przypomniał sobie, że żeby cokolwiek zdziałać musi
oddychać, inaczej zejdzie waderze przed nosem i kaplica.
-
Andromeda... – powiedział spokojnym głosem, jednak jego oczy były wielkie
niczym dwa księżyce w pełni, a oddech jeszcze nierówny, wstrząsnął jednak głową
uspokajając wzrok – Andromeda... Ja... Chcę być z tobą, chciałem ci to
powiedzieć od dłuższego czasu, ale... Nie umiałem się zdobyć, bo... Ahhh...
Kocham cię. – widząc, że znów zaczął się motać palnął po prostu ostatnie
zdanie, rzucając się na głęboką wodę – Chcę być z tobą, być czymś więcej niż
tylko bratem. – dodał cicho po chwili – Dlatego nie byłem sobą, cały czas
mąciłaś mi w głowie, nie wiedziałem co z tym zrobić...
Z
ostatnimi słowami kamień po prostu spadł mu z serca, wrócił do swojej normalnej
postawy, jakby rzucając ciągnący go na dno balast. Uspokoił oddech, a ostatki
stresu oraz niepewności zniknęły z jego twarzy oraz oczu...
Andzia?
Masz częście, że nam tu nie zjechał xD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podziel się z nami Swoją opinią :)