Promienie
słońca dawały przyjemne ciepło, ogrzewając plecy białej wadery, jednak z czasem
zaczęły być nieco za ciepłe, co spowodowało, że otworzyła ona swe zielone
oczęta. Ziewnęła, przeciągnęła się ospale i znów klapnęła na gałąź.
- O
w mordkę, już ranek. – mruknęła mlaszcząc sobie pod nosem i próbując zebrać
siły oraz chęć do wstania.
-
Dzieńdoberek! – usłyszała nad sobą głoś Renji’ego – Już myślałem, że nigdy nie
wstaniesz. – rzekł dziubiąc ją delikatnie w czoło.
-
Nie wszyscy zrywają się skoro świt, jak Ty Renji. – powiedział unosząc głowę – Nie którzy lubią
sobie pospać... – mruknęła kładąc głowę z powrotem na gałąź, dyndając sobie
leniwie nogami.
- No
weź! Szkoda dnia! Całe towarzystko z ogniska już wstało! – ponaglił kruk.
- A
no tak! – ożywiła się nagle – Przecież wczoraj było ognisko! – uśmiech
rozpostarł się na jej ustach, ale zaraz potem zniknął – O w mordę! Było
ognisko! A ja nie dopilnowałam, czy napewno się wygasiło! O matko, jak będzie
pożar to Hakai oskalpuje mnie żywcem! – dziewczyna zerwała się na równe nogi
zapominając, że znajduje się na drzewie. Postąpiła krok do przodu. Dopiero,
kiedy sytuacja była nieodwracalna wilczyca przypomniała sobie gdzie to ostatnio
położyła się spać. W ostatniej chwili złapała się jedną łapą gałęzi, dziękując
niebiosom za jej szczęście – Nie mogłeś ostrzec? – mruknęł zirytowana Kruk do
towarzysza, bujając się na jednej łapie.
- Bo
nie myślałem, że zapomnisz gdzie jesteś! – krzyknął spanikoway łapiąc się za
głowę, wadera westchnęła bezradnie.
-
Chyba omijasz jeden ważny punkt, mordko. – przypomniała grobowym tonem.
-
Jaki?... A, a no tak, wybacz. – uśmiechnął się głupio.
-
Ehhh... A doradź mi proszę co ja mam teraz zrobić, mądra głowo? Daleko jest do
ziemi? – spytała.
-
No, tak jakby trochę. – Renji podrapał się w głowę patrząc w dół – Poleciałbym po
pomoc, ale nie chcę cię tu zostawiać, co jak w końcu omsknie ci się łapa i
spadniesz?
-
Taaa, i co Ty będziesz wtedy wstanie zrobić? Za mały jesteś, żeby mnie
wciągnąć, a co dopiero łapać w powietrzu. – rzekła dziewczyna patrząc na niego
rozbawionym wzrokiem i posłała mu sympatyczny uśmiech.
Jak
to Kruk, nawet dyndając 14 metrów nad ziemią z zapowiadającym się długim
powrotem do zdrowia była zdolna się uśmiechnąć oraz utrzymać optymistyczny
humor.
-
Em... Może pomóc? – usłyszeli nieopodal męski głos.
Blindwind
odwróciła się w jego kierunku, a wdzięczność pojawiła się na jej pyszczku.
-
Ha! Przydałoby się. – powiedziała z uśmiechem.
Usłyszała
następnie kroki, cięższe od kroków Hakai, jednak nie aż tak dudniące jak Brego.
Wywnioskowała, że basior musi być pożądniej zbudowy, a z zapachu, który się
wokół niego unosił stwierdziła, że musi to być wcześniej wspomniany Zafiro -
brat Andromedy - gdyż jego woń była podobna do jej.
Dziewczyna
poczuła jak szczęki zaciskają się na jej karku i przy niewielkim użyciu siły –
gdyż nie należała ona do ciężkich wilków – została uniesiona oraz wciągnięta na
gałąź.
- O
jeny, dzięki Ci bardzo! – rzekła Kruk uściskawszy wilczura, jednak odsunęła się
szybko i zaśmiała, czując falę niezręczności oraz zdezoriętowania – Wybacz,
może nie było to aż tak konieczne, tak w ogóle jestem Blindwind. – wystawiła
łapkę i uśmichnęła się przyjaźnie.
-
Zafiro. – odpowiedział, uścisnąwszy ją.
-
Jeszcze raz Ci bardzo, dziękuję, gdyby nie Ty dyndałabym se tak chyba cały
dzień. – zaśmiała się jeszcze raz i zwróciła do Renji’ego – A teraz choć,
idziemy sprawdzić, czy nie ma pożaru... Chociaż wątpię w to, gdyż... OŻESZ W
MORDĘ! – w ostatniej chwili czarny wilczur wystrzelił do przodu, żeby zgarnąć już
na w pół lecącą z drzewa Win... Nie ma to jak jej niezawodna pamięć, co nie?
