wtorek, 27 stycznia 2015

Od Zafiro do Aspen - Liresano

Zafiro przyjrzał się dokładniej nietypowemu stworzeniu o imieniu Aspen.
-Jesteś na terenie Watahy nieznanych wariatów... Skąd przyleciałaś?
-Nie wiem... Nic nie pamiętam.
-Rozumiem. - Odparł obojętnie, nie miał pojęcia dlaczego siedzi tu z tym stworzeniem. - Czym ty jesteś? Widziałem przeróżne stworzenia, ale ty jesteś... Inna.
-To źle?
-Skądże, przecież nic nie poradzę na to jaka jesteś... Natknąłem się nieraz na chimerę i ty nią z pewnością nie jesteś... Dobra idę na zwiad, przy okazji poinformuje Alfy o twoim przybyciu. - Powiedział Zafiro wstając by po chwili zejść z drzewa. - Liresano idziesz ze mną?
Zafiro zgrabnie i szybko zeskoczył z drzewa ruszając przed siebie.
-Ale ja jestem Aspen.
-Wiem o tym. - Odpowiedział Zafiro i kiwnął głową. - Idziesz?
-Jasne. - Odpowiedziała Aspen zlatując z drzewa, wylądowała obok wilka i przyjrzała mu się. - Czemu nazywasz mnie Liresano?
-Bo w pewnym języku znaczy to samo co "inna".
-Nadal mi nie powiedziałeś jak się nazywasz.
-Zafiro. - Odpowiedział spoglądając na Aspen jakby chciał coś sprawdzić.
-Ilu jest was tu jest?
-Niewielu... -Odpowiedział przypominając sobie ostatnią katastrofę. - Alfą jest Hakai, to on zapoczątkował istnienie watahy. Drugą Alfą jest moja siostra, bardzo miła choć uparta. Blindwind to wilczyca która nie widzi ale jest strasznie energiczna i nie potrafi usiedzieć za długo w miejscu. Jenna jest w sumie podobna, ma że sobą wiele różnych rzeczy że swoich podróży. Te rzeczy są ciągle obserwowane przez wielkiego stwora o imieniu Brego. Pojawił się również nowy wilk, Uri. No i jest jeszcze Felina, duża kocica na którą trafia niewielu z nas. To chyba wszyscy, mnie już znasz.
-Muszę przyznać że nie jesteście liczną watahą.
-Może pokażę ci tereny, przynajmniej tak ogólnie. Może po drodze trafimy na Alfy.
-To gdzie najpierw idziemy?
-Może na początek coś zjedzmy. Wyglądasz trochę niewyraźnie.
-Latanie gdy jest się sennym to zły pomysł.
-Nie wiesz że to niezdrowe? Przemęczanie organizmu w ten sposób powoduje wiele chorób. Będziesz musiała tu zostać, powinnaś odpocząć. Będę pilnował abyś się nie przemęczała zbytnio.
-Nie musisz mnie pilnować.
-Wiem ale nie mam nic lepszego do roboty. Hakai co chwila gdzieś porywa moją siostrę. - Nagle Zafiro poczuł zapach jakiegoś stworzenia. Rozejrzał się za śladami, niedaleko ich drogi dostrzegł ślady dzika. - Rusz przed siebie aż dojdziesz do wielkiego drzewa. Możliwe że będzie tam kilka wilków, powiedz im że Zafiro cię przysłał.
-A ty gdzie idziesz?
-Na polowanie. Liresano wiesz gdzie masz iść?
-Tak do wielkiego drzewa... Jestem Aspen.
-Wiem o tym... Liresano. - Powiedział uśmiechając się i ruszył przed siebie gdy zauważył, że stworzenie poszło we wskazanym przez niego kierunku. Pobiegł tropem dzika, czuł że burczy mu w brzuchu. Szybko trafił na swoją ofiarę. Duży, młody dzik, Zafiro stwierdził że nie będzie trudno. Po niecałych dziesięciu minutach taszczył dzika przez las. Po kwadransie doszedł do drzewa, zostawił dzika na ziemi i rozejrzał się za Aspen. Spała na jednej z gałęzi drzewa.
-Liresano! Wstawaj już!
-Jestem Aspen.
-Powtarzasz się. Tu masz dzika, powinnaś coś zjeść. - Powiedział Zafiro siadając i przyglądając się zdobyczy. Był głodny, ale stwierdził że on może poczekać, na początku ona musiała zjeść.


~Aspen? Zaf wie że Liresano jest głodna.~

Od Feliny do Brego

Felina spojrzała na stwora, a potem na swoje łapy.
-My wam pokazaliśmy. - Powiedział Brego uśmiechnięty i wpatrzony w łapy kocicy.
-No cóż... W takim razie... - Powiedziała Fel powoli i niechętnie zdejmując pierścienie z placów. Pierścienie mimo że wyglądały zwyczajnie to były niemożliwie ciężkie. Dzięki temu Fel miała silne łapy co było bardzo przydatne. Gdy zdjęła dziesięć pierscieni podała je Brego. Ten szybko je chwycił obserwując.
-Inne pierścienie są lekkie, a te są ciężkie, prawda Skarbie?... Tak, ciekawe skąd je ma.
-Każdy Cheederianem ma takie, znaczy się tylko niektórzy z nas noszą je na codzień. Ja jednak wolę je mieć przy sobie.
-Dobrze cię rozumiemy, racja Skarbie? Racja, racja...
-Są ciężkie, ale tylko na początku, później można się przyzwyczaić. Po miesiącu nie czuję się że coś masz na palcach. Mogę już wziąć? - Spytała wskazując na pierścienie które obserwował Brego.
-Dlaczego? - Spytał jakby nie rozumiejąc co mówiła do niego Fel.
-Ponieważ to moja własność.
-I co z tego? Dostaliśmy więc jest nasze. - Powiedział stwór przyciągając do siebie pierścienie. Źrenice Feliny uzyskały maksymalną wielkość. Jak on może na jej oczach zabrać jej pierścienie?!
-Oddaj mi moją własność. - Powiedziała kocica nienaturalnie niskim i głębokim głosem.
-Nie chcemy. - Odpowiedział Brego totalnie ignorując jej rozkaz.
-Ale to moje! - Wrzasnęła Felina i zeskoczyła zgrabnie z gałęzi, lądując tuż obok stwora. Stała że spuszczoną głową, ale po chwili ją podniosła patrząc na Brego w taki sposób jakby zaraz miała spalić go żywcem, rozszarpać czy udusić. - Oddaj albo wydłubię ci oczy!
Brego spojrzał na nią i zastanawiał się przez chwilę co zrobić z pierścieniami. Jak to dobrze że Fel nie pokazała mu swojego naszyjnika. Brego pokręcił głową, rozejrzał się i rzekł:
-Możemy wam oddać pięć pierścieni. - Powiedział wyraźnie zadowolony ze swojego pomysłu.
-Dziesięć i ani jednego pierścienia mniej. - Odpowiedziała Felina wcale niezadowolona z pomysłu stwora.
-Nie możemy nawet jednego?
-Nie! To są moje pierścienie! - Wrzeszczała kocica ledwo stojąc w miejscu, las wydał się nagle jakiś opustoszały. Brego po minucie oddał niezadowolony pierścienie Feliny, ta szybko je zabrała i włożyła na palce. Od razu się uspokoiła, a na jej twarzy pojawił się malutki uśmiech. - Tak dziwnie się czułam gdy ich nie miałam.
Brego stał niewiadomo na co czekając.
-Może chcesz coś zjeść? Jadłam całkiem niedawno, ale znowu bym coś przegryzła... - Ruszyła zatapiając w śniegu swoje ogromne łapy z pierścieniami. Musiała zapomnieć o tym całym incydencie który nastąpił przed chwilą. - To jak Brego?

~Brego? Może byś coś zjadł?~

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Od Andromedy do Hakai - Podejrzany Błysk


Andromeda obserwowała całą scenę, była tu chociaż była gdzieś bardzo daleko. Znów błądziła w swoim umyśle... Hakai miał wspaniałego brata, co do tego nie miała wątpliwości. Nagle przypomniała sobie że wilk ją o coś zapytał.

