poniedziałek, 29 grudnia 2014

Od Brego do Blindwind - Skarb, Skarb, Skarb...

        Wielkie łapsko hybrydy wystrzeliło do przodu, zgarnęło Jennie spod nosa kawałek mięsa i w wsadziło je do przepastnej paszczy, która tylko kłapnęła zębami.
- Ej! To było moje! – krzynęła Dżej, która zoriętowała się, że sprzątnięto jej posiłek dopiero po fakcie, kiedy ten był już prawie w przełyku.
- Ło nłe! – wrzasnął nagle samiec, łapiąc się za gardło z przerażeniem w oczach, po czym szybko wypluł zawartość jamy ustnej na łapy – Coście zrobili, Skarbie?! Coście zrobili! Przeklinamy was! Łakomczuchy! Złodzieje! – krzyczał, szczerząc kły, a głośny warkot wzbierał się w jego gardzieli – Trza było to zjeść, Skarbie! – powiedział nagle ponurym głosem, waląc się jedną łapą w czoło – Co wy teraz z tym zrobicie? – zapytał – Oddamy! I wam już więcej nic nie damy! – stwierdził stanowczo – Ta, oddacie, chcecie je wziąć dla siebie i tyle. – mruknął pod nosem – A nie! Patrzcie jak oddajemy! – i z tymi słowamy podsunął obśliniony już, nieco zgryziony ochłap pod nos waderki – Wybaczcie nam, wybaczcie, nie wiedzieliśmy, nie mogliśmy ich powstrzymać!
Jenna spojrzała powątpiewająco na kawałek mięsa, uśmiechnęła pod nosem i spojrzała na Brego.
- Nic nie szkodzi, możesz go zjeść, poczekam na następnego zająca. – wymigała się Jenna nie chcąc zranić uczuć hybrydy, a zarazem narazić siebie samą na niestrawności.
- Widzicie, przeżarci są wszyscy, obojętne im jest, mogliśmy to zjęść. – burknął Brego – Ale mogliście zapytać! To co zrobiliście było bradzo niestosowne! – stwierdził mrużąc oczy – Nie gadajcie, Skarbie już tyle tylko dajcie nam to zjeść. – mruknął zirytowany i wepchnął sobie kawałek mięsa z powrotem do pyska – A jedzcie, jedzcie, widzimy, że już nawet z nami nie checie się dzielić! – warknął krzyżując łapy na piersiach – O matko... – westchnął kiwając głową – Marudni się ostatnio staliście, Skarbie, marudni jak stare baby... – poczym podszedł do Jenny i szybko zmienił temat, by jego uczciwość znów nie wtrąciła się ze swoim marudzeniem – Podobała nam się twoja opowieść... Jenna... Bardzo, Skarbie, gryzienie obcych jest bardzo fajne. – stwierdził i kłapnął jej zębami tóż nad uchem – Ale... Czemu tylko gryźć, Skarbie? –zapytał, a jego głos zniżył się prawie do szeptu, skierował się w stronę ognia, schylił łeb i naprężył mięśnie przednich łap, jakby gotował się do skoku – Czemu nie złapać? – zaczął mówić teraz już sam do siebie, uniósł jedną łapę wysuwając pazury – I nie poznęcać się nad nim! – zacisnął łapę w pieść oraz łupnął nią o śnieg, aż Jenna podskoczyła i spojrzała na Blindwind, która wykryła, że jej przyjaciel przestaje powoli nad soba panować, więc szybko zainterweniowała, żeby wyciągnąć go z amoku.
- Em, Brego.  – powiedziała radośnie, a białe ślepia bestii skierowały się ku niej – Czemu teraz ty nie opowiesz nam jakiejś historii? Dam se łapę uciąć, że napewno masz coś ciekawego w zanadrzu. – uśmiechnęła się zachęcająco, po czym dodała – A za ten czas pozbawię drugiego zająca skóry i go upieczemy.
Po tych słowach natychmiast wzięła się do roboty, mając cichą nadzieję, że udało jej się odwrócić uwagę jego negatywnej strony od chęci torturowania niedoszłego nażeczonego Dżej.
- Dobry pomysł, Skarbie! Wspaniały! – zakrzyknął nagle Brego i wielki uśmiech rozpostarł się na jego paszczy – Co im opowiemy, Skarbie, podsuń pomysł. – hybryda zamyśliła się przez chwilę, po czym rzekła mrocznym głosem – Już wiemy, już wiemy, Skarbie. – powiedział rozglądając się po zebranych, którzy siedzieli nieruchomo, wsłuchując się w jego słowa, wypowiadane dość ciemnym i tajemniczym tonem.