-
Może zamiast schodzić na skróty użyjesz w końcu normalnej drogi na ziemię? –
zapytał Zafiro puszczając trzęsąca się Kruk, która jednak szybko wykaraskała
się z przerażenia.
-
Haha, może i masz rację. – zgodziłą się znów szczerząc ząbki – Jeszcze raz
dzięki. – powiedziała i poklepała go po pyszczku, a następnie wiminęła i
ruszyła ostrożnie do pnia drzewa.
Po
drodze Zafiro ją wyprzedził.
-
Pójdę pierwszy, wrazie jakbyś postanowiła znów zlecieć. – mruknął pod nosem, a
potem usłyszała tylko szelest gałęzi i jego nierówny oddech, gdy zeskakiwał z
gałęzi.
- No
dobra, mój wybawiciel na mnie czeka, a Ty kieruj i mów, gdzie skakać. –
powiedziała radośnie Wind, gotowa na wyzwanie.
-
Zaraz! CO?! – usłyszała energiczny trzepot skrzydeł oraz poczuła wiatr na
twarzy, po czym głoś kruka przy swojej twarzy – Chyba nie chcesz skakać po gałęziach!
- A
masz jakiś lepszy pomysł? Na skrzydał Ci nie zlecę. – powiedziała gotując się
do skoku.
-
Wind, zastanów się...
-
Zaraz skaczę!
-
Nie! Czekaj!
-
Mów, w którą stronę!
-
Kruk!
-
Lecę! – i już jej nie było.
- W
prawo! – wrzasnął spanikowany ptak lecac za nią.
-
Uch... Dzięki, nie można... Było... Tak odrazu? – zapytała gramoląc się na gałąź,
na której wylądowała niczym meteoryt.
-
Nie pomyślałem, że będziesz na tyle nierozważna, żeby skakać na oślep z drzewa!
– krzyczał dalej, a jego oszalały wzrok błądził po twarzy dziewczyny
sprawdzając, czy wszystko z nią dobrze.
- To
trzeba było nie marnować czasu, tylko mnie instruować. – stwierdziła wzruszając
ramionami oraz szykując się do następnego skoku.
- O
matko, młody jestem, a skończę jako siwy kruk w kwiecie wieku... – mruknął pod
nosem – Prawo! Prawo! Lewo! Prawo! Na wprost!
- dalsze zejście poszło bez szfanku... do czasu – W lewo! Nie to lewo,
drugie!
Za
późno, Wind – pomyliwszy strony – była już w powietrzu i leciała przed siebie,
co prawda na gałąź, ale dość zaludnioną.
-
Kryć się kto może! – zawołał kruk.
- Ha!
Uwaga! Lecę!
W
tym momencie słychać było trzask, stukot, krzyk, zgrzyt i parsknięcie, czego
powodem była oczywiście Wind lądująca swym cielskiem na Jennie, z którą razem –
gdyż ta przykleiła jej się do pleców – wpadła w hybrydę, a następnie z lekkim
ślizgiem znów znalazła się w powietrzu, skąd wyłapywać musiał je – dyndający na
jednej łapie - Brego.
- O
matko droga... Moje plecy! – jęknęła Kruk trzymana za tylną nogę przez Brega, a
za przednią przez zdezoriętowaną Dżej.
-
Mamy was! – usłyszała głos hybrydy, która wyszczerzyła się radośnie.
Uśmiech
ten jednak zniknął, kiedy to gałąź - na której wszyscy się znajdowali - nie
była wstanie utrzymać takich turbulencji oraz dodatkowego ciężaru, więc z
głośnym trzaskiem odłamała się od konaru i cała trójka runęła w dół.
Lądowanie
było dość twarde, jednak Wind poczuła pod sobą coś miękkiego, a zarazem nowy
zapach w nozdżach. Oszołomiona jeszcze trochę nie mogła skojarzyć faktów, ale
kiedy świadomość jej wróciła dotarło doń, że musieli na czymś – a raczej na
kimś - wylądować.
-
Uriseron! Zgnietliśmy go! Jak mogliśmy! Coście narobili, Skarbie!
- O
matko... Co to było! – usłyszała obok siebie głos Dżej.
- Co
to było?! Jak wam powiem co to było! – zjawił się Renji, który o mało nie
dostał palpitacji serca patrząc na to zdarzenie – Lekko myślaność... A raczej
bezmyślność waszej koleżanki! – tutaj wskazał na Wind, zmierzając ją wściekłym
spojrzeniem.
Kiedy
wszyscy wstali z ziemi, sprawdzając czy wszystkie części ciała są w jednym
kawałku i czy żadnej nie brakuje – a Brego doszedł do wniosku, że Uri jednak
żyje – Kruk spojrzała po wszystkich uśmiechając się głupkowato w kierunku, z
którego dobiegało ją najwięcej „bodźców”.
-
Heh... Sorka... – wydukała niepewnie.
-
Coś ty znów zmalowała, Wind! – usłyszała głos kuzyna za sobą.
- Cholera... – szepnęła zamykając oczy.
- Cholera... – szepnęła zamykając oczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podziel się z nami Swoją opinią :)