-Jestem Andromeda... Mam was zostawić samych? - Spytała wilczyca uśmiechając się niepewnie. Jakby nie patrzeć to rodzeństwo spotkało się po długim czasie i pewnie oboje chcieliby porozmawiać.
-Nie zostań... Chętnie porozmawiam z tobą. Czemu szwendacie się po lesie o tej porze?
-Tak jakoś wyszło... Długo tu będziesz? - Odpowiedział Hakai, widocznie nie chciał rozmawiać o tym, że mieli szukać jaskini.
-Już mnie wyganiasz? - Spytał wilk mrużąc oczy, ale po chwili się uśmiechnął.
-Skądże, po prostu chciałem widzieć jak długo tu posiedzisz.
-Nie wiem, może tu zostanę na zawsze... Muszę przyznać że ładne macie okolice.
-Nie spotkałeś nikogo po drodze? - Spytała Andromeda ukrywając zdziwienie.
-Nie... Ale wiem że jest tu was kilkoro. - Andromeda zmrużyła oczy i wydała z siebie praktycznie niesłyszalny warkot. Nagle dostrzegła błysk w oczach Frosta. To nie był zwykły błysk, już kiedyś taki widziała. Położyła uszy odsuwając się krok do tyłu i znów przybrała naturalny wyraz twarzy, miała nadzieję że Hakai nie zauważył jej reakcji. - Wejdźcie może do jaskini, raczej nie będziecie wracać po ciemku do swoich jaskiń.
Hakai ruszył w stronę jaskini razem ze swoim bratem, więc Andromeda również tak poczyniła. Jaskinia była dosyć spora choć miała niski sufit, który sprawiał wrażenie że zaraz się zawali. Było tam sucho i... Czy Andromeda poczuła krew? Nie mogła się jednak upewnić ponieważ stanął przed nią Hakai, który miał niewyraźną minę.
-Czy coś się stało?
-Nie... Dlaczego tak twierdzisz? - Przed wypowiedzią wzięła głęboki oddech aby mieć pewność że głos jej się nie załamie już na samym początku. Spytała najbardziej naturalnym głosem jaki potrafiła z siebie wydobyć.
-Dziwnie wyglądasz. - Andromeda uśmiechnęła się, nie chciała się dzielić z Hakai swoimi przemyśleniami. Nie teraz.
-Wyglądam normalnie, tak jak zawsze. Jestem zmęczona bo tym szybkim biegu, jestem stworzona do długiego biegu, a nie do krótkiego.
-Rozumiem... Wybacz, nie chciałem, ale gdy usłyszałem tę kołysanke to po prostu musiałem tu przybiec.
-Wiem o tym... Twój brat naprawdę ma piękny głos.
-Och jakież wspaniałe komplementy dostaję... No cóż musiałem w końcu jakoś się spotkać ze swoim bratem. Z tobą Andromedo również chętnie porozmawiam. Przyjaciele mojego brata są moimi przyjaciółmi.
-Hmm... Od jak dawna interesujesz się moimi przyjaciółmi.
-Och Hakai może usiądźmy i porozmawiajmy. Chyba nie powiesz że nie mogę się zaprzyjaźnić z twoimi znajomymi. To byłoby samolubne. - Frost spojrzał na wilka, a potem na Andromedę. Wilczyca zmrużyła o czy bacznie obserwując brata Hakai, otaczała go jakaś mroczna aura, która sprawiała że czuła się przy nim zagrożona. Najbardziej martwiła się jednak o Hakai i resztę watahy również o Blindwind. Miała dziwne przeczucie że wilk nie przybył tu z dobrymi zamiarami. Teraz musiała się zachowywać normalnie, nie chciała aby ktoś zauważył że ma podejrzenia co do Frosta. Musiała go obserwować tak, aby on niczego nie dostrzegł.
-Możesz przyjaźnić się z kim chcesz. Nie mogę ci tego zabronić.
-Frost może opowiesz coś o sobie. - Powiedziała wilczyca patrząc na brata Hakai i usiadła pod ścianą. Złote oczy starały się wychwycić jakiegokolwiek ruchu na twarzy wilka. Było ciemno, ale mimo to widziała go bardzo dokładnie.

~Hakai? Andzia twierdzi że Frost jest ZŁY ~

niedziela, 25 stycznia 2015

Vigle Verty! :D

Dawno ich nie było, co nie? Tak mi się dobrze z Wami pisało, że kompletnie o nich zapomniałam ;P
W sumie, i tak ich nie używacie więc straty nie ma...

Andromeda - 75٧ 
Aspen - 10٧ 
Blindwind - 50٧ 
Brego - 15٧ 
Felina - 20٧ 
Jenna - 60٧ 
Hakai - 70٧ 
Zafiro - 20٧ 

Sin of Sorrow x3

Od Blindwind do Jenny - No i Wtopa...

        - YEEEEEEHAAAAAAAAAAAAAA! – Blindwind nawet nie zwróciła uwagi, kiedy Jenna zniknęła i nie było jej ni słychać, ni czuć.
Cieszyła się jak głupia, że znów może poszaleć i miło spędzić noc. Brakowało jej szaleństw i wygłupów. Teraz miała okazję nadrobić wszelkie stracone wariactwa, nie dość tego, mogła to zrobić z równie walniętą osobą, którą była Dżej!
- Ostry skręt w prawo! – usłyszała Renji’ego tuż nad swoją głową, więc kucnęła na tylnych łapach, a przednimi szarpnęła liściem, by wyrobić zakręt.
- Hell Yeah! – warknęła z uśmiechem kuląc się na liściu, by móc osiągnąć większą prędkość.
Gdzieś w pamięci utkwiło jej, że za niedługo powinna być mała skocznia, kończąca morderczą przejażdżkę super wyrzutem.
- Wind! Zwolnij, bo...
Było już za późno, gdyż rozpędzona do niebywałej prędkości dziewczyna wystrzeliła w niebo sięgając niemalże gwiazd i stając się malutkim punkcikiem na niebie, na którego Renji patrzył z przerażeniem – tego się nie spodziewał, ostatnim razem waderze nie strzeliło do głowy, by rozpędzić się do maksymalnych prędkości!
Kruk ruszył szybko w jej stronę, szukając nerwowo jakiegoś miejsca wzrokiem, na które by mógł ją nakierować, unikając jej roztrzaskania się o ziemię. Z ulgą dojrzał niewielkie jeziorko. Przyspieszył lotu, by móc dosięgnąć przyjaciółki w porę.
- Wind! Ustaw się głową ku górze! – wrzasnął, kiedy dogonił spadająca niczym meteoryt wilczycę.
- Jeszcze mi powiedz gdzie góra!
- Tam gdzie mój głos!
- I jak mam to do cholery to zrobić?! – zapytała zirytowana jego brakiem dmyślenia się.
Kruk westchnął. Podleciał do niej, złapał kurczowo łapkami za skórę na jej karku i pociągnął ile sił w szkrzydłach ku górze. Minęła chwilka, ale w końcu się udało.
- Skul się w kulkę! – ostrzymała jeszcze jednej rozkaz znajdując się zaledwie kilka metrów od tafli wody. Dziewczyna wykonała polecenie śmiejąc się do rozpóku – I wstrzymaj oddech!
Śmiech ustał, a Wind zrobiła wielkie oczy.
- Zaraz... CO?! – i w tym momencie trzasnęła o taflę wody, pochłonięta przez chłodne odmęty płytkiego zbiornika.
Uderzyła dość mocno tyłkiem od dno, gdyż siła rozpędu była zbyt duża, by woda mogła zamortyzować całość upadku. Samica zaczęła przebierać łapami, jak to nauczył ja kiedyś Hakai i wkrótce wydostała się na powierzchnię.
- Renji? – zapytała machlując dziko łapami, by utrzymać się na powierzchni.
- Tutaj.
Wadera popłynęła w stronę brzegu, na którym czekał już ptak. Wygrajdała się na brzeg cała przemoczona, ale śmiejąc się sama do siebie. Położyła się na plecach i wyciągnęła łapy ku górze.
- O matko! Ale była jazda! Powtórzymy to? –zapytała spoglądając w stronę przyjaciela.
- Zdecydowanie nie! – zaprzeczył robiąc wielkie oczy – Czy ty zwariowałaś?! Mogłaś zginąć!
- Ale żyję. – stwierdziła podnosząc się i zaśmiawszy się znów, po czym stanęła jak wryta, rozejrzała się dookoła – jakby miało to coś dać – a następnie powąchała powietrze – Ej... Gdzie Jenna? – zapytała nagle zmartwiona.
- A diabli wiedzą...
******
- O matko, O matko, o kurde, cholera, o matko! – mamrotała pod nosem chodząc nerwowo to w lewo, to w prawo – Nigdzie jej nie ma! A co jak wpadła w rzekę lawy?
- Możliwe.
- A co jeżeli się spaliła żywcem?
- Również możliwe.
- A może spadła z liścia, uderzyła w drzewo i teraz leży i umiera wolną oraz bolesną smiercią?
- Także prawdopodobne.
- Nie pomagasz! – warknęła Wind szczerząc kły na ptaka.
- To trzeba było pomyśleć zanim wsadziłaś ją na liścia, nie mówiąc nawet jak się nim kieruje i zepchnęłaś ze zbocza aktywnego, wylewającego się wulkanu, prosto na slalom śmierci!
- Ups... No tak... Może i racja– wadera usiadła, jakby fakt że otarła się o śmierć był mało oczywisty i dopiero teraz sobie go uświadomiła – No ale nic się nie sało! Napewno gdzieś jest, trza tylko poszukać, no nie? Złego diabli nie biorą... – dziewczyna zrobiła wielkie oczy i skupiła się na kruku, oczekując od niego wsparcia.
- Blind... Szukałaś już dobre dwie godziny...
- Aj, zamknij się! Jak mówię, że ją znajdę, to znajdę!
- Znaleźć znajdziesz, pytanie tylko czy jeszcze będzie żyć. – mruknął kruk.
Dziewczyna warknęła zirytowana i popędziła w las.
******
Wróciła niedługo po tym obładowana patykami, liśćmi, gałęziami, szyszkami i wszystkim innym co zdołała wykopać spod śniegu.
- Opisz mi proszę jak wygląda Dżej. – rzekła do przyjaciela.
- Po co?
-  Gadaj, nie marudź. – odpowiedziała zachowując tajemniczość.
Kruk westchnął tylko, ale opisał dokładnie i z każdym małym szczegółem małego Diablika.
- Co masz zamiar zrobić? – spytał się czerwonooki po ukończeniu swego wywodu.
Dziewczyna nie odpowiedziała, lecz zajęła się budowaniem czegoś ze swych znalezisk.
******
Trochę jej się zeszło, ale gdy skończyła odsunęła się ukazując swoje dzieło.
- No i masz! Hakai się nie skapnie, prawda? – stwierdziła z uśmiechem pokazując zbudowaną atrapę Jenny.
- Wind... – rzekł patrząc na nią z ponurą bezradnością, czasami samica wymyślała już takie cuda, że skrzydła mu opadała z niedowierzania – Serio?
- Arrrrrr! – dziewczyna złapała się za głowę – Kogo ja oszukuję! Hakai mnie ZA-BI-JE! – jęknęła szarpiąc się za grzywkę.


