czwartek, 8 stycznia 2015

Od Hakai do Andromedy - Wolę Śmierci Spojrzeć w Oczy Ponownie, Niż to Powtarzać...

        Hakai patrzył za odchodzącą Andromedą, po czym uniósł wzrok w niebiosa, jeknął cicho i padł na ziemię klnąc na swój debilizm. Zwiesił głowę przez brzeg klifu, może jak krew mu trochę do głowy napłynie to poskałada się do kupy i przestanie zachowywać się jak lunatyk... Przecież tyle miesięcy wytrzmał u jej boku, wszystko było dobrze, nic się nie chrzaniło... A teraz, kiedy w watasze rzeczy wróciły do normy, kiedy katastrofa powoli odchodziła w niepamięć oraz nie miał czym się przejmować zaczął błądzić myślami dzień i noc wokół czarnej wilczycy.
- Co ty najlepszego wyrabiasz? – wyszeptał sam do siebie – Strzelasz fochy jak małe dziecko i pilnujesz własnego nosa. – zamknął oczy przewracając się na plecy – Dlaczego nie powiesz po prostu o co ci chodzi? Przecież wiesz, że zrozumie... A co jak właśnie nie zrouzmie? – podniósł się siadając, spojrzał w dół na plarzę, gdzie dojrzał spacerującą po brzegu wilczycę mącącą mu już tyle czasu w głowie – Powedz jej to po prostu! Czego ty się boisz! Stawałeś do walki z najlepszymi wojownikami jakich ten świat widział, mierzyłeś się z poczwaramy wyciągniętymi z nagłębszych odchłani piekła, przemierzyłeś na własnych nogach cały kontynent wiecznego mrozu, nie bałeś się kiedy patrzyłeś przed siebie w pusty horyzont! Czego ty się do jasnej cholery boisz teraz?! Gdzie się ulotniła ta pewność siebie? – Hakai dopiero teraz ocknął się, że gada sam do siebie... A raczej, że powoli zaczyna krzyczeć sam do siebie, przewrócił oczami i westchnął, bijąc się łapą w czoło – Zaczynam gadać jak Brego... – jęknął. Wilk opuścił głowę, zamknął oczy postanowiwszy wyczyścić swoją głowę z myśli, żeby podejść od tego ponownie, ale spokojniej. Otworzył je jednak po chwili i spojrzał na horyzont, w jego oczach wściekłe iskry tańczące – Nie ma myślenia! Im więcej myślisz tym głupszy się stajesz w tej sprawie! – warknął cicho pod nosem.
Wziął głęboki oddech. Nagle zza jego pleców zawiał wiatr, jakby chciał zepchnąć go z klifu, ponagląjąc żeby zszedł tam i załatwił psrawę jak na wojownika przystało. Wilczur wziął głęboki wdech, uniósł głowę do góry, a z jego gardła uwolniło się niskie wycie. Z pozoru smutne, jednak słychać w nim było determinację oraz – na nowo odzyskaną – pewność siebie.  Melodia zagrzewająca go do czynu ruszyła w dal razem z wiatrem, niosąc się w stronę morza, po drodze docierając do uszu złotookiej wadery, która nastawiła wpierw uszu po czym obejrzała się za siebie z ciekawości. Z zaskoczeniem dojrzała czarnego basiora zsuwającego się bokiem po stromym klifie wraz z falą piasku oraz kamyków.
- Andromeda! – krzyknął już z oddalli, zeskakując ostatnie metry i pędząc do niej ile sił w łapach. Zatrzymał się z lekkim poślizgiem, obsypując ją niechcący od stóp do głów piaskiem. Dziewczyna splunęła w bok złotymi ziarenkami i spojrzała na niego podnosząc jedną brew do góry – Ja... Ja cię przepraszam za moje zachowanie, to wszystko dlatego, że... Nie miałem odwagi, znaczy... Zastanawiałem się... Myśli mi się kołatały przez ten cały czas... Nie wiedziałem po prostu co zrobić, bo ja... Ty.. znaczy ciebie... Jasny szlag! Wszystko było prostrze, kiedy siedziałem na tym przeklętym klifie! – warknął zfrustrowany, odwracając się i oddalając się od niej o parę kroków.
- Hakai? – zapytała niepewnie, jednak on nie odpowedział, znów schylił głowę zamykając oczy.
Serce waliło mu jak oszalałe, a oddech miał taki jakby przebiegł cały świat na przełaj. Nie mógł z siebie wydobyć jednego prostego zdania, wyglądał pewnie żałośnie, pokazując się tu w takim stanie.
„ Teraz już za późno, nie możesz się wycofać!” mówił sobie w myślach „Jesteś wilkiem północy! Weź się w garść!”
Wilk odwrócił się energicznie – tak energicznie, że cud że sobie przy tym nic nie naderwał  - i aż płuca zapomniały jak się wydycha i wdycha powietrze - nie mówiąc już o sercu, które prawie stanęło. Znalazł się nos w nos z Andromedą, która miała lekkie zmartwienie w oczach, patrząc nań niepewnie. Hakai w końcu przypomniał sobie, że żeby cokolwiek zdziałać musi oddychać, inaczej zejdzie waderze przed nosem i kaplica.
- Andromeda... – powiedział spokojnym głosem, jednak jego oczy były wielkie niczym dwa księżyce w pełni, a oddech jeszcze nierówny, wstrząsnął jednak głową uspokajając wzrok – Andromeda... Ja... Chcę być z tobą, chciałem ci to powiedzieć od dłuższego czasu, ale... Nie umiałem się zdobyć, bo... Ahhh... Kocham cię. – widząc, że znów zaczął się motać palnął po prostu ostatnie zdanie, rzucając się na głęboką wodę – Chcę być z tobą, być czymś więcej niż tylko bratem. – dodał cicho po chwili – Dlatego nie byłem sobą, cały czas mąciłaś mi w głowie, nie wiedziałem co z tym zrobić...
Z ostatnimi słowami kamień po prostu spadł mu z serca, wrócił do swojej normalnej postawy, jakby rzucając ciągnący go na dno balast. Uspokoił oddech, a ostatki stresu oraz niepewności zniknęły z jego twarzy oraz oczu...


Andzia? Masz częście, że nam tu nie zjechał xD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podziel się z nami Swoją opinią :)