- Dobry pomysł! Genialny! – podniecił się
Brego i odrazu był na nogach z nosem przy ziemi – Skarbie, co byśmy zjedli?
Ptaszka? Zająca? Ptaszka? Albo ptaszka? O! Albo lisa! – na wzmiankę o tym
ostatnim podniósł łeb i zachichotał cicho oblizując wargi oraz zacierając łapy
– O nie, Skarbie, upolujmy dla odmiany misia. Dobry niedźwiadek nie jest zły od
czasu do czasu, co wy na to? – Brego zrobił wielkie oczy, a potem wielki
uśmiech rozpostarł się powoli na jego twarzy, mroczny, pewny siebie. Postawił
przednie nogi na ziemi, rozkładajac niespiesznie skrzydła ze wzrokiem skupionym
na niebie, wszytsko to jakby w zwolnionym tępie – O tak, Skarbie... – warknął
cicho.
- Brego, oszalałeś? Nie dasz rady! – usłyszał
za sobą głos Feliny, jednak już w następnej chwili go nie było.
Siła z jaką machnął potężnymi skrzydłami
spowodwała, że śnieg z ziemi uniósł się ku górze, a zaspy spoczywające na
drzewach opadły porawne w wir wiatru. Rytmiczne dudnienie skrzydeł o powietrze
brzmiało niczym wojenne bębny. Hybryda stawała się małym punktem na niebie, a
tętęd skrzydeł oddalał się, powoli cichnąc. Felina stała wśród utworzonych
zasp, obsypana cała śniegiem patrząc za samcem wielkimi oczyma. W końcu ruszyła
z miejsca, kierując się za stworem i mimo tego, że była od niego o wiele
wolniejsza miała zamiar go dogonić i albo mu pomóc, albo powstrzymać przed
pewną śmiercią w grocie drapieżnika.
Brego pruł powietrze niczym strzała, w końcu czując
się wolnym, szczęśliwym. Mroźne powietrze szczypało go po twarzy, a wiatr
targał jego grzywę.
- Skarbie, to nasz świat... To nasz żywiął...
Jesteśmy sobą... Jesteśmy... WOLNI! – z tymi słowami ruszył pionowo do góry w
stronę słońca z zabójczą prędkością.
Kiedy był już zaledwie czarną kropką na tle
żółtej kuli ognia zawisł w powietrzu przez jedną krótką chwilę. Nabrał
powietrza w płuca, a w następnej chwili niebo oraz ziemia zadrżały donośnym
rykiem, który wydobył się z jego gardzieli. Rozdarł on powietrze, niosąc się po
całych terenach watahy oraz docierając do uszu wszystkich żyjących stwożeń.
Teraz był sobą. Arrow, król przestworzy, dawny dowódca niezwyciężonej armi.
Wśród chmur i przestworzy czuł się sobą, wiedział kim był...
Kiedy tylko zaczął opadać powoli w stronę
ziemi machnął parę razy skrzydłami, nakierowywując się na odległe góry. Złożył
do połowy skrzydła i runął w dół wyglądając niczym czarna strzała prująca
powietrze.
******
Trzask i zgrzyt pękających skał wypełnił
górskiej zbocze, kiedy ogromna hybryda wylądowała niczym meteoryt, posułając w
dół lawinę kamieni. Oczy miał wielkie i dyszał szybko. Radość rozpierała go od
środka, jakby miała go zaraz rozerwać. Uniósł głowę uwalniając głośne rżenie z
pyska.
- To było coś, Skarbie, to było COŚ! – rzekł
śmiejąc się twardo i idąc w kierunku pierwszej jaskini, z której wydobywał się
świerzy trop niedźwiedzia.
Felina? Wiem, wiele tego nie ma, ale jakoś nie
mam chyba dzisja smykałki :/ Jak coś to się nie martw, położy tego misiaka raz
dwa x3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podziel się z nami Swoją opinią :)