Jenna? Powróc ze zmarłych, zanim Wind osiwieje i ołysieje xP

Od Aspen do Ktosia

        Kolejne miejsce w którym nic nie znalazłam. Leciałam od dwóch dni szukając kolejnego siedliska jakiejś watachy. Leciałam dzień i noc. Nad ranem machałam skrzydłami coraz wolniej, a powieki coraz częściej się zamykały. Potrząsnęłam głową aby się wybudzić.
-Nie zasypiaj głupia... Tu nic nie ma, doleć chociarz do czegokolwiek.- Warknęłam na siebie, znów unosząc się wyżej. Senność jednak powróciła. Jeszcze raz czy dwa się wybudziłam przymusowo. Morfeusz okazał sie jednak silniejszy. Oczy same się zamknęły. Obudził mnie ból związany z gałęzią jaka mnie uderzyła. Zatrzepotałam desperacko skrzydlami starając się odzyskać wysokość. W ostatniej chwili wzbiłam się unikając zapewne bolesnego spotkania z ziemią. Zaraz jednak wylądowałam miękko na grubej gałęzi jakiegoś naprawdę pokaźnego drzewa. Odrazu zwijając się w klębek i zasypiając.
Nie wiem ile spałam, przeciągnęłam się głośno ziewając. Zamarłam jednak w pół ruchu oriętując się, że ktoś uważnie mnie oserwuje. Niecały metr odemnie ktoś siedział pochylając się do mnie.
-Ktoś ty?- Zapytał sucho. Wyprostowałam się szybko próbując się cofnąć. Zdezoriętowana jednak tak szybko przebierałam łapami, że omal nie spadłam. Odzyskałam jednak równowagę.
-A... Aspen, tak... Nazywam się Aspen. A ty kim jesteś?- Świerzo wybudzona nie kontaktowałam, mówiłam niepewnie i przeciągle. -Chwilka, ale ktoś ty? I co tu robisz?- Zmarszczyłam brwi i przyjżałam się dokładnie obcemu.
-To raczej powinno być moje pytanie. Mieszkam tutaj, wraz z resztą mojej watachy.- Oznajmił. Przez senność musiałam przeoczyć ślady ich bytności. A widziałam jakieś ślady, nie zwróciłam na nie jednak uwagi myśląc że to zwykłe tropy sarny. Nigdy więcej nie lece tak długo nieśpiąc. Ale chwila! Kolejna watacha! Może oni mnie znają? Przysunęłam się gwałtownie do nieznajomego niemal stykając się nosami.
-Znasz mnie?- Zapytałam z nadzieją w głosie. Wilk zerknął na mnie jak na wariatkę.
-Nie... raczej nie...- Mruknął po chwili delikatnie sie odsuwając. Westchnęłam z rezygnacją i usiadłam.
-Ech... Nic nie szkodzi... Możesz mi powiedzieć gdzie jestem i kim jesteś w takim razie?- Uśmiechnęłam się przechylając głowę.


<Ktosiu?>

sobota, 24 stycznia 2015

Od Jenny do Blindwind - Przejażdżka i Rozdzielenie

        Gorące powietrze dudniło mi w pysk i rozwiewało grzywkę na boki, kiedy jechałam po kamieniach na liściu w odległości niewiele większej od metra od lawy. Gorąca rzeka płynęła leniwie i co jakiś czas krzepła, po czym pękała i tryskała na boki.
Jechałam tak sobie z rozdziawionym pyskiem i szeroko otwartymi oczami. Rozglądałam się na boki i co jakiś czas głośno wzdychałam i mrugałam, żeby sprawdzić czy to lub owo jest prawdziwe. Słyszałam za sobą śmieć Blind i krakanie Renjiego. I dopiero to przywróciło mnie do życia. Zawsze jak patrzyłam na ogień wpadałam w pewien trans, którego nie potrafię uzasadnić. W każdym razie jak już się "obudziłam", pokręciłam głową i obróciłam się do tyłu, na Kruk.
- Ej, glupcze! - zawołałam ze śmiechem.
- Glupcze? A nie przez "ł"? - zdumiała się wadera.
- Nie. Ale nie o to. Jak się tym liściem steruje? - zawołałam.
I niestety nie usłyszałam odpowiedzi bo zgarnęła mnie ścieżka do góry nogami, zakręcona w dodatku dwukrotnie. Darłam się ze śmiechu i wydawałam dosyć nieokreślone dźwięki, a serce waliło mi jak kamienie w lawinie. Nie ze strachu, rzecz jasna. Z emocji. Tak bardzo lubiłam wszelkie skoki adrenaliny i tym podobne sytuacje, że... Mniejsza. Nadal nie wiedziałam, jak kierować liściem a Blind zniknęła na innej ścieżce. Nawet nie słyszałam jej śmiechu. Trochę mnie to zmartwiło ale wiedziałam, że w razie czego będę wołać tak długo, aż do mnie dojdzie.
Liść zakręcił się o 180 stopni i jechałam teraz tyłem. Trochę mnie to denerwowało ale cóż. Spróbowałam się jakoś obrócić jednak jedynym sposobem jaki znalazłam było po prostu stanie na czterech łapach. Było najlepiej utrzymywać równowagę i kierować jako tako. A jak mi się trafiła szeroka rzeka lawy to nawet ładnie przeleciałam nad nią i podtrzymałam liść nie chcąc go stracić. Zadowolona, uśmiechnęłam się do siebie jednak za raz po tym, musiałam się namęczyć na bardzo wąskiej i ułożonej wysoko nad główną rzeką lawy ścieżką. Parę razy się zachwiałam jednak nie spadłam. W końcu mordercza a zarazem zarąbista przejażdżka się skończyła, bo nie dało się dalej jechać. Nie miałam problemu ze staniem na gorących kamieniach, jako że moje czucie w łapach dawno poszło w długą. Stanęłam więc spokojnie na kamieniach, odetchnęłam parę razy gorącym powietrzem i skierowałam się w prawą stronę rozglądając się na boki za zagubioną przyjaciółką i jej krukiem.

<Blind? Żyjesz tam?>

piątek, 23 stycznia 2015

Dziewczyny...

        Nie podoba mi się trochę, że wszystkie na raz mnie tak wystawiłyście... Wiem, że zapewne macie ferie, ale to nie zmienia faktu, że prosiłam o informowanie mnie, jeżeli któraś odchodzi. Wszystkie  zniknełyście i czuję się trochę w dupę kopnięta, gdyż uważam, że to niewporządku. Blog zostaje zawieszony, póki któraś z Was się nie odezwie.
Sin of Sorrow

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Od Blindwind do Jenny - Powodzenia Jenna xP

        Blindwind zaśmiała się tajemniczo i spojrzała w stronę Jenny z uśmieszkiem na twarzy.
- Proszę Cię, chyba nie chcesz mi powiedzieć, że jesteś gotowa iść spać i przechrapać całą noc! – powiedziała raz skacząc, raz chodząc wokół małej Dżej, która prawie skręciła sobie kark próbując za nią nadzążyć oczyma – Znalazłam takie zajebiste miejsce! Muuuusisz! Po prostu muuuusisz je zobaczyć! – Renji westchnął ciężko lądując skrzydlatej samicy na grzbiecie – Renji, powiedział, że nie mam tam sama iść...
- Ale i tak poszła... -  wciął jej się w zdanie kruk.
- ... I je zwiedziłam, i mi się spodobało...
- ... Choć o mały włos nie spaliła się żywcem...
- ... A teraz przyszłam po Ciebie!
Dżej patrzyła raz na kruka, raz na wilka, próbując nadążyć nad sensem tych zdań – zauważając po drodze małe ubitki w futrze oraz piórach towarzyszy, gdy tak się kręcili wokół niej – po czym potrząsneła głową, żeby oczyścić myśli i rzekła:
- To na co my jeszcze czekamy?! – i ruszyła ślimaczym tępem przez śnieg.
- Tak to do świtu nie dojdziemy. – zaśmiała się Wind – Po za tym, to w drugą stronę. – po tych słowach dziewczyna zgarnęłą małego Diablika ze śniegu, wrzuciła sobie na grzbiet i ruszyła niczym strzała w kierunku odległych gór.
******
Gdzieś o północy dobiegła do podnóża góry o dość dziwnym, nierównym, acz gładkim podłożu, jakby coś rozstopiło skały, powodując zacieki, a potem znów zastygło. W powietrzu unosił się zapach wywietrzałej siarki.
- I to jest to strasznie ciekawe miejsce? - zapytała Jenna, puszczając się kurczowo trzymanej Wind. Miała rozczochraną czupryną, jednak ze świecącymi oczyma, cieszyła się dziką jazdą.
- A nie, no co ty! - rzekła zaczynając wspinaczkę - Jesteśmy zaledwie w połowie drogi.
Dziewczyna zaczęła piąć się już wcześniej sprawdzoną drogą, poruszając się szybko oraz zgrabnie, z ewentualnymi podpowiedziamy od strony kruka i Dżej.
- Tooo... Powiesz mi może co to za miejsce?  - zapytała waderka po dość długim czasie milczenia.
- Ani mi się śni. - mruknęła Kruk.
Dżej usiadła na jej plecach, niezadowolona odpowiedzią na pytanie.
Reszta drogi minęła im na małych rozmowach lub krótkich przystankach,  żeby Wind mogła odsapnąć, gdyż dziewczyna znajdowała się dzisiaj cały dzień na nogach, nie odpoczywając zbytnio, jednak kiedy Renji proponował jej krótką drzemkę ta protestowała stanowczo, ruszając dalej.
******
- Errr... Wind? – usłyszała głos Dżej obok ucha, kiedy to wgramoliła się już na sam szczyt góry - ... To... Wulkan...
- No tak. – kiwnęła głową i zamerdała ogonem, dumna ze swojego znaleziska.
Pomarańczowa lawa wypływała z otworu przelewając się przez jedną stronę, gdzie najprawdopodobnie ściana się zawaliła, dając uście gorącej magmie. Wind ruszyła obwodem wielkiego otworu i zatrzymała się przy krzaku o ogromnych liściach. Odwróciła głowę do Jenny oraz kiwnęła nią w dół zbocza. Kiedy waderka wychiliła się, by zobaczyć co się tam znajduje aż szczena jej opadła.
W dół zbocza ciągnęła się „ścieżka” prosto w dół. Tyle, że pzrerywana była szerokimi pomarańczowymi rzekami, składała  się z wielu ostrych zakrętów, paru tuneli i uniesień, działających jak wyrzutnie. Dziewczyna podeszła do krzaka, z którego oderwała dwa liście.
- Blind, co ty robiesz? – zapytała Diabliczka, kiedy niewidoma zdięła ją z pleców i usadziła na liściu.
- A co? Chcesz se tyłek zetrzeć na tych kamieniach? Są gorące jak cholera! – odpowiedziała radośnie, trzęsąc się z ekscytacji.
- Zaraz! CO?!
- Jedziemy na przejażdżkę. – stwierdziła Wind, z Renji’m na ramieniu, gotowym ją instruować – Gotowa?
- Nie, czekaj, jak się tym kierujeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee... – zanim Dżej zdążyła cokolwiek ogarnąć została zepchnięta ze zbocza prosto na morderczy slalom, a zaraz za nią ruszyła śmiejąca się do rozpuku Kruk...


Jenna? XD

sobota, 17 stycznia 2015

Od Brego do Feliny - Błyskotki

        Brego zmierzył wielkiego kota od stóp do głów, chowając swój znaleziony skarb w łapach. Zastanowił się chwilę, po czym zmrużył oczy i szepnął.
- Pokazać jej, Skarbie? – zapytał patrząc w bok – Nie! Ukradnie! Nie wierz jej! – warknął stukając się palcem w czoło – Ale przecież mówi, że nie zabierze... Kłamie! Ale dobrze jej z oczu patrzy! To jej dajcie! Ale do nas nie przychodzcie jak zwinie wam sprzed nosa i zawinie kitę! I niech będzie! – Brego spojrzał na Felinę, która patrzyła na niego nieco dziwnym wzrokiem, usiadł (bowiem w czasie tej kłótni skakał jak wesz na grzebeniu i krzyczał na całe gardło) oraz unisół rozpostartą łapę z małym srebrnym kolczykiem leżącym na największej poduszce.
Felina sięgnęła po niego szybko łapką i capnełu to z ręki, siadając na gełęzi oraz patrząc na znalezisko. Brego jak tylko to zobaczył opadła mu sczena, a oczy wytrzeszczyły się z przerażenia. Nerwowy tik zaczął dręczyć jego prawe oko, a następnie hybryda nie wytrzymała nerwowo:
- NIE! - wrzasnął łapiąc się za głowę – ZABRALI! ZABRALI! UKRADLI! ZŁODZIEJE! – zaczął szarpać się za rogi, biegać i skakać po czym stanął, uśmiechnął się złośliwie, rozpostarł bezradnie ręce, a następnie rzekł – Mówiliśmy, Skarbie, niesłuchaliście... ZAMKNIJCIE SIĘ!
- Brego? – usłyszał za sobą głos Feliny.
- Czego? – warknął i odwrócił się doń twarzą, znajdując się nos w nos z małym srebrnym kolczykiem na rozpostartej łapie kotki.
Chwycił go szybko, patrząc ze strachem i nieufnością na samicę, po czym schował go w łapach, tak, aby nikt go nie dojrzał.
- Gdzie go znalazłeś? – zapytała nagle.
- Ukradli go. – stwierdził burkliwie – A na nas krzyczeli jak zabraliśmy małemu diablikowi kawałek mięsa. – złożył ręce na piersi – Nie ukradliśmy! Pożyczyliśmy... Długoterminowo... Oddamy... – spojrzał niewinnie na Felinę – Ta jasne, chcemy to zobaczyć. I zobaczycie. Aj, Skarbie, Skarbie... – mruknął pod nosem kręcąc głową, po czym spojrzał kątem oka na Feinę, która bacznie go obserwowała z gałęzi. Brego podszedł do niej i uśmiechnął się mrocznie, po czym rzekł niskim tonem – Pokazalibyście nam Skarbie... błyskotki, które zdobią wasze łapy? – zapytał wskazując na jej łapy palcem, zakończonym ostrym, zakrzywionym pazurem.