~ Rozsiądźcie się wygodnie, Skarby moje i słuchajcie naszej opowieści, gdyż ciekawa ona jest bardzo.
Pochodzimy ze stron, gdzie stepów dużo, a lasów niewiele. Niegdyś potężni byliśmy i władze mieliśmy, bowiem armia królweska nam podlegała, Armia Przestworzy! – z tymi słowami rozpostarł swoje postrzępione skrzydła, rzucając cień na wszystkich, a nagły podmóch spowodował, że płomienie ogniska zakołysały się energicznie – Nie mieliśmy sobie równych! Wśród chmur i gór szybowliśmy, z powietrza atakując wroga, niszcząc go i miażdżąc ciężkimi skałami! Każda wojna była nasza, wygrana wiadoma od samego początku! Byliśmy postrachem wszystkich Siedmiu Królestw! Śmierć z przestworzy czekała wszystkich... – zamilkł na chwilę, składając skrzydła i uspokajając nieco swój rozszalały wzrok, który skakał po wszytskich zebranych – Arrow na nas wtedy mówili, gdyż niczym strzała pruliśmy powietrze, szybcy i bezszelstni. Przyjaciół mielimśy bez liku. Szanowaliśmy ich, potrafiliśmy wskoczyć za nimi w ogień, przeciwstawić się dla nich samemu królowi!
No i oczywiście była jeszcze ona... Piękna niczym gwieździsta noc, niczym księżyc odbijający się w tafli jeziora. Swycm blaskiem przyćmiewała nawet słońce, a jej głos szpecił śpiew wszelkich ptaków... Niczym huragan zstąpiła z nieba i wywróciła nasze serca do góry nogami, mącąc w głowach, uświadamiając nam uczucie, którego wcześniej nie czuliśmy... – jego głos stawał się coraz bardziej rozmarzony, a wzrok utkwił w płomieniach, które rozświetliły łzy, płynące z jego oczu, wszystko to jednak nagle stwardniało, a jego głos przybrał jeszcze bardziej ponurą barwę – Nadeszły jednak czarne dni, ciemne niczym bezksiężycowa noc i odmęty morza... Król bowiem miał Skarb, Skarb porządany przez każdego króla i księcia, a nawet królową każdego z Siedmiu Królestw. To właśnie o ten Skarb toczyły się boje, lały się rzeki krwi i padało tysiące zabitych. Właśnie ten Skarb wszyscy obywatele naszego królestwa bronili swoim życiem. Udawało się to nam dopóki, dopóty wróg się nie zjednoczył, dopóki Siedem Wielkich Królestw nie wybrało jednego króla, za którego przewodem natarli na nasz zamek z zamiarem zrównania go z ziemią i zabrania Skarbu.
Wielka wojna się rozpoczęła. Nasze armie niszczyły wroga w zastraszającym tępie, jednak mieli oni dużą przewagę, gdyż dziesiątki tysięcy stanęło ich do boju i nasze siły powoli zostawały niszczone, nie tak szybko jednak jak siły ich.
Trzy dni i cztery noce wojowaliśmy. Traciliśmy przyaciół, wielu ludzi o złotych sercach oraz rodziny. Alas! Walczyliśmy dalej, gdyż siły przeciwnika wydawały się słabnąć, mieliśmy nadzieję! Gdy na czwarty dzień słońce wstało ponad horyzont stała się jednak rzecz straszna...
U boku króla walczyliśmy, zapędzeni pod same  mury naszego zamku, ostatki piechoty i kawaleri niszczyliśmy z niemalże pewną wygraną, gdy chwila nieuwagi kosztowała naszego władce życie... Przy nas wziął ostatnie tchnienie i nam powierzył ostateczne zadane.
 – Brego... W mojej komnacie... Skarb...Weź go... Uciekaj... –
Tak nam rzekł i zamknął oczy, zasypiając na wieki. Rzuciliśmy walkę, uciekliśmy z  pola bitwy, rzucając ostatnie spojrzenie na przez ramię i widząc jak wróg dociera do bram królestwa, wpędzjąc nasze ostatki armi za mury, skąd stanęli i uparcie próbowali zniszczyć resztki nieprzyjaciela.
Do komnaty polecieliśmy. Zamknięta była na trzy spusty, jednak nawet w najwyższej wierzy o najgrubszych ścianach było słychać już wojenne bębny. Wywarzyliśmy drzwi, niczym taran wpadając w nie. Znaleźliśmy się w środku, oj nawet nie wiecie jak  tam było pięknie i bogato. Przelewało się wszędzie złoto i purpura. Łoże wielkie, nie jak dla potężnego lwa, którym był król, acz dla trzech wielkich słoni i jednego małego!
Rozejrzeliśmy się dookoła, szukać dużo nie musieliśmy, gdyż na podwyższeniu, na samym środku czerwonego dywanu stała niewinnie wyglądająca mała skrzynka. Spojrzeliśmy na nią i nagle nie mogliśmy oderwać od niej wzroku. Wydawało się, że Skarb ze środka wołał do nas... Mącił nam zmysły i pętał duszę... Próbowaliśmy się oprzeć pokusie, chwycić skrzynkę i odlecieć w dal zanim dojdzie wojsko, jednak nasze waleczne serce poległo. Stanęliśmy przed skrzynką i drżącymi łapami otworzyliśmy ją.
Wtem nasze oczy ujrzały najpotężniejszy i najbogatyszy skarb, który został stworzony pod słońcem! Pięć pierścieni bowiem było tam zamkniętych, każdy innego koloru, każdy o innej mocy, a wszystkie razem założone na palce jednej łapy stanowiły broń doskonałą, gdyż tworzyły cię niepokonanym! Alas! Klątwa nad nimi ciążyła straszliwa, gdyż miękkie serca, które zakładały owe pierścienie zostawały pochłonięte przez chciwość. Pętały one umysł, powodowały że nawet najszczersze serce chciało czynić zło!
Zamknęliśmy szybko skrzynkę, zamknęliśmy, rozpostarliśmy skrzydła i odlecieliśmy z nimi w najwyższe szczyty gór, zaszywając się w najczarniejszej jaskini... Opętani zostaliśmy, zmąceni... Pokonani... Pięć pierścieni mieliśmy pod swą pieczą, pięć pierścieni założliśmy i już nie wyszliśmy z jaskini. Do szczęścia potrzebny był nam bowiem tylko Skarb, on był naszym przyjacielem. Prawda, namawiali nas do złego, jednak od tej jednej rzeczy nasze wojenne serce potrafiło się ustrzec. Całe miesiące spędziliśmy w jaskini pilnując naszego Skarbu, jednak znudziło mu się w końcu nasze towarzystwo i jeden po drugim odchodziły od nas, gubiąc się w czeluściach jaskini... Tonąc w odmętach rwących rzek, które pędziły po ich dnie. Został nam wtem tylko jeden, jeden Skarb, który bez swoich towarzyszy nie umiał nam już tak mącić w głowie. Dotarło do nas wtem cośmy narobili, rozsądek niespodziewanie wrócił do naszych głów! Zniszczyliśmy ostatek Skarbu! Zniszczyliśmy go!
Aj, Skarbie – Brego oderwał wzrok od publiczności i kręcąc głową wstał, zaczął przechadzać się dookoła ogniska oraz między wilkami, przegarniając jakby z nudów śnieg na boki, co jakiś czas spoglądając w ogień, bądź komuś w oczy – Nadeszły dla nas straszne czasy. Byliśmy słaby, wyzuci z energi. Pochłonięci byliśmy Skarbem do tego stopnia, że jedliśmy mało, pyliśmy niewiele. Potrzebowaliśmy pomocy. Wrócliliśmy na stare śmieci, Skarbie – i nagle jego tajemniczy głos stwardniał, przesączony nienawiścią -  Do nich wróciliśmy... Do niej.  Niegdyś wielcy wojownicy, potężni, nieustraszeni! Przyszliśmy doń, niemalże pełznąc na kolanach, przepraszając za nasze czyny, błagając o pomoc! – głośny warkot rósł w jego gardzieli, a głos zniżył się do szeptu – Odrzucili nas, Skarbie wszyscy spojrzeli na nas z pogardą, z obrzydzeniem, Skarbie, z obrzydzeniem... A ona... Ona stała, zamknęła oczy, po czym odeszła, odeszła u boku wojownika, który zajął nasze miejsce na czele armi... – zmrużył oczy, niemalże do białych kresek, a jego głos prawie nie dosłyszalnym szeptem się stał – Zostaliśmy sami, Skarbie, zostawili nas wszyscy. My staliśmy u ich boku, kiedy się staczali! Kiedy grzęźli w bagnach kłamstw i zdrady! Sami nigdy o nic nie prosiliśmy! Raz pomocy potrzebowaliśmy i nikt się nie zjawił...
Co zrobiliśmy potem, zapytacie się pewnie.  – jego głos stawał się coraz spokojnieszy -  Wróciliśmy do jaskiń, zaszyliśmy się w ich cieniach i tam razem roślimy w siły. Skarb pozostawił w nas stałe szkody i w głębi duszy to wiemy, jednak jak już mówiliśmy, było to silniejsze od nas i nic z tym już nie zrobimy. Znienawidziliśmy świat i wszystkich na nim żyjących. Przez lat dwa sialiśmy zgrozę na szczytach gór, zabijaliśmy tych, którzy zabłąkali się w ich cienie. Dzięki nam góry stały się strasznym i nieprzyjemnym miejscem, które wszyscy omijali i tylko głupcy wybierali...  – nagle w jego głosie zawitała sympatia i rzucił jedno życzliwe spojrzenie na Blindwind, która zmaskarowanego zająca (bo mały skurczybyk nie chciał się tak łatwo obrać ze skóry) wbijała na patyk - Aż do pewnego dnia, kiedy jedna mała osóbka dojrzała w nas coś więcej niż poległego potwora... Alas! To już kompletnie inna historia, którą zapewne usłyszycie później, acz już nie z naszych ust. ~

Tymi słowami Brego zakończył swoją opowieść. Zapadła grobowa cisza i niemalże wszyscy wpatrzeni byli w hybrydę. Blindwind siedziała z patykiem w pysku, targana najróżniejszymi emocjami - żalem, przerażeniem i chęcią rzucenia się wielkoludowi na szyję, żeby go uściskać i podkreślić, że nie jest sam.
Nigdy nie słyszała jego historii, w prawdzie o nią nie pytała, jednak nie przypuszczała, że jest ona aż tak smutna... Sam Brego zaś wpatrywał się teraz w ogień. Już od bardzo dawna nie czuł się tak jak teraz. Tak bardzo jak stary on, przed wojną, przed Skarbem. Lekki uśmiech pojawił się na jego ustach i nadzieja zaświeciła w sercu. Może w końcu nadejdzie dzień, w którym jego psychika wróci chociaż trochę do normy i zażegna potwora teraz się w niej snującego...
„ Niee myyślciee o tym naweet, Skaarbiee... Jeeesteeeśmyyyy tuuu...” usłyszał radośnie wścibski głos w swojej głowie i zamknął oczy zwieszając lekko łeb.
Poczuł jednak pod brodą coś miękko, czyjeś futro połaskotało go w nos, a na barkach odczuł lekki uścisk. Spojrzał w dół i ujrzał Blindwond, która w końcu zdecydowała się co chce zrobić i co w sercu jej gra. Przyszła przytulić się do olbrzyma. Jednak była ona przy nim taka mała, że ledwo starczyło jej rąk, żeby je rozpostrzeć, a co dobiero go obłapić i porządnie uściskać. Głowę zmuszona była za to położyć mu na piersi, jednak najwidoczniej nieprzeszkadzało jej to, gdyż wlepiła się w swojego pzyjaciela i tak długo tam stała, aż Brego nie pozbierał myśli i nie odwzajemnił uścisku – co zrobić musiał delikatnie i tylko jedną łapą, bo zmiażdżyłby waderkę na papkę.
- Dziekuję. – wyszeptał jej w ucho samiec.

- I ja również. – usłyszał, stłumiony przez jego futro, głos Kruk.

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Od Jenny do Brego - Indyjskie Zwyczaje

       
        Wysłuchałam historii Hakia i zastanawiałam się, jak ta cała Lily mogła zrobić coś takiego naszej drogiej Blind?! Ja rozumiem, coś się stało ale to nie była przecież wina Kruk. Idiotka... Moje rozmyślania przerwał Brego, który głośno zastanawiał się nad tym, czy zjeść zająca samemu czy też się nim podzielić. Parsknęłam śmiechem i podeszłam do Brega.
- Mogę? Podzielę po równo. - powiedziałam, z łapą na sercu. Brego spojrzał na mnie nie ufnie ale oddał mi mięso. Szybko podzieliłam żarełko i rzuciłam każdemu po kawałku. Po chwili ciumkania mięsa wróciła Blind a wtedy podałam jej kawałek mięsa, który zachowałam dla niej przed Brego. Podziękowała i spytała:
- Jenna? A twoja historia? Co nam opowiesz?
Zastanowiłam się chwilę, odłożyłam swoją porcję i spojrzałam w niebo. Gwiazdy ładnie świecą o tej porze. Tak samo świeciły u mnie...
- Opowiem wam, jak mało brakowało, żebym została partnerką na stałe, pewnego basiora... - powiedziałam, a każda para oczu zwróciła się na mnie.
- Serio? Ty i małżeństwo? Nie widzę tego... - pokręciła głową Andzia. Zaśmiałam się.
- Ja też. - odpowiedziałam i zaczęłam opowiadać...

~Wiecie, w Indiach jest tak, że jak wadera jest w pewnym wieku, wybiera się spośród kandydatów godnych uwagi partnera dla niej. Ja miałam chyba najgorzej, bo byłam córką Alf, a konkretnie Młodą Alfą Watahy Tygrysich Lilii. Wszyscy w tej watasze władali naturą, tylko ja byłam odmieńcem, bo pojawiały się u mnie raczej moce iluzji. Nieważne. W każdym razie, przyszedł dzień kiedy odbyła się taka jakby parada, w której brali udział wszyscy kandydaci do mojej łapy. Nie myślcie, że wtedy wyglądałam tak jak teraz, nie. Przecież musiałam być taką... damą, a damy tak nie wyglądają. Wyglądałam wtedy mniej więcej tak:

Tak wiem. Przerażające! Ale nie miałam nic do gadania, póki nie byłam dorosła. W każdym razie na tej paradzie było chyba około 7 basiorów, każdy z całym orszakiem i darami dla mnie. Siedziałam znudzona na podeście obok matki i ojca, zdmuchując grzywkę która była dla mnie utrapieniem. Rodzice co jakiś czas wskazywali mi poszczególne dary, lub basiorów. Tak, najpierw dary, potem mąż. Hm...
Minęło parę godzin i zbliżał się koniec tej męczarni. Została jeszcze tylko rozmowa z ostatnim kandydatem i będę wolna!
- Witaj Młody Alfo Rory! - przywitał basiora ojciec. Odkłonili się sobie i usiedliśmy razem. Byłam już zmęczona i znudzona tym wszystkim, więc zupełnie nie słuchałam, co do mnie mówią. Basior cały czas mi się przyglądał. Zerknęłam na niego tylko raz i wyglądał tak:


Tiaaa, nie ma co, po prostu, pomyślałam wtedy. Po chwili odwróciłam wzrok i zapatrzyłam się gdzieś dalej. Minęło kilka minut i nastała cisza. Zorientowałam się, że padło dla mnie pytanie.
- Tak? Co się stało? - zapytałam, znudzona. Matka jęknęła, ojciec spiorunował mnie wzrokiem. Natomiast Rory... uśmiechał się diabolicznie.
- Pytałem, czy cieszysz się, że będziesz miała takiego męża? - ponowił pytanie ojciec. Zrobiłam wielkie oczy i lekko otworzyłam pyszczek.
- Że co proszę?! A czy ja powiedziałam, że chcę jego? - krzyknęłam, wskazując basiora. Wstałam cała w nerwach. Oczywiście, Rory też się podniósł. Maniery...
- Jenahio, proszę! - uspokajał mnie ojciec. Tak, moje pełne imię brzmi i brzmiało Jenahia ale dawno z niego zrezygnowałam. - Uspokój się, dziecko. Młody Alfa Rory cię kocha i jestem pewien, że będzie ci z nim dobrze. - przekonywał mnie dalej. Matka patrzyła na mnie wymownie. Byłam naprawdę zła. Rory przytulił mnie i szepnął:
- Będziesz najszczęśliwszą Młodą Alfą na ziemi. Uczynię cię moją królową, Jenahio. - Spojrzała na niego i po prostu go ugryzłam. Matka zakryła pyszczek łapą w przerażeniu, ojciec mnie oderwał od wilka a sam Rory zlizał tylko krew z warg i z szaleńczym uśmiechem powiedział:
- Do zobaczenia, Jenahio. Już wkrótce. - I odszedł. Rodzice tego nie widzieli. Oni myśleli, że się grzecznie ze mną pożegnał. Po sprawie, dowiedziałam się, że Rory włada iluzją i oślepił moich rodziców.
- Co ty sobie wyobrażasz?! To wspaniały kandydat, niewdzięcznico! Wyjdziesz za niego i kropka. A do tego czasu... Wysyłamy cię z matką do Misidura, smoka, który nauczy cię manier. - Zatrzasnął drzwi komnaty i tyle.~

- Resztę historii już znacie. Jedyne co mi z tego przyszło, to to, że nadal nie mam męża i on nigdy mnie tu nie znajdzie. - zakończyłam opowieść. Blind wpatrywała sie w moją stronę, próbując odczytać moje emocje. Hakai i Andzia dyskutowali cicho, zerkając co chwilę na mnie. Zapewne omawiali to co im opowiedziałam. Natomiast Brego niespodziewanie się do mnie przysunął i...


<Brego? Pomysłu nie mam, wybacz>

Vigle Verty! :D

Dawno ich nie było, co nie? x3

Mało osób narazie pisze z nami opowiadania, bo się jakoś towarzystwo rozsypało, więc wymienię tylko te postaci, których członkowie są aktywni ^^

Andromeda - 60٧ 
Hakai - 55٧ 
Blindwind - 20٧ 
Jenna - 20٧ 
Zafiro - 20٧ 
Felina - 15٧ 
Brego - 5٧ 

Nie jest tak źle, niektórzy nie zdążyli się jeszcze wykazać, tak jak Brego, Zafiro lub Felina, ale mam nadzieję, że ich pięć minut wkrótce nastąpi ;)

Sin of Sorrow x3

Od Hakai do Jenny - Wilki z Krainy Wiecznego Śniegu

        Hakai spojrzał na Andromedę rozbawionym wzrokiem, pamiętając jak to sam miał podobną przypadłość z dzieciakami.
- A nic, tak mi się przypomniał pewien incydent z życia. – odpowiedział.
- To może zechciałbyś się nim z nami podzielić? – wtrąciła Blindwind nagle zainteresowana, gdyż nie przypominało jej się, żeby Hakai kiedykolwiek miał styczność z jakimiś smarkaczami, albo żeby miał w ogóle taką możliwość...
- Nie ma co opowiadać, powiedzmy że jest to jedna z mych mniej ciekawych przygód. – rzekł nie chcąc się przyznawać do głupoty, którą w swym życiu pomełnił.
Nie wypadało mu stawiać samego siebie w tak haniebnym świetle, szczególnie że był Alfą oraz charakterem, który wolał  nie być wyśmiewany.
- No weź!  - powiedziały Jenna z Wind razem, niczym synchronizowane.
- O nie, nie ma mowy. – zaparł się.
- A może jednak? – usłyszał obok siebie głos Andromedy, samiec odwrócił się, by spojrzeć jej prosto w oczy i nagle cały animusz z niego wyleciał.
Już miał się zgodzić, ale w ostatniej chwili zdrowy rozsądek uderzył mu do głowy, rozdmuchując mgłe, którą został chwilowo pokryty jego umysł.
- Nie.
- Łeee... Sztywniak. – burknęła Wind i usiadła z powrotem na miejsce z miną szczeniaka, któremu zabrali najlepszą zabawkę.
- Jenna pytała się mnie ostatnio jak to się stało, że pojawiłem się na tych terenach. – zmienił szybko temat, chcąc odwrócić uwagę wszystkich – Może chcecie się dowiedzieć jak to było? – spytał patrząc na Andromedę, Brego oraz Jennę.
- Też może być. – stwierdziła mała waderka.
- My też chcemy! – zwołał wesoło Brego podnosząc jedną łapę do góry – I my również! – rzekł burkliwym tonem podnosząc drugą łapę, a Jenna rzuciła się na ratunek zajaca, który wypuszczony z łap hybrydy mało nie wpadł w ogień.
- Niech Ci będzie. – dała za wygraną złotooka, usadzając się wygodnie.
- O matko, tylko nie to...  – warknęła Blindwind – Ty i Twoje zgłupiałe rodzeństwo. – mruknęła wywracając się na plecy – Nie może by coś innego?
- A co Ci nie pasuje w tej historii? – zapytał zaskoczony nieco jej reakcją.
- Mój udział w niej. – stwierdziła sucho wilczyca – Powiedzmy, że przedstawia mnie w dość negatywnym świetle.
- Oj, nie przesadzaj, to że jest tam również Lilly i jej humory to nie znaczy, że jesteś przedstawiona negatywnie, dobrze wiesz, że żadne z nas tutaj tak o Tobie nie myśli, jak ona. – próbował ją przekonać – Za takie przygody jakie Ty przeżyłaś, nie widząc przed sobą świata, należy Cię tylko podziwiać.
- Eh... – westchnęła - Ale tylko ten jeden raz. – stwierdziła twardo, siadając.
Szczerze to ciekawiła ją nieco ta historia, bo głównego powodu założenia watahy w sumie sama nie znała, przybyła tutaj niechcący jak już wszystko było na miejscu i gotowe. Nie lubiła jednak wracać myślami do jednego dnia, który spowodował, że nie było jej przy założeniu stada, był on dlań dość przykry. Hakai najprawdopodobniej miał rację, nie miała co przejmować się słowami jego siostry, lecz nie powodowało to ulżenia cierpieniu, które czuła za każdym razem, kiedy zostawały one jej przypominane.
- Tylko ten jeden. – zgodził się z uśmiechem i odwrócił się w stronę ogniska, zaczynając swą opowieść.
Mówił spokojnie, bez większych emocji w głosie, co jakiś czas patrząc komuś prosto w oczy, jakby chciał, żeby sens jego słów dotarł aż do ich duszy.

~ W tej opowieści ominę wszytskie moje przygody, zostawię je na następne ognisko. Opowiem Wam tą główną, która doprowadziła mnie aż tutaj – o dziwo żywego – i spowodowała założenie naszego wariackiego świata.
        Pochodzę z samego czubka świata, gdzie ziemia spowita jest lodem i śniegiem cały rok na okrągło. Kraina albo otulona gęstymi cieniami czarnego nieba, albo rozświetlona jasnymi promieniami słońca. Tam właśnie przyszełą na świat, mała czarna kulka problemów - jak to zwał mnie mój starszy brat. Razem ze mną pojawiła się moja siostra, niektórym z Was już znana – Lilly.
Dorastaliśmy w spokojnym stadzie, nie toczącym żadnych wojen, ani sprzeczek z innymi. Ze spokojnymi członkami w spokojnym lesie... Wszytsko było tak cholernie spokojne, że można było rzygać tym spokojem. Już w wieku roku tułaliśmy się wraz z Lilly i Blindwind – która urodziła się zaledwie cztery miesiące przede mną -  za Frostem, żeby chociaż popatrzeć jak poluje. Jednak on nie tolerował zbytnio naszego towarzystwa, zawsze kazał nam wracać z poworotem do watahy... ~

- Rozpraszacie mnie, gówniarze! – wtrąciła grubym, zachrypniętym głosem Blindwind wytykając język, krzywiąc minę i wypinając pierś do przodu „naśladując”, Frost’a. Między zebranymi dało słyszeć się ciche śmiechy – Wybacz, musiałam. – powiedziała z rozbawieniem Blindwind – Już milknę. – dodała po chwili. Hakai uśmiechnął się tylko i pokręcił głową.

~ Kontynuując. Nasza trójka zaczęła się więc wymykać z watahy po swojemu, żeby pozwiedzać i znaleźć coś do roboty. Były jednak dwie przeszkody... W krainie wiecznego śniegu nie było co robić, gdyż zabawy na śniegu stały się już nudne po paru miesiącach. A drugą... Lilly nie tolerowała Wind. Dziewczyny wiecznie się kłóciły, robiąc tyle hałasu, że niedźwiedzie polarane chował się do nor słysząc ich krzyki i nie wychodziły póki nie odeszły one hen daleko. Jednak radziliśmy sobie jakoś z tym, spragnieni przygód i ciekawi świata.
Dochodziły na nas najróżniejsze skargi od strony innych stad, nawet nie wiecie ile to razy to wracaliśmy do domu w szczękach patroli obcych wilków lub swoich, którzy spędzali dwa dni szukając nas po śnieżnych zaspach... Powiedzmy, że nikt nigdy nie wiedział odkąd zacząć szukać, bo mogliśmy być wszędzie, a zarazem nigdzie. Raz zdarzyło się, że cała wataha musiała się rozproszyć, żeby przeszukać większe tereny, a całość poszukiwań trwała cztery dni.
Jednak w końcu i to stało się nudne. Ile razy można zwiedziać krainę tak samo białą i zimną w każdym miejscu?  Jak pewnie się już niektórzy z Was domyślili, niedługo potym doszło do ucieczki naszej trójki.
Chcieliśmy to zrobić niezauwarzenie. Udałoby się to, gdyby nie Frost, który właśnie wracał z nocnego polowania. Chciałem to rozwiązać z nim jakoś pokojowo, gdyż nie podobał mu się fakt, że chcieliśmy odejść. Powiedzmy, że nie zyskałem u niego nigdy uwielbienia z racji takiej, że on zawsze dostawał po garach za każdym razem, kiedy dochodziło do skarg lub zaginięć. Ubzdurało mu się, że da rade mnie przekonać do zostania lub wybić mi to z głowy siłą. Jednak upór osła zwyciężył i nie dało się ani tak, ani tak.
Rozpętała się między nami dość krwawa bójka. W sumie jak na półtora rocznego szczeniaka dość dobrze go drasnąłem, ale odwdzięczył mi się pięknym za nadobne. Do końca życia mam po nim wspominkę między łopatkami i na klatce piersiowej. Szęście, że Frost był lepszym łowcą niż wojakiem i trójka wyrośniętych szczeniaków dała mu nieźle w kość, co spowodowało że w końcu dał za wygraną
– Idź w pierony, Hakai! Stado będzie miało w końcu spokój... A ja w końcu się ciebie pozbędę. – rzekł do mnie wtedy.
Pamiętam te słowa dość dobrze, bo pozostawiły mi w sercu ranę na zawsze. Fakt, nigdy za sobą nie przepadaliśmy, ale jednak rodzeństwo to rodzeństwo, a gdy ono kopnie cię w dupe to zdany jesteś tylko na zawsze niepewną przyjaźń drugiej osobny.
W sumie do dziś nie wiem co się z nim stało, ale wątpię, żeby wrócił do watahy, bojąc się reakcji rodziców, gdyby im powiedział o naszym zniknięciu. Nie pomyślałem o tym wtedy, jednak teraz rozumiem, że swoim wyborem zrujnowałem mu życie. Przeze mnie stał się najprawdopodobniej samotnym strzelcem na resztę życia, a jeżeli tak, to marny był jego los, gdyż nasza kraina nie była w ogóle przystosowana do wilków, które nie miały stada...
Podróż przez śniegi zajęła nam kilka miesięcy. Zanim zobaczyliśmy coś innego niż biel oraz lodowce, a powietrze zrobiło się nieco cieplejsze, można powiedzieć że byliśmy już nastalatkami, mając trochę ponad dwa lata. Gdy nasze łapy przekroczył granice krainy wiecznego śniegu staneliśmy na kompletnie innym świecie. Dzwięki, zapachy, widoki, wszystko inne, ciekawsze od tego co poznaliśmy dotych czas. Tak oto rozpoczeliśmy nasze nowe życie.
Jak pewnie już wiecie, ja razem z Blindwind jesteśmy zdolni wcisnąć nosa po prostu wszędzie. Za to Lilly podchodziła do wszystkiego nieco bardziej racjonalnie. I tutaj właśnie się zaczęły sprzeczki oraz większość przygód,  gdyż - zapomniałem wspomnieć - tereny między moją krainą, a aktualnym światem są po prostu naszpikowane niebezpieczeństwami! Nie ma tam nic co pozwoliłoby ci spokojnie żyć choćby przez pięć minut, po prostu istne piekło! Wszystko co się rusza nic tylko kąsa, gryzie i drapie, niosąc ze sobą rządzę krwi oraz śmierci. To było właśnie życie, którego pragneliśmy! Po tylu latach spokoju to miejsce było dla nas niczym Raj wsadzony w sam środek Piekła. Mimo tylu niebezpieczeństw podobało nam się tam, choć wiedzieliśmy, że długo tam pobyć nie możemy, bo prędzej czy później skończy się to naszą zgubą. Przez pierwszy rok jednak nikt o tym nie myślał, dopiero później próbowaliśmy znaleźć jakieś bardziej zaciszne miejsce.
Pewnego dnia Lilly zostało bardzo poważnie poszkodowana, tym razem z powodu naszej ciekawości i mojej nieuwagi. Mało wiedzieliśmy z Kruk o medycynie, jednak dzięki naszej szcządkowej wiedzy udało nam się ją jakoś uratować. Niestety, według Lilly wina leżała cała po stronie Wind i nie ważne jak bardzo próbowałem ją przekonać, ona upierała się przy swoim.
******
(...) – Gdyby nie Ty, nie byłoby tego wszystkiego! – wrzeszczała na cały głos czerwonooka szczerząc kły.
- Ja... Przepraszam. – powiedziała zdezoriętowana niewidoma, nie wiedząc czemu nagle cała wina spadła na nią, choć to nawet nie ona zaproponowała na początku zwiedzenie jaskini.
- Myślisz, że to coś zmieni? – wyszeptała chłodno Lilly patrząc na dziewczynę czerwonymi ślepiami, w których tańczyły wściekłe iskry.
- Lilly, to nie jest jej wina. – Hakai usiłował uspokoić siostrę, zanim rzuci się kuzynce do gardła, gdyż najczęściej do tego dochodziło, problem był jednak taki, że już nie byli szczeniakami, a dorosłymi wilkami, trenowanymi w trudnych warunkach zabójczego świata do walki.
- A niby czyja?! – zwróciła się do niego – Tylko nie mów, że Twoja, bo w takie bajki to ja nie wierzę! To nie ty jesteś ślepy jak kret, to nie ciebie trza prowadzić wszędzie za łapkę, bo potykasz się jak grajdoła o korzenie! To nie tobie trzeba krzyczeć „W lewo, w prawo, prosto, uważaj, drzewo!” Bo w panice tracisz zmysły i już kompletnie jesteś zdany na towarzyszy, którzy nie mogą skupić się na własnej ucieczce, to nie przez ciebie padają jak muchy ofiarą jakiejś krwiożerczej dżdżownicy! – nakręcała się samica, po czym zwróciła się w kierunku kuzynki, która stała oniemiała, raniona każdym słowem Lilly – Tak, o tobie mówię, ślepoto, jesteś naszym największym problemem, do niczego się nie nadajesz!
- Lilly! Dosyć tego! – warknął w końcu Hakai – Dobrze wiesz, że tak nie jest! Blindwind jest genialnym łowcą i dobrze wiesz, że jej zmysły są lepsze od moich i twoich razem wziętych!
- I co z tego? – przerwała mu dziewczyna – Też potrafię polować! A moje zmysły? Przynajmniej nie szwankują, kiedy zaleje mnie fala adrenaliny!
- Lilly! Przestań! – tym razem odezwała się Kruk, nie mogąc wytrzymać już fali negatywnych, wściekłych emocji zalewającą ją od stóp do głów.
- Nie odzywaj się! – warknęła do niej samica – Nie mów mi co mam róbić! Sama jesteś bezurzyteczna, a innym rozkazujesz! – i w tym momeńcie Blindwind została odrzucona do tyłu, zdzielona w pysk przez Lilly.
- Lilly! Dość tego! – krzynął czarny wilk i rzucił się na siostrę, przyszpilając ją do ziemi, jego białe kły błyszczały, odsłonięte spod warg
- Hakai! Nie! – usłyszał obok siebie głos kuzynki, która wstała już z ziemi, strużka krwi spływająca jej po policzku z łuku brwiowego – Przestańcie. – powiedział już spokojniej, kiedy poczuła, że emocje kuzyna nieco opadły – Nie walczcie ze sobą, to nie ma sensu... – po tych słowach wadera odwróciła się i popędziła w gęstwiny.
******
Szukałem jej od tamtego czasu. Rozstaliśmy się z Lilly na parę miesięcy. Przez ten cały czas tułałem się po świecie usiłując znaleźć Blindwind, jednak bez skutecznie. „Dobry łowca nie popełnia błędów swej ofiary” dopiero wtedy pojąłem słowa, które onegdaj powiedziała mi Kruk.
Wataha została założona cztery miesiące później, kiedy to  zdołałem odnaleźć i pogodzić się z Lilly. Postanowiliśmy stworzyć miejsce, w którym wilki będą chciały mieszkać, skąd nie będą szukać każdej możliwej drogi ucieczki, miejsce które będzie ciekawe, wesołe, w którym każdy będzie mile przyjęty do naszego grona. A głęboko w sercu miałem nadzieję, że gdy osiedlimy się w jednym miejscu na dłużej to Wind znajdzie nas i będziemy mogli żyć razem, jak prawdziwa rodzina. Jednak ta nadzieja się nigdy nie spełniła do końca, bo zanim dołączyła do nas Blindwind Lilly zginęła w katastrofie, ratując mi życie..
I tak oto zaczęły się dzieje Watahy Nieznanych Wariatów. ~

Hakai zamilkł, kończąc swoją dość poważną opowieść. Słychać było jedynie wesoły trzask drewienek w ognisku, do którego cały czas dokładała coś Kruk, nie chcąc słuchać opowiadania, jednak mimo wolnie jednym uchem śledziła jego przebieg. Czarny basior rozejrzał się dookoła, wszystkie twarze były wlepione w niego, jedynie jego kuzynka wpatrzona była w ogień, a blask od ogniska odbijał się od łez, które toczyły się po jej policzkach, ginąc u jej stóp w śniegu. Ciepłe kolory nadawały łzom ognistych barw, sprawiając wrażenie, jakby były one kuleczkami ognia, wypalającymi powoli i boleśnie swoją drogę na jej futrze.
- Blindwind? – przerwał ciszę czerwonooki, niemalże szeptem, nachylając się nad nią, żebt dotknąć nosem jej policzka, jednak tak się odsunęła, gdy tylko poczuła muśnięcie – Przepraszam, nie wiedziałem, że...
- Nie przepraszaj. – powiedziała sucho i uśmiechnięła się pusto – Sama nie wiedziałam, że tak zareaguję, ale już jest dobrze. – zapewniła, otarła szybko łzy i rzuciła wszytskim swój klasyczny, promienny uśmeich – Idę nazbierać drewienek, bo się skończyły. – rzuciła, wstajac – A wy zdejmijcie zająca, bo wam się w końcu spali.
-  Nie martw się, Skarbie, wszystko jest pod kontrolą! – zapewnił Brego oglądając mięsko, Blindwind zaśmiała się pod nosem i zniknęła w krzakach, pochłonięta przez cienie – Co ty na to, Skarbie, wszamiemy zajączka? – zapytał sam siebie – A wszamiemy, wszamiemy. – pokiwał głową, po czym uniósł palec do góry – Ale musimy się podzielić. – stwierdził – Nie! Nie musimy! Wszystko sami zjemy! SAMI! – warknął garnąc się do mięsa – Nie! Niegrzecznie! Grubi będziecie, Skarbie, grubi jak trzy woły! – po chwili zastanowienia mruknął pod nosem – No dobra, dobra, podzielimy się, Skarbie...


Jenna? Może teraz Ty? 

piątek, 19 grudnia 2014

Od Andromedy do Hakai - Opowieść Przy Ognisku

        Andromeda spojrzała na wszystkich i lekko się uśmiechnęła.
- Mój brat potrafi lepiej opowiadać i z pewnością zna więcej historyjek.
- Masz brata? - Spytała Jenna robiąc zaciekawioną minę.
- Tak... Mam brata, który nigdy nie chce się odczepić. Raczej go nie znasz... Jakiego typu chcecie opowiadanie?
- To dla nas bez różnicy. Prawda Skarbie? - Brego pokiwał głową w zamyśleniu i po chwili odpowiedział mówiąc do siebie. - Tak, to dla nas bez różnicy.
-Cóż z tej historyjki dowiecie się dlaczego, mój brat Zafiro nie znosi dzieci. Taaak... - Wilczyca pokiwała głową  i spojrzała w ogień - To było już dosyć dawno, ale dobrze  pamiętam tę historię:

~Jak zwykle szukaliśmy innych wilków, co nie było wcale takie łatwe. Była wtedy jesień i padał okropny deszcz, wiatr był zachodni i bardzo zimny. Staraliśmy się znaleźć jakieś schronienie aby przenocować i zatrzymać się może na jakiś czas. Razem z Zafiro, cali mokrzy odnaleźliśmy jaskinię. Nie była wielka, ale było w niej wystarczająco dużo miejsca. Oboje położyliśmy się spać. Zafiro ma w zwyczaju leżeć i obserwować wejście do jaskini, ale po godzinie, gdy stwierdzi, że nie ma po co siedzieć to decyduje się w końcu położyć. No właśnie i tamtej nocy leżał tak nic nie robiąc gdy nagle usłyszał jakieś odgłosy, które nie były ani wiatrem ani nie były powodowane przez deszcz. Zbudził mnie, aby upewnić się czy to tylko on słyszy jakieś odgłosy. Wstałam zmęczona i zaczęłam nasłuchiwać, było to coś podobnego do skowytu. Razem z Zafiro wyszłam z jaskini i ruszyłam w poszukiwaniu kogoś kto możliwe, że potrzebował naszej pomocy. Praktycznie co pięć sekund zatrzymywaliśmy się, aby dojść do źródła dźwięku. 
Po krótkim czasie dotarliśmy na bagnistą łąkę, pierwsze co udało nam się zrobić to wlecieć po szyję do brudnej wody. Kilkanaście metrów od nas dostrzegliśmy trójkę wilczątek. Małe wilczki starały się wyciągnąć jednego z nich, który nie mógł się wygramolić z bagna. W powietrzu wyczułam krew, biedactwo pewni gdzieś miało ranę i to nie małą. Razem z bratem rzuciliśmy się w stronę dzieci i wyciągnęliśmy wilczka. Wszyscy wróciliśmy do jaskini i usiedliśmy. Obejrzałam maluszki. Ten wilczek, który się topił miał pogryzioną tylną łapkę, krew mieszała się wraz z brudną wodą. Wyszliśmy więc razem na zewnątrz, aby deszcz obmył choć trochę ranę. Arion, bo tak miał na imię wilczek, powiedział co się stało. 
Oddzielili się od mamy i potem trafili na jakiegoś młodego niedźwiedzia, który zdenerwował się i zaczął ich gonić. Arion był słabszy od swojego rodzeństwa i został w tyle. Młody niedźwiedź zdołał ugryźć Ariona w tylną łapę na tyle mocno by zmiażdżyć mu tylną nogę oraz rozciąć skórę ostrymi kłami. Młody wilk zdołał się jakimś cudem uwolnić, po czym uciekał na trzech łapach aż w końcu dotarł do rodzeństwa, ale niestety wleciał w miejsce gdzie było dużo wody. Zaczął się topić, a rodzeństwo bezskutecznie starało się go wyciągnąć. 
Po opowiedzeniu historii kazałam się Arionowi położyć do jaskini, aby się przespał. Wilk z trudem podreptał do suchego miejsca w kącie i skulił się, cicho jęcząc z powodu rany na łapie. Rano gdy się obudziłam obejrzałam dokładniej ranę i poszłam po zioła. Było słonecznie i całkiem ciepło, niesamowite jak pogoda potrafi szybko się zmieniać... Zebrałam potrzebne zioła oraz roztarłam je przykładając do łapy Ariona. Amber i Nunreno bawili się z Zafiro. Choć tak na prawdę to dzieciaki dokuczały mojemu bratu, od którego nie odchodziły na krok i go ciągały za ogon, uszy lub wyrywały sierść. Mój biedny braciszek warczał na nich, aby choć trochę nastraszyć, ale te wilczki były... Nieustraszone? Po kilku dniach razem z moim wyczerpanym bratem ruszyliśmy w poszukiwaniu mamy tych wilczków. 
Poszukiwanie zajęło nam niecałe dwa dni. Gdy matka dzieci do nas przybiegła od razu rzuciła się do gardła Zafiro. Od razu rzuciłam się w obronie mojego starszego braciszka i udało nam się odejść bez większych obrażeń. Gdy wędrowaliśmy tak przed siebie weszliśmy w jakiś gęsty las. Zafiro prawił mi wykłady, że nie powinnam stawać w jego obronie i tak dalej... Był tak przejęty swoją przemową, że nie wiadomo kiedy zapadł się pod ziemię... Dosłownie. Wleciał w jakąś ogromną borsuczą norę i wrzasnął jak opętany wylatując z niej niczym błyskawica. Po chwili wytłumaczył mi o co chodzi, w norze były małe borsuki i razem z nimi ich matka. Zafiro do dziś ma dość dzieci i ich opiekuńczych matek, które gryzą i rzucają mu się do gardła za nic. ~ 

Andromeda oderwała wzrok od ognia i obejrzała wszystkich po kolei, jej wzrok zatrzymał się na czarnym wilku.  Był to Hakai, który wpatrywał się w ogień z tajemniczym uśmiechem, chciała wiedzieć o czym myśli jej przyjaciel. - No więc, to chyba już wszystko co miałam powiedzieć. Nie było to może ciekawe, ale nic innego mi się jakoś nie przypomniało... Czemu uśmiechasz się, Hakai? - Spytała wilczyca bacznie obserwując wilka o czerwonych niczym rubiny oczach. 
Jej brat był do niego podobny tyle, że miał niebieskie oczy i trochę masywniejszą sylwetkę. Taak, spojrzała na resztę towarzyszy wszyscy się lekko uśmiechali. - Hakai? To jak? Powiesz nam o czym myślisz?

< Hakai? Co Cię tak bawi?>

środa, 17 grudnia 2014

Od Jenny do Andromedy - Przy Ogniu

        Kiedy Hakai odszedł, zasiadłam koło ogniska i wpatrywałam się w płomienie. Nuciłam stare piosenki, które mi wpadły do głowy, co raz wymachując przy tym ogonem i łapami. Lepiłam trochę śnieżek oraz małe figurki, które potem rozgniatałam. Zrobiło się naprawdę ciemno i już zaczynałam się martwić, czy moi przyjaciele zdążą w ogóle się dzisiaj pojawić. W tym samym momencie, kiedy miałam zacząć się wspinać na drzewo, na polanie pojawiła się moja nowa znajoma, Blindwind oraz jakiś dziwny, towarzyszący jej stwór. Uznałam, że to hybryda i bacznie ją obserwowałam. Miałam kiedyś przykre spotkanie z podobnym stworem i byłam ciekawa, czy wszystkie są takie jak tamten.
Blind wyjaśniła, że to jej stary przyjaciel i ma na imię Brego. Przyglądałam się jeszcze chwilę poczynaniom Blind aż nagle usłyszałam głos, tuż nad moim uchem.
- Miiiłoo nam. - Odwróciłam się w bok i spojrzałam prosto w jasnozłote oczy Brega. Natychmiast spuściłam wzrok. Nie bałam się, skąd. Jak już kiedyś wspomniałam, taki mój nawyk.
- Boicie się nas? - zapytał, ni to zmartwiony, ni to usatysfakcjonowany. - Skarbie, przestańcie ich straszyć. - syknął, patrząc w bok. Rozejrzałam się, ale nikogo nie zauważyłam. Skrzywiłam się lekko i prychnęłam.
- Nie, nie boję się. Po prostu nie lubię patrzeć innym w oczy. - powiedziałam. Czułam na sobie wzrok Brega ale nie reagowałam.
- Co tu macie? - zapytał, wskazując na moje gogle. Bardzo intensywnie się w nie wpatrywał. Złapałam ozdobę łapą i wyjaśniłam:
- To takie coś, ja to noszę na głowie, ale czasem wkładam na oczy, żeby lepiej widzieć w locie. - Brego był bardzo zainteresowany moją ozdobą i trącał ją łapą oraz pomrukiwał coś pod nosem. Nie słuchałam tego za bardzo, ale śmieszyło mnie to co ta hybryda wyprawia - Wiesz, ja też lubię ogień. - powiedziałam, uśmiechając się szeroko do Brega.
Podreptałam do ogniska i bawiłam się, wrzucając śnieg w płomienie. Brego dołączył do mnie i również podjął zajęcie.
- Wiecie co? Chyba wystarczy. Jenna, sprawdzisz czy nie ma już skóry na tym zającu? - zapytała Blind, wyrywając mnie z transu. Prawie zapomniałam o naszej towarzyszce. Podeszłam do niej i obejrzałam żarełko.
- W sam raz. Idealnie. Zdolniacha z ciebie! - pochwaliłam ją i nabiłam zająca na patyk, który przygotowałam. Złapałam kij w pysk i usiadłam nad ogniskiem. Brego cały czas mruczał pod nosem dialog ze swoim Skarbem. Blind położyła się na chwilę koło ogniska.
- Jesteśmy! - usłyszałam po chwili. Przyszli wreszcie Hakai i Andromeda. Nie znałam tej wadery, ale jej imię obiło mi się o uszy.
- W końcu! - krzyknęła Blind. Uściskała Andromedę i grzydylnęła naszego Alfę w bark. Usiedli w kręgu.
- Brego, popilnujesz chwilę? - zapytałam hybrydy. Zerknął na mnie i kiwnął głową. Podałam mu patyk z mięsem i zbliżyłam się do reszty.
- Heejjj. - przywitałam się. - Jestem Jenna, ale mów mi Dżej. - Andromeda uśmiechnęła się.
- Cześć, Andromeda jestem. No, dajmy na to że Andzia. - Uśmiechnęłam się szeroko i spojrzałam wymownie na Hakia. Zaśmiał się.
- Tak wiem. Wojnę kończymy potem. - powiedział.
- Tak właśnie. - odpowiedziałam i z uśmiechem, tradycyjnie złośliwym, wróciłam na miejsce.
Jednak Brego postanowił dalej pilnować mięsa i nie chciał oddać patyka. Westchnęłam i jako że nie chciało mi się go o to dłużej prosić, bo i tak mnie to zajęcie nie cieszyło, położyłam się obok. Hakai i Andromeda chyba dopiero teraz zaważyli obecnego Brega i niespokojnie spoglądali na mnie i Kruk. Biała chyba wyczuła, że są zaniepokojeni bo od razu do nich podeszła i pokrótce wszystko wyjaśniła. Odprężyli się nieco ale nadal obserwowali hybrydę.
- No? To kto zacznie swoją opowieść? - zapytałam po chwili. Każdy patrzył na innych aż w końcu wszyscy się roześmialiśmy. - To może zaczekajmy, aż mięsko się upiecze i za ten czas niech każdy się zastanowi jaką opowieść nam strzeli. - dodałam.
Wszyscy pogrążyli się w zamyśleniu. Byłam tak przejęta szukaniem odpowiedniej historii, że nie zorientowałam się <znów> kiedy Brego stanął nade mną i wpatrywał się w czubek mojej głowy.
- Taaaaaak? - zapytałam. - Coś sie stało? Chcesz się zmienić przy pilnowaniu? Okej, nie ma sprawy. - Zaczęłam się podnosić ale Brego twardo usadził mnie z powrotem swoją ciężką łapą. Klapnęłam na puch zirytowana i krzywo spojrzałam na stwora.
- Możemy przymierzyć? - zapytał niewinnie, pstrykając pazurem w gogle.. Po chwili jednak trzepnął powietrze obok siebie i syknął. - Nie wolno tak, Skarbie, nie wolno! To brzydko, brzydko! - Zaśmiałam się tylko ale zdjęłam gogle.
- Wiesz, nie wiem czy wejdą na twoją głowę. - powiedziałam, próbując założyć ozdobę na wielki łeb Brega. Westchnął.
- A na głowę Skarba? - zapytał, łapiąc mnie za łapy. Skrzywiłam pysk.
- Raczej też nie. Ale wiesz? - Wpadłam na pewien pomysł. - Mogę ci je założyć na rogi, też będzie fajnie. - powiedziałam udając entuzjazm. Usłyszałam ciche prychnięcie z tyłu. Nie byłam pewna kto je wydał, ale Brego nie zwrócił na to uwagi.
- Chcemy, Skarbie? - zapytał swego niewidzialnego przyjaciela. - Chcemy. - odpowiedział po chwili.
Włożyłam ostrożnie gogle na rogi hybrydy. Brego dotknął ozdoby z dumą i rozejrzał się. Zrozumiałam, że chce się przejrzeć. Przetarłam trochę podłoża i znalazłam niewielką powierzchnię lodu. Zawołałam Brega i pokazałam mu miejsce. Spojrzał i wyprężył się dumnie. Zaśmiałam się szczerze. Hybryda spojrzała na mnie.
- Śmiejecie sie z nas? - zapytał, mrużąc oczy. Wybałuszyłam swoje własne paczałki.
- Ja? Skądże znowu. Ja tylko śmieję się z tego, że mi jakoś dziwnie bez gogli na głowie. - skłamałam lekko.
Brego przyglądał mi się jeszcze chwilę i w końcu zasiadł do ogniska. Podążyłam za nim w przekonaniu, że gdy tylko zaśnie, zabiorę mu gogle. Niech się nacieszy, w końcu mu się znudzą.
- To co? Kto ma już opowieść? - zapytałam.
Tylko Andzia podniosła łapę, więc wszyscy ułożyliśmy się wygodnie. Nie miałam pojęcia, co przez ten cały czas, kiedy byłam z Bregiem, robili moi kompani. Byłam zbyt zajęta pilnowaniem swoim ozdób. Coś czuję, że to będzie dłuuuuuga noc...


<Andzia? Opowieści czas zacząć! >

wtorek, 16 grudnia 2014

Od Hakia i Blindwind do Jenny - Stare Znajomości


        Hakai patrzył na małą waderę jak tarza się ze śmiechu po śniegu. Nagle uśmiechnął się życzliwie. Tak bardzo przypomnała mu Blindwind, jakby była jej małym – nieco zdiablonym – klonem o nieco bardziej szorstkim charakterze. Basior zapałał do niej nagle czymś w rodzaju sympatii, może nawet lekkim zaufanim. Jenna wydawała się być osobą, która przyciąga do siebie wariatów, powodując rozweselenie atmosfery, od jej osoby po prostu bił ten dobry humor, dokładnie – prawie tak jakby znajdował się w towarzystwie swojej kuzynki.
Wilczur potrząsnął głową, rozpraszając rozmyślenia o podobieństwach między waderami, musiał jej się przecież jeszcze odpłacić pięknym za nadobne – chociaż przypalony ogon był akurat dowodem jego własnej nieuwagi – ruszył w stronę wadery, złapał ją za skórę na karku i mimo jej głośnych speciwów wrzucił w największą zaspę śniegu, znajującą się na polance.
- Ej! Za co to niby było?! – warknęła Jenna, wynurzając się spod białego puchu z wielką górą śniegu na czuprynie.
- Konskfencje naśmiewania się z Alfy. – stwierdził Hakai, ogladając czubek swojego ogona, który nie wyglądał aż tak tragicznie, ale też i nie najlepiej.
Nie miał jednak dużo czasu na szacowanie strat, gdyż wkrótce po tym oberwał śnieżką prosto w pysk.
- A masz! – usłyszał triumfalny krzyk towarzyszki.
Alfa nie miał zamiaru pozostawać jej dłużny... No i chwilę później rozgorzała zażarta bitwa na śnieżki, gdzie dwójka dorosłych wilków zamieniła się nagle w parę szczeniaków, beztrosko spędzających swój pierwszy dzień na śniegu. Miało to jednak swoje plusy, gdyż sypki śnieg zagłuszający zmysły ich nieobecnej koleżanki został uklepany i rozgarnięty, dzięki czemu po powrocie Blindwind miałaby lepszą „widoczność”. Nie wiadomo ile trfała ich zabawa, jednak zdążyli okrążyć ognisko dobre parę razy, wydeptując dookoła szeroką, nierówną ścierzkę.
- Dobra! Poddaję się! – krzyknął w końcu rozbawiony czarny basior i padł na plecy, otrzymawszy ostateczny cios w brzuch.
- Ale z Ciebie mięczak! No dalej! Wstawaj i walcz! – zagrzewała go rozbrykana waderka, która gotowała już kolejne pociski.
- Ej! Co Ty na to, żebym przyprowadził Andromedę? – zaproponował znienacka.
- Dobry pomysł. – stwierdziła raźnie Jenna – Ale nie wymigasz się od bitwy! – zagroziła mu dziewczyna i cisnęła w niego jeszcze jedną śnieżką.
- Heh, wrócę ze wsparciem i Cię rozniosę! – rzucił przez ramię Alfa już znikając w krzakach i pędząc przez las.
Niedługo szukał swojej przyjaciółki... szczerze znalazł ją już po pierwszych pięciu minutach biegu, kiedy to zderzył się z czymś mniejwięcej swojego wzrostu i dość potężnej budowy.
- Co do cholery! – usłyszał spod siebie przytłumiony głos wściekłego Zafiro, z którym to właśnie się buchnął, przekoziołkował parę metrów i wylądował w dość niewygodnej pozycji. Na kogo innego mógłże się napatoczyć szukając Andromedy, przecież jej wierny, starszy brat nie opuszczał jej na krok, chodząc za nią niczym cień.  Po chwili dostał kuksańca w brzuch, który odepchnął go mocno do tyłu i – kolejny raz w tym dniu – wylądował w zaspie śniegu.
Doszedł go cichy chichot oraz głośny warkot, jednak kiedy wynurzył się z zaspy warczenie ustało, zastąpione przeprosinami.
- Nic się nie stało, widocznie mi się należało. – stwierdził Alfa otrzepując się z białego puchu – Mógłbym Ci ukraść Andromedę? – zapytał z buta niebieskookiego, którego czarne futro powodowało, że rozpływał się niemalże w ciemnych cieniach wieczoru, jedynie niektóre części ciała konrastowały z białą ziemią oraz szafirowe oczy odznaczały się od reszty, świecąc w nikłym blasku księżyca.
- A niby po co? – odpowiedział pytaniem na pytanie  nieufnie dołączając do boku siostry, która wyglądała niemalże jak on w słabym świetle, jedynie miała delikatniejszą i mniejszą sylwetkę oraz piękne, złote oczy, które gdy napotkały się z czerwonymi ślepiami Alfy wywołały u niego lekki uśmiech.
- Tajemnica. – stwierdził mrocznie, nie odrywając wzroku od dziewczyny, jednak Zafiro nie wyglądał na przekonanego. Alfa westchnął cicho i podszedł do rosłego samca, spoglądając mu w oczy oraz oznajmiając poważnym tonem – Nie martw się, zapewniam, że zostawiasz ją w bezpiecznych łapach. – to już bardziej przekonało brata Andromedy, który kiwnął nieznacznie głową, a gdy tylko uczynił ten gest Hakai porwał wilczycę i pognał z nią w stronę ogniska.
Konwersacja potoczyła się na tyle szybko, że samica w ogóle nie miała czasu ani możliwości wcisnąć swojego najmniejszego słówko, dopiero kiedy dwójka wyrwała sprintem z powrotem drogą, którą przybył samiec, miała ona okazję dopytać się o parę szczegułów.
- Dokąd idziemy? – zapytała, z trudem nadążając za wilkiem.
Hakai zwolnił biegu, aż w końcu stanął i zwrócił się do wadery.
- Pardon, gdzie moje maniery, zapomniałem się z Toba przywitać, piękna damo. – rzekł z szarmanckim uśmieszkiem i nachylił się nad nią, żeby dotknąć jej nosa swoim – Cześć. – rzekł krótko.
- Hej. – wybełkotała zakłopotana wilczyca, nieco zbita z tropu obrotem tematu i gestem przyjaciela – To... Dowiem sie dokąd zmierzamy? – zapytała po raz kolejny.
- Nie. – odpowiedział jej z wesołym uśmiechem, ruszając dalej już nieco wolniej, żeby dziewczyna mogła za nim nadążyć.
- No mów! – ponagliła go, jednak na niewiele się to zdało.
- Dowiesz się wkrótce. – zapewnił ją i były to jego ostatnie słowa na ten temat.
Niedługo po zakończeniu