wtorek, 8 września 2015

Od Leonardo do Rex'a i dziewczyn - Wiewiórką z przymusu...

         Sytuacja była trochę...napięta.
  Oczywiście o ile ,,napiętą" można nazwać sytuację, w której znalazł się Jaskier: przyszpilony za gardło do skalnej ściany przez gigantycznego białego weterana bez jednego oka i ogólnym brakiem jakiejś 1/5 ciała. Przynajmniej w mniemaniu wierszoklety.
  Leo tymczasem przerażony obserwował całą tą sytuację. W przeciwieństwie do przyjaciela, lis widział już wcześniej Rex'a i słyszał o nim całkiem sporo. Z góry wiedział jak to spotkanie musiało się skończyć. Takie osoby jak Rex i Jaskier nie mają prawa bytu, jeśli nie są od siebie oddalone o kilkaset kilometrów. Dlaczego wszechświat ze wszystkich obecnych na tej planecie wilków postawił przed nimi akurat Bliznę?!
  Całkiem możliwe, że po prostu był ciekawy co z tego spotkania wyniknie, albo wziął sobie do serca wcześniejsze stwierdzenie Jaskra, że nie ma takiej siły, która by się go pozbyła...
  - Bardzo...ład-ne iimię - wystękał poeta, któremu zaczynało już brakować powietrza. - Pasuje ci...
  - Serio? - rzucił sarkastycznie Rex. - A myślałem, że ,,Aleksander" byłoby lepsze.
  - W sumie to też całkiem całkiem... - Jaskier dla własnego dobra (i z powodu coraz trudniejszej wymowy) nie skończył wypowiedzi.
  Leonardo panicznie szukał rozwiązania. Dania i Kami również starały się odwieźć Bliznę od zamiarów poszatkowania Jaskra i zrobienia z jego kości ogniska. Lisem się nie przejmował. Był mały i do tego chudy. Złapanie go nie stanowiłoby problemu. Wyraźnie było też widać, że w przeciwieństwie do swojego nierozgarniętego kolegi, obawia się Rex'a i zapewne zwieje gdzie pieprz rośnie, byleby tylko nie skończyć w jego paszczy.
  - Reksi, co ty wyprawiasz? - Danka starała się mówić żartobliwym tonem, zawieszając się na łapę duszącą bezradnego poetę. Jednak nawet w jej głosie czuć było nutkę strachu. - Tak się nie wita z gośćmi, prawda Kam?
  Brunetka pokiwała łbem szybko, ale nie zbliżała się do wielkiego basiora. Nie był to brak odwagi, czy też obojętność wobec życia dwóch nowych towarzyszy. Przeciwnie - nie miała zamiaru oglądać jak Rex dokonuje swojego morderczego dzieła. Nie miała jednak tego dziwnego czegoś, co posiada Danka, a mianowicie tej dziwnej cechy, która sprawiała, że nic jej nie próbowało zabić, nawet jeśli ciągnęła to coś za wargę, siadała mu na karku, czy zdrabniała już i tak krótkie imię. Dan po prostu była pod tym względem niezniszczalna. 
  - Ależ oczywiście, oczywiście - potwierdził biały basior tonem grabarza podczas roboty. - Tylko chyba wydaje mi się, że nie jestem z natury gościnny.
  Dla Trybika było to już za wiele. Jego instynkt przetrwania paskudnie gryzł się z sumieniem. W końcu to drugie wygrało i Leo zaczął improwizować.
  - K-k-k-kami, masz jeszcze to płonące pudełeczko? - zapytał cicho.
  Wadera nie pytała o szczegóły. Przeczuwała, że lis raczej nie pytałby w takiej chwili o zapalniczkę tylko po to, by sobie na nią popatrzeć. Wygrzebała przedmiot i rzuciła go do Pokręta. Ten zaraz po otrzymaniu przedmiotu zaczął szukać w swojej sakwie czegokolwiek pożytecznego w tej chwili. Cudem natrafił łapą na miękki, krągły kształt. Jeden z jego pocisków do katapulty! Był szczelny, więc cennej mieszaniny odpowiedzialnej za wczorajsze widowiskowe ognisko nie ubyło ani trochę. Samiec gorączkowo starał się wykrzesać cokolwiek z zapalniczki. W końcu podpalił woreczek parząc sobie przy tym łapę i cisnął nim szybko pod brzuch weterana. Ten zdziwiony spojrzał na przedmiot, który skwierczał blisko jego tylnej łapy. Uśmiechnął się do lisa ,,pobłażliwie".
  - Nie trafiłeś - powiedział tonem udającym współczucie...
  I pocisk eksplodował.
  Fontanna kolorowych iskier sypnęła się na łapy i brzuch zaskoczonego basiora. Rex puścił Jaskra i naturalnym dla każdego odruchem odskoczył w bok, z dala od kłujących niczym komary iskierek. Leo nie czekał i dał upust swojemu przerażeniu biegnąc w stronę wyjścia ile sił w łapach. Wierszokleta nie pozostawał długo w tyle. Mimo zaskoczenia szybko ruszył do ucieczki. Rex w ostatniej chwili kłapnął za nim szczękami celując w kark. Poeta uniknął morderczego uścisku o włos. Zęby chwyciły za krawędź ucha. Jaskier jednak wyrwał się i z poranioną małżowiną uszną popędził za lisem. Nagle Pokręt rozpędził się w stronę najbliższego drzewa. Po tym co zrobił, Rex im tak łatwo im obu nie odpuści. A za jakieś góra dwie minuty już chwyciłby jego lub poetę za ogon. Ucieczka nie miała sensu, więc Trybik potrzebował kilku minut więcej na namysł. Wskoczył więc na pień i dzięki dłuższym niż wilcze pazurom bez trudu wspiął się na niższe partie młodej sosny. Jaskier pędząc za nim na ślepo nawet nie zdawał sobie sprawy co robi. Niesiony nieznaną siłą, której każdy z nas dostaje w obliczu śmiertelnego przerażenia, wdrapał się na gałąź naprzeciwko i przywarł do niej brzuchem, oplatając konar łapami.
  - Mówiłem ci, żebyśmy tu nie przychodzili! - rzucił oskarżycielsko do Leo.
  - Ciekawe czemu cię nie posłuchałem! - odwarknął ironicznie lis wściekły na basiora za jego wyszczekaną paszczę i z miejsca denerwującą innych samców osobowość. - Po cholerę go wkurzyłeś?!
  - To nie ja! Sam zaczął! - odparł Jaskier tonem przedszkolaka. - Po jakiego grzyba wysadziłeś mu ziemię po łapami?!
  - Masz lepsze pomysły?! Proszę bardzo! Tylko lepiej się pospiesz, bo Rex będzie tu za góra siedemnaście sekund!
  Jaskier zamilkł. Normalnie nie dyskutowałby z Leo o jego pomysłach, bo się na tym nie znał. Lis zdawał sobie z tego sprawę. Wiadomo jednak jak tego typu sytuacje działają nawet na najlepszych przyjaciół. Tymczasem ciężkie kroki przypominające dudnienie pędzącego byka przybliżało się coraz bardziej.
  Czas minął.
  Pięknie, pomyślał rudzielec. Zostałem wiewiórką z przymusu i zginę tak samo...


Rex? Wiewióra, możesz się wyszaleć x3 A jak nie to dziewczyny także mają prawo głosu. Wybaczcie stan tego opka *^*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podziel się z nami Swoją opinią :)