Felina? Pokaż nam x3

Od Jenny do Blindwind - Szatańskie Podstępy Chochlika

        Stałam jeszcze chwilę cała w śniegu i rozdygotana, patrzyłam jak Uri znika, staje się małą kropką na horyzoncie i cyk! Nie ma go.
Wróciłam do małej kryjówki, w której siedzieliśmy z Urim po kąpieli i ułożyłam się tuż przy ściance. Nawet nie wiem, kiedy przysnęłam.
- Jenna?! - usłyszałam wołanie Blind.
Ziewnęłam szeroko, wstałam i przeciągnęłam się.
- Tu jestem, Kruk. - mruknęłam zaspana.
- A! Właśnie. Gdzie Uri? Jednak odszedł? - posmutniała wadera.
- Ech, no tak odszedł. Szkoda, śmieszny był. A poza tym, chciałam zobaczyć go jak kiedyś będzie taki płaski jak marudził. - zaśmiałam się.
Blind mi zawtórowała, a potem pobiegła na spacer.
Było już późno. Słońce niedługo zajdzie, pomyślałam patrząc na horyzont. Rozejrzałam się i znudzona, dalej brnęłam przez śnieg. Chciałam dotrzeć do tego wodospadu, przy którym spotkałam Uriego zaledwie... Dziś rano! Jejku, wydawać by się mogło, że to tak długo...
- Blech, nienawidzę jak jest aż tyle śniegu. - marudziłam pod nosem. - Albo nie, nienawidzę swojego wzrostu. Aczkolwiek, jest on przydatny... czasami. Ech, co za paranoja!
Szłam dalej, a słońce schodziło coraz niżej. Zaczął wiać silny wiatr, i teraz nie widziałam prawie nic, przez grzywkę.
- O rany! - wydarłam się i gniewnie kłapnęłam pyskiem, co poskutkowało cudownie wielką porcją śniegu w pysku. Kaszlnęłam i zirytowana prychnęłam - Ha! Przynajmniej teraz jesteśmy kwita. Ja zjadam ciebie, ty zjadasz mnie. - warknęłam do śniegu i zmordowana, zapadłam się w zaspie.
Około 25 minut później, usłyszałam kroki. Wilka, to na pewno. Pewnie ktoś od nas, ale jakoś nie mam ochoty na rozmowy, przynajmniej na razie. Chociaż jest jedna osoba, która na bank jej posłucha...
- No i wiesz, jego teraz nie ma, bo sobie poszedł. A mówię ci, tak mnie ciekawi, jakby wyglądał po hym, dwóch tygodniach bycia tutaj. - Rozmawiałam z księżycem od 15 minut. Przecież on zawsze mnie słucha, czasem mi coś podpowie...
- Co mówisz? Weź głośniej, bo nie słyszę. Jakbyś nie zauważył, jestem od ciebie oddzielona o jakieś pierdyliardy kilometrów. Ja Chochlik? Tak mnie teraz nazywasz?! Och, jasne. Jak trzeba to się zamykasz! Wal się, nie gadam z tobą przez następne dwa dni! - wściekłam się i trzasnęłam łapą w śnieg. Wykaraskałam się z zaspy, w której leżałam i poczołgałam się do centrum watahy. Tak, poczołgałam, albowiem wcześniejszą ścieżkę zrobiłam idąc tutaj pod śniegiem, więc teraz miałam jakby tunel. Czołgałam się więc zadowolona i niewidoczna, aż walnęłam w jakieś drzewo.
- O matko kochana, to żyje! - usłyszałam skrzek kruka.
- Co żyje? Mój drogi, o czym ty mówisz? - teraz rozbrzmiał głos Blind.
A więc to w jej łapę walnęłam. No, nie zauważyłam jej, bo oczy miałam ledwo na 2 milimetry otwarte, a ona ma jeszcze sierść jasną.
- On mówi o mnie. - oznajmiłam wesoło, wychylając się spod śniegu. Blindwind spojrzała w moją stronę.
- Och, Dżej. Nie wiem jak to zrobiłaś, ale cię nie wyczułam. - zdziwiła się wadera. Uśmiechnęłam się złośliwie i szepnęłam:
- Talent, moja droga.
Blind zareagowała śmiechem.
- No dobra, idziemy? - zapytała po chwili.
- A gdzie? Jesteśmy tuż przy Chwaście, gdzie ty chcesz iść teraz? - dopytywałam.
Miałam dziwne przeczucia, że Blind znów wymyśliła coś ciekawego, coś co zapewne przypadnie mi do gustu i chciałam o tym jak najszybciej wiedzieć.


<Blind? default smiley :D >

Od Hakai do Andromedy - Żywe Wspomnienia

        Słyszał. Słyszał aż nazbyt dobrze melodię niosącą się przez las. Melodię, której w życiu po opuszczeniu domu nie spodziewał się usłyszeć... Zapomniana niemalże przez niego teraz, kiedy dotarła do jego uszu zbiła go z tropu, poruszając jego serce, przynosząc stare wspomnienia i obrazy z dzieciństwa. Samiec wpatrywał się w stronę, z którego dochodził dzwięk tępym, nieprzytomnym wzrokiem, a oddech miał szybki i płytwki. Czuł się jakby się dusił, nie wiedział czy się cieszyć, czy płakać, czy odwrócić się i odejść, czy iść jednak upewnić się co takiego wydawało ten piękny dźwięk – kołysankę, którą nuciła mu matka, kiedy był szczeniakiem... Tyle, że teraz melodia nie była nucona, lecz wyta... I miał wrażenie, że przez dobrze mu znajomy głos.
Samiec ledwo ocknął się z transu, kiedy Andromeda podeszła i odtknęła jego nosa. Dopiero po dłuższej chwili zoriętował się, że jest ona obecna. Hakai spojrzał na nią – miała zamknięte oczy, jednak pod pływem jego delikatnego ruchu otworzyła je i spojrzała mu w ślepia, które wyrażały niedowierzanie, a gdzieś głęboko w nich tańczyła radość, która powoli rozpływala się po jego ciele. Lekki dreszcz przeszył jego grzbiet. Wilczur nagle wystrzelił z miejsca w pełnym pędzie w kierunku melodii.
- Hakai?! – usłyszał za sobą zakłopotaną Andormedę.
- Choć za mną! – zawołał przez ramię pędząc przez las nie zwracając uwagi przez co oraz gdzie biegnie.
Krzewy i gałezie drapały go po grzbiecie, raniąc go nieraz. Uschłe liście na niektórych gałęziach trzepały go po twarzy, a wszelkie przeszkody mijał bądź przeskakiwał z pokraczną gracją oraz zwinnością, zbyt pochłonięty szybkim dotarciem do źródła dźwięku, żeby martwić się o cokolwiek innego. Słyszał za sobą parę razy wołanie Andromedy, jednak kiedy odwrócił głowę i widział, że dziewczyna dalej biegnie i jeszcze żyje nie zwalniał nawet biegu, lecz pędził dalej.
W końcu zatrzymał się z poślizgiewm oraz falą śniegu wraz ze zmrożoną ziemi, a także trawą. Dysząc ciężko stał przed dużą jaskinią na samej granicy watahy. Spojrzał za siebie, żeby sprawdzić czy Andromeda również dobiegła. Musiał chwilę poczekać, gdyż dziewczyna miała pewne problemy „techniczne” po dordze, które ją nieco spowolniły, ale w końcu wyłoniła się spośród drzew i stanęłą zdyszana, patrząc zirytowana na Hakai.
- Możesz mi powiedzieć o co ci chodzi? – warknęła.
- Ciśśś. – uciszył ją, wpatrując się w czarne czeluście jaskini, skąd dobiegała kończąca się już melodia.
Nagle wszystko zamilkło. Andormeda znalazła się u jego boku wziąż dysząc. Spojrzała na wilczura, a potem na jaskinię nic nie rozumiejąc. Jednak Hakai już wiedział. Znał ten głos, znał ten zapach, który unosił się wokoło. I znał już majączącą w ciemnościach sylwetkę, która zbliżała się do niknącego światła dziennego.
- Dawno się nie widzieliśmy... – usłyszał zachrypnięty głos – Braciszku...
- Frost... – w głosie Hakai nie było słychać ani radości, ani smutku... Sam nie wiedział co czuć, ani jak się zachować.
Rozstał się z bratem w kłótni, zniszczył mu życie... Co miał teraz zrobić, po co on tu przyszedł?
- Widzę, że dobrze ci się wiedzie. – rzekł, poczym uniósł się kaszlem.
- A tobie niezbyt dobrze. – odpowiedział powoli podchodząc, jak to też robił jego brat.
Kulejący basior zatrzymał się nagle i podniósł uchyloną głowę, mierząc go zimnymi, bladymi oczym, odznaczjącymi się na tle jego czarnego futra. Wyglądał szczerze mówią tragicznie. Liczne zaropiałe rany, źle zagojone blizny, brak futra w niektórych miejscach, a białe akcenty na twarzy, brzuchu oraz łapach były wręcz szare od brudu. Frost wyszczerzył kły, poczym las zaduniał jego przerywanym, ochrypniętym śmiechem. Kedy w końcu się usłpokoił spojrzał na niego chłodno.
- Zniczszyłeś mi życie... – rzekł – Te blizny... – wzruszył ramieniem, żeby pokazać, o które mu chodzi i odsłonił nieco szyję – Dał mi ojciec, kiedy dowiedział się, że dałeś nogę... Matka nie chciała mnie znać! Wywalili mnie ze stada... - Hakai spojrzał z przerażeniem na brata patrząc na jego poszatkowany kark oraz ramię. Nogi pod nim zaczęły się trząść, a oddech znów stał się nierówny – Nie patrz tak na mnie, braciszku, takie jest życie... Ty też się paru wspominek nabawiłeś. – mruknął – Nawet trzymasz jedną ode mnie. – zaśmiał się sucho – Zresztą... Wracając... Poszedłem waszym śladem... Tropiłem was latami, jednak w życiu nie pomyślałbym, że wstąpicie na tereny z piekła wyciągnięte, gdzie można stracić życie na każdym kroku... Ciężko było... No ale patrz, stoję tu przed tobą... Niby dwa lata tylko starszy, a wyglądający jak wyśmiotruchany staruszek...
Frost ruszył do przodu, w kierunku Hakai, który stał jak wryty słuchając każdego jego słowa z niedowierzaniem...
- Frost... – wyszeptał – Ja... Przepraszam... – basior położył uszy i zniżył głowę, patrząc na niego z żalem w oczach.
Frost podszedł do niego, stojąc nad nim i mierząc go zimnym wzrokiem... Który nagle zelżał, a samiec schylił się, kładąc swoją głowę na jego.
- To ja jestem ci winien przeprosiny, a nie ty mnie. – mruknął w końcu – Gdyby nie mój zatwardziały charakter wszystko wyszłoby inaczej...
- Wina leży u obu. – stwierdził Hakai, odsuwając się i patrząc mu w oczy – Steśkniłem się za Tobą... – dodał po chwili milczenia ciepło i uśmeichnął się.
- Ja za tobą... Uwierz, ja za tobą też. – odwzajemnił uśmiech – A kim jest twoja koleżanka? – zwrócił nagle swoją uwagę na Andromedę...


Andzia? Wena wróciła x3

czwartek, 15 stycznia 2015

Masz łapy, więc biegnij! Masz skrzydła, więc leć! Masz wybór, to z niego korzystaj! Masz wolność, więc o nią walcz!


Imię: Aspen
Pseudonim/Przezwisko: Blue albo As
Wiek: ok. 3lata(dokładnie nie wie)
Płeć: samica
Punkty Walki: 18
Czym Ty jesteś?: Trudno stwierdzić… sama nie wie zbytnio czym jest.
Co robisz najlepiej?: Kocha przestworza! Lata z zawrotną prędkością, na ziemi również jest szybka i zwinna, choć nie tak bardzo jak w przestworzach. Jest świetnym tropicielem i łowcą. Z śladów czyta jak z księgi. Jej atutem jest sokoli wzrok którym wychwytuje najmniejsze szczegóły.
Rodzina: Nie zna i nigdy nie znała.
Partner: Jest wolnym duchem i jak na razie nie interesuje jej to.
Potomstwo: -
Klan: -
Stanowiska/Ranga: Łowca/Omega
Charakter i Osobowość: As jest niczym małe dziecko, nigdy nie bierze niczego do siebie. Gdyby mogła tylko by się bawiła. Uwielbia robić psikusy, oraz droczyć się z innymi. Zwykle kocha towarzystwo, jednak czasem gdy wychodzi polować lubi zniknąć na dzień czy dwa. Nie słucha również niczyich rozkazów, kiwa tylko z uśmiechem głową, po czym i tak robi swoje. Ma dusze odkrywcy i nie umie usiedzieć w miejscu, zawsze musi coś robić. Uwielbia wtykać nos tam gdzie nie trzeba. Jest niezwykle wytrwała i odważna. Niemal cały czas się uśmiecha, nawet gdy coś nie gra, bądź jest zła. Właśnie dlatego większość bierze ją za wariatkę, ale ona temu nie zaprzecza.
Dodatkowy Opis: Aspen wygląda jak połączenie wilka, lwa i pantery ze skrzydłami. Faktura tak jak i wzory futra są niejednolite. Dodatkowo pod oczami i na ogonie ma niebieskie, fluorescencyjne znaki. Jej błękitne oczy również świecą w zmroku.
Styl Walki: W walce polega na swoim wyborowym wzroku, pozwalającym przewidzieć ruchy przeciwnika, zanim jeszcze zdąży je wykonać. Wykorzystuje swoje ogromne skrzydła i długi ogon do zdezorientowania rywala. Woli również atakować z powietrza, ale i na ziemi jest nad wyraz zwinna.
Hobciostki:
-Ma ogromną awersje do pająków.
-Sypia tylko pod gołym niebem, nigdy w jaskini czy pod innym dachem.
-Kocha oglądać niebo, a szczególnie w ciemne, bezchmurne noce, gdy widać wszystkie gwiazdy.
-Jej marzeniem jest wzlecieć kiedyś tak wysoko, że “sięgnie gwiazd”.
Historia: Kilka miesięcy temu obudziła się w lesie, była ciężko ranna i nic kompletnie nie pamiętała. Straciła wszelkie wspomnienia. Włóczyła się po świecie w nadziei, że ktoś ją pozna, albo przypomni sobie swoją przeszłość. Nic takiego jednak się nie stało. Cały czas tylko pustka. Czasem męczą ją koszmary, ale gdy się budzi nie potrafi sobie przypomnieć snów. Ma nadzieje, że w końcu dowie się skąd i kim jest. A na razie chce zostać tu w watasze, aż sobie nie przypomni...
Vigle Verty: 90,5٧ 

Właściciel: Ursa

Od Feliny Do Brego - Co tam chowasz?


        Felina przemierzała las w poszukiwaniu... Tak właściwie to niczego. Po co ma w sumie chodzić skoro mogłaby leżeć na jakimś drzewie. Smucił ją fakt że słońce wychodzi zimą na tak krótko. Brakowało jej tych ciepłych promieni słonecznych i wygrzewania się na gorących głazach. Przebiegł ją chłodny dreszcz, gdy tylko wróciła do rzeczywistości. Zima... Najgorsza pora roku jaka tylko mogła istnieć. Chłód, śnieg, zimny wiatr... Okropność, Felina nie znosiła chłodu, ale woda była całkiem znośna. Była godzinę temu nad rzeką, a jeszcze wcześniej upolowała sobie dwa zające. Teraz przydałaby się jakaś drzemka, zaczęła więc rozglądać się za jakimś wysokim drzewem. Po niecałym kwadransie znalazła wygodne miejsce na ogromnym drzewie. Wysunęła pazury i wspięła się na drzewo, ułożyła się wygodnie w miejscu gdzie gałęzie się rozchodziły. Zawinęła się w kłębek i owinęła się długim ogonem. Miała gęste futro więc nie narzekała, że marznie, jedynie metalowe pierścienie na jej przednich łapach były zimne. Zamknęła oczy i próbowała zasnąć.

Widziała oczami wyobraźni piękną łąkę i słońce, które ją pięknie oświetlały. Nagle usłyszała jak ktoś dosyć szybko idzie. Podniosła głowę i wyjrzała zza ogona, jakaś duża istota była mniej więcej czterdzieści metrów od drzewa na którym odpoczywała. Czekała zanim przejdzie pod jej drzewem, gdy to zrobił zaczęła schodzić cicho po gałęziach. Ruszyła za nim ostrożnie, chodziła w pobliżu drzew, aby na wszelki wypadek móc szybko uciec. Najwyżej skakałaby z drzewa na drzewo, pod ciężarem tej bestii gałęzie z pewnością by się połamały.
W końcu istota którą obserwowała Felina, zatrzymała się i usiadła obok głazu. Fel zatrzymała się za drzewem, bestia siedziała do niej plecami. Kocica weszła na drzewo, z którego gałąź była tuż nad głową stwora. Powoli przeszła po gałęzi i zatrzymała się na jej końcu. Na wszelki wypadek owinęła ją ogonem, nie chciała spaść na tego kogoś. Wbiła mocno pazury i wychyliła się lekko, aby ujrzeć czym się tak fascynuje ten stwór. Mruczał coś niewyraźnie pod nosem.
-Co to jest? - Spytała Felina, która wisiała pół metra nad nim, przyglądając się jakiejś rzeczy którą obracał w swoich ogromnych łapach. Bestia spojrzała w górę mrużąc oczy.
-Nie wasza sprawa... Kim jesteście?
-A kim ty jesteś? - Spytała Felina obserwując stwora, aby w każdej chwili móc się wycofać. Nie chciała jeszcze kończyć swojego życia.
-Czemu się pytacie? - Spytał stwór przybliżając do siebie rzecz.
-Tak z ciekawości... Jestem Felina. Pokażesz mi to co tak chowasz przede mną? Nie zabiorę ci tego na zawsze. - Powiedziała wskazując, a raczej chcąc chwycić to co bestia chowała w rękach. Też chciała zobaczyć to coś, wiedziała że to jest coś cennego. Gdyby nie było cenne nie chowałby tego tak bardzo. - No weź pokaż mi to. Chcę tylko obejrzeć tę rzecz.
Stwór pokręcił lekko głową jakby się zastanawiając się czy może dać kocicy przedmiot.
-Ale my nie możemy tego tobie dać?
-Czemu? Ja chcę to tylko obejrzeć. - Powiedziała Felina mrużąc oczy, to przecież nie była rzecz nie możliwa do wykonania.

< Brego? No weź pokaż ^^ >

środa, 14 stycznia 2015

Od Urineseriano do Jenny i Blindwind - Pożegananie

- Już nie takie rzeczy przechodziłem. - Uśmiechnąłem się wstając i przeciągając się.
Nie było mi zimno, futro niemal całkowicie wyschło.
- Ale... -  Chciała kontynuować.
- Ale ja i tak nie jestem zły. - Spojrzałem na nią ciepło, przytaknęła delikatnie.
Wtedy wróciła Blind z świeżą zdobyczą w zębach. Położyła tuż przed nami trzy tłuściutkie króliki. Byłem naprawdę pełen podziwu dla niej, że mimo ślepoty dała radę w tak krótkim czasie, upolować tak szybkie zwierzaki.
- Dla każdego po jednym. - Uśmiechnęła się.
Zaraz wszyscy zmietli przydzielone porcje. Oblizałem się ze smakiem po obfitym posiłku. Zerknąłem na niebo. Słońce dawno minęło południe.
- Pomożecie mi znaleźć członków watahy? - Zapytałem wadery wstając powoli.
Jenna obrzuciła mnie pytającym wzrokiem.
-Po co? Wrócą na noc. - Oświadczyła spokojnie, nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Ale będę się już zbierał, przede mną długa droga i tak długo zabawiłem tutaj.
- Więc nie zostajesz? - Zapytała chyba lekko rozczarowana.
- Przepraszam, ale nie. Jestem wam wdzięczny za gościnę. Dawno nie miałem tak miłego i zwariowanego towarzystwa, ale muszę iść.
- Dobrze. - Rzuciła niemrawo i poszliśmy na szukanie członków.
Niestety nie znaleźliśmy nikogo. Jenna odprowadziła mnie do granic watahy, tam poprosiłem ją, by przeprosiła, podziękowała i pożegnała w moim imieniu inne dziś poznane wilki. Pożegnałem jej jeszcze na pożegnanie i znów ruszyłem w tę niekończącą się wędrówkę.

<Uri odchodzi, postanowił dalej podróżować samotnie.>


Ps. Nie potrafię wczuć się w tę postać przez co pisanie nią mi nie wychodzi i mnie nie bawi. Odchodzi wilk, nie ja. Za jakiś czas stworzę nową postać, taką która mam nadzieje będzie zadowalać nie tylko mnie default smiley :)

Od Andromedy do Hakai - Nieznana melodia

Andromeda odwzajemniła delikatny pocałunek, to było takie... Niesamowite! To był jej najwspanialszy dzień w życiu, nie spodziewała się, że kiedyś taki się pojawi. Delikatnie odsunęła się od wilka, uśmiechnęła się do niego.
-Wybacz Andromedo... Ja... - Powiedział Hakai z niewyraźną miną.
Wilczyca zaśmiała się patrząc na niego, nie miał za co ją przepraszać. Tak słodko wyglądał gdy był zakłopotany, taki niewinny i niczego się nie domyślał. Podobał jej się ponieważ nie udawał kogoś kim nie był. Był wobec niej delikatny i wysłuchiwał jej gdy chciała mu coś powiedzieć. Była przy nim bezpieczna i wiedziała że wszystko będzie dobrze, kochała to w jaki sposób się zachowywał. Jeśli miałaby go opisać jednym słowem to powiedziałaby że jest aniołem... Jej aniołem.
-Co mam ci wybaczyć? - Spytała po tym jak przestała się śmiać, wilk zlewał się wraz z tłem. Jego czarne futro delikatnie połyskiwało  w delikatnym świetle. - To było wspaniałe. Nie masz za co mnie przepraszać.
-To dobrze. - Powiedział Hakai delikatnie głaszcząc łapę Andromedy.
-Są tu jakieś jaskinie?
-Są ale trochę musielibyśmy pochodzić.
-Zostańmy tu jeszcze chwilę. - Wilczyca spojrzała w niebo, było takie piękne... Wszystko było dziś piękne. Nagle do jej umysłu wpłynęła pewna myśl. - Hakai?
-Słucham.
-Jak powiemy naszym towarzyszom że jesteśmy razem?
-Nie wiem.
-Może im po prostu powiemy...
-Myślę że szybko to zauważą. Jenna od razu zobaczy w sumie to twój brat też.
-Taaak, nie chcę z nim o tym rozmawiać. Dziwnie będzie mi się spało gdy nie będzie obok mnie Zafiro.
-Przyzwyczaisz się, teraz to ja z tobą będę spał.
-Wiem kochanie. - Powiedziała wstając, rozejrzała się po okolicy. 
Było ciemno, ale całkiem przyjemnie. - Nachyliła się lekko nad czarnym wilkiem. Musnęła delikatnie jego usta swoimi, siedział zadowolony na śniegu. - Chodź trzeba znaleźć jakąś jaskinię. Nie mam zbytnio ochoty spać na drzewie, jeszcze by ktoś na mnie zleciał.
-Nie no może aż tak źle by nie było. Chociaż mnie po ostatnim spaniu bolą trochę plecy.
-Ja spałam bardzo dobrze. - Powiedziała Andromeda, ominęła wilka i ruszyła przed siebie. 
Szła powoli aby nie przeoczyć żadnego ciekawego miejsca. Póki co to nic nie wskazywało że mogą być tu jakieś jaskinie. Robiło się coraz chłodniej, pewnie reszta watahy już zbierała się do snu. Nagle do uszu wilczycy dobiegła nigdy niesłyszana melodia. Odwróciła się do wilka jakby chciała się upewnić że tu jest z nią. Hakai podszedł do niej i spojrzał na nią pytająco.
-Słyszysz to? - Spytała idąc powoli w stronę źródła dźwięku.
-Ale co mam słyszeć?
-No tę piękną melodię. Pierwszy raz ją słyszę... Chodź pójdziemy sprawdzić skąd pochodzi. - Wilczyca uśmiechnęła się do wilka i ruszyła szybciej.  Odwróciła głowę w stronę wilka który stał za nią. - Na co czekasz? No chodź. - Hakai nadal się nie ruszał, wilczyca nie wiedziała o co mu chodzi.
Czy on tego nie słyszał? Patrzył na Andromedę nieznanym dla niej wzrokiem. Co mu się stało? Podeszła do niego tak blisko że niemal stykali się nosami. Patrzyła mu prosto w oczy po czym dotknęła delikatnie jego nosa swoim i zamknęła oczy jakby miało to jej coś dać. 

< Hakuś? Stało się coś?>

wtorek, 13 stycznia 2015

Od Hakai do Andromedy - Kilka Chwil Zmienia Życie...

        Hakai stał przez chwilę na plaży, niedowierzając trochę w to co się jeszcze przed chwilą stało. Potrzebował sekundy, żeby dotarło doń wszystko i żeby ruszyć w pełnym pędzie za dziewczyną, którą póki co tylko odprowadzał wzrokiem. Mimo tego, że zdołała ona przebiec już duży kawałek on bez problemu ją dogonił, musząc zwolnić na koniec, żeby się z nią zrównać.
Wielki uśmiech widniał na ich twarzach, a oczy świeciły się radośnie, wyrażając więcej niż słowa. Czerwone ślepia wilczura cały czas obserwowały twarz wadery, kątem oka zaledwie skupiając się na drodze.
Jej delikatne rysy twarzy, czarne futro niczym nocne, bezgwiezdne niebo oraz jej oczy... Złote, piękny oczy, które jako pierwsze przebiły mury jego serca, osłabiając je doszczętnie. Spowodowało to, że powoli - dzień po dniu, miesiąc po miesiącu - jej uroki, wady i zalety, gracja ciała oraz wspaniały charakter podbiły go całego, zarażając jego mózg, działając nań jak mącący narkotyk, który miesza w głowie, powodując że ma się go dość, jednak kiedy go braknie odczuwa się pustkę, z którą nie da się żyć.
Hakai potrząsnął głową, przypominając sobie o co prosiła go wadera. Rozejrzał się w okół, żeby szybko skojarzyć gdzie się znajduje.
- Choć. - rzekł, kiedy wiedział gdzie jest oraz przypomniało mu się jedno piękne miejsce, w którym był tylko raz w życiu, obiecując sobie, że jego łapa więcej tam nie postanie póty, póki nie będzie miał bratniej duszy, żeby podziwiać zapierające dech w piersiach widoki.
Myślał wręcz czasami, że ten dzień nigdy nie nadejdzie, że przyjdzie mu zobaczyć to miejsce dopiero u schyłku życia, samotnie i bez towarzystwa... A tu proszę... Kilka chwil i jego życie wywróciło się do góry nogami, zmieniając wszystko.
- Dokąd? - zapytała Andromeda, patrząc nań zaciekawionym wzrokiem.
- Zobaczysz. - Odpowiedział krótko i uśmiechnął się do niej zawadiacko, puszczając oczko oraz delikatnie spychając ją w bok, by nakierować na obrany cel.
Niedługo biegli... Przynajmniej tak mu się wydawało, gdyż w połowie drogi pochłonęły go jego myśli, zmartwienia, wątpliwości, które jednak zostawały rozwiane, za każdym razem kiedy spojrzał na towarzyszącą mu waderę. Jedno spojrzenie i wszelkie czarne myśli zostawały rozproszone przez jej blask.
- Gdzie my jesteśmy? - zapytała w końcu, patrząc w niebo, które mimo wczesnej godziny ciemniało w oczach.
- W miejscu magicznym i pełnym tajemnic, a zarazem pięknym oraz magicznym. - szepnął jej do ucha z uśmiechem tajemniczości.
Czarne drzewa wznosiły się wokół nich, wysoko ponad ich głowy, łyse i nieprzyjemne. Czarne cienie obrzucały wilki ze wszystkich stron, maskując sylwetki z otoczeniem.
- Po co tu jesteśmy? - spytała Andromeda niepewnie i wzdrygnęła się lekko, widocznie nie czując owej wspomnianej magii oraz piękna.
Alfa nic nie odpowiedział, uśmiechnął się pod nosem, zatrzymał się, stanął na przeciwko swej lubej, wsunął jej łapę pod brodę - tak że wierzch łapy miał oparty o jej brudkę - i delikatnym ruchem przechylił jej łeb do tyłu, unosząc tym samym pysk do góry, aby spojrzała w niebo. Piękne, kolorowe niebo upstrzone stadem gwiazd oraz mnóstwem kolorów. Turkusowe, granatowe plamy mieszały się ze sobą tworząc paski najróżniejszych zimnych barw. Do tego fiolety, róże wraz z czerwieniami pełzły między chłodnymi odcieniami, nadając niebu życia. Wszystko było w ciągłym ruchu nadając temu charakter morza.
- To, kochana, jest Las Cieni. - powiedział niskim szeptem - Moje ulubione miejsce.
Andromeda westchnęła cicho, patrząc z otwartym pyszczkiem w górę, po czym powoli zniżyła głowę, żeby spojrzeć na towarzysza.
- Wow. - wyszeptała - Pięknie tu... Dziękuję, że mnie tu przyprowadziłeś.
- Nie ma za co. - rzekł cicho siadając na ziemi, co zrobiła również wadera - Zawsze chciałem przyjść tutaj z moją bratnią duszą... – mówł powoli - Pokazać, co mi w duszy gra... Bo to... - wskazał łeb górę - To jest dosłownie to co we mnie siedzi... Nie wiadomo co, po prostu nie odgadnięta masa, zmieniająca się wraz z upływem życia, nigdy nie zatrzymująca się, nie potrafiąca nigdy do końca znaleźć swojego miejsca. - Andromeda patrzyła na niego swymi złotymi oczyma, odznaczającymi się od ciemnego tła, które pochłonęło jej sylwetkę, zlewając ją niemal w jedno z cieniami oraz drzewami - Ale... Myślę, że chyba znalazłem właśnie swoje miejsce na ziemi... Obok Ciebie, razem z Tobą... Tam gdzie Ty, tam moje miejsce.
Mówiąc te słowa przysunął się do niej delikatnie. Cały czas gdy mówił patrzył jej głęboko w oczy, chciał żeby pojęła sens jego słów, chciał, aby zrozumiała ile dlań znaczyła.
Hakai położył łapę na jej łapie i uśmiechnął się czule, radując się w sercu, kiedy jego uśmiech został odwzajemniony. Samiec przejechał poduszkami palców wzdłuż jej przedniej łapy. Andromeda otworzyła pyszczek, żeby coś rzec, lecz wilczur nachylił się i czubkiem nosa dotknął jej nos, odsuwając się nie za szybko o parę milimetrów. Serce biło mu jak szalone, biło tym razem z radości, z miłości... Wilczur rozmyślił się ze swojego poprzedniego postanowienia odsunięcia się od niej. Nachylił się ponownie i zanim Andromeda zdążyła jakkolwiek zaprotestować lub zareagować on zamknął oczy, układając swoje usta na jej wargach oraz całując je delikatnie...


Andzia? ^^

piątek, 9 stycznia 2015

Od Jenny do Urineseriano - Zbyt Szybki Koniec Oprowadzki

        Staliśmy nad zamarzniętym morzem Sinoro. Ja oczywiście, wyglądałam jak debilka stojąc w śniegu po szyję, więc jak najszybciej wyskoczyłam na lód. Poskutkowało tym, że pojechałam kawałek na tyłku a Blind i Uri ryknęli śmiechem, ale ja tylko im pomachałam obracając się do nich pyskiem i po chwili się zatrzymałam. Spróbowałam wstać, wbijając lekko pazury w lód. Udało mi się i wmiarę złapałam równowagę.
Wróciłam do wilków w śniegu, ale nie weszłam do niego. Nie miałam zamiaru znów dać się zjeść.
- No, drogi Uri. To jest morze Sinoro, a to na czym stoisz w lecie jest plażą Sinoro. - wyjaśniłam.
- Mhm. Lubicie tu przebywać? - zapytał, rozglądając się. Prychnęłam.
- Nie wiem, czy lubię. Jestem w tej watasze od wczorajszego wieczora! - odparłam.
- Ach, no tak mówiłaś. - przypomniał sobie Uri i klepnął się w czoło.
- Dżej? - usłyszałam pytanie Blind. Ale jakby gdzieś...
- Kruk! Co ty tam robisz?! - zawołałam do przyjaciółki, która leżała totalnie pokrzyżowana na lodzie i nie bardzo wiedziała, jak i czy w ogóle może się podnieść. Podjechałam do niej i zaczęłam jej spokojnie mówić, którą łapę i jak ma ułożyć. Uri też się do nas ślizgnął i pomagał Blind ustawiać łapy.
- Dobrze, dobrze... Teraz spróbuj przednią lewą postawić... bardziej na lewo... Nie! Nie, Blind to drugie lewo! - krzyknęłam ale było za późno.
- O rany! Znowu?! Mówiłem wam, zostanę płaską deską. - jęknął ze śmiechem Uri, albowiem znów leżeliśmy i gnietliśmy się nawzajem. Na górze Uri, ja i na dole Kruk.
- Ha! Bardzo śmieszne! Złaź bo to ja będę wyglądać jak trawa po spaniu. - warknęłam na wilka.
Gramolił się i gramolił, aż nie wytrzymałam i po prostu go popchnęłam. Odjechał kilka metrów aż... zniknął z wielkim trzaskiem.
- Co to było?! - zawołała Blindwind.
- Szlag! Uri chyba wpadł do wody! - wrzasnęłam, jadąc w stronę wilka. - Blind, jedź za moim głosem! - dodałam.
Cały czas się darłam i obserwowałam przerębel. Jednak po 30 sekundach bezowocnego czekania...
- Kruk, zostajesz na górze i jak nie wrócę za minutę, biegniesz po pomoc, ok? Uri wracaj, do cholery... - powiedziałam, nerwowo rozgrzewając mięśnie do kąpieli w lodowatej wodzie. Muszę go uratować, to moja wina.
- Nie, nie Dżej! Zostań, nie dasz rady, przecież... - Ale ja już wskoczyłam. Usłyszałam jeszcze ostatni krzyk wadery i rozejrzałam się pod wodą. Gdzie ten Uri...
Usłyszałam trzask i głosy na powierzchni. Wypłynęłam i... Zobaczyłam Uri’ego. Całego i zdrowego, mokrego jak deszcz co prawda, ale trudno. Żył!
- No i czemu się nie wydzierasz?! - wrzasnęłam, wyłażąc z z wody i plując płynem przy każdym słowie.
- J-ja... przeee-epraszam...j-ja... - jąkał się basior a szczęka tak mu chodziła, jakby żyła własnym życiem.
- Dobra, skończcie oboje i marsz do Chwasta. Ale już! Schowacie się między korzeniami i się trochę ogrzejecie. No, ruchy! - darła się Kruk.
Poszliśmy więc a raczej biegliśmy...lub też staraliśmy się biec. Wyobraźcie sobie, że macie 50 kilogramowe ciężarki na każdej łapie i musicie z nimi biec. No, to tak właśnie się czułam i zapewne Uri też, bo byliśmy mokszy i śnieg szybko poobklejał nam łapy. Znaczy, mnie to całą obkleiłam więc miałam jakieś 200 kg "nadwagi" ale dałam radę.
Na miejscu schowaliśmy się z Uri’m w najgłębsze zakątki jamy i może nie byliśmy przytuleni, jak radziła Blind, ale ja zaprotestowałam dosyć...mocno. Biała wadera pobiegła upolować nam coś do jedzenia i nie pozwoliła wychodzić, póki nie wrócimy do normalnej temperatury. Leżeliśmy więc w miarę blisko siebie i grzaliśmy się chuchając na łapy i rozcierając mięśnie. Po chwili ciszy przerywanej dzwonieniem zębów, odezwałam się:
- Uri? Przepraszam. Bo to moja wina, że... - przerwał mi.
- Ale Jenna, nic sie nie stało, nie wiedziałaś, że lód pęknie. - powiedział i uśmiechnął się.
Skrzywiłam się ze śmiechem.
- Ale ja nie o tym. Mówię o tym, że miałam cię oprowadzić, a nie wrzucać do wody. - prychnęłam.
Uri się zmieszał.


<Uri? Dzyń, dzyń, dzyń zębami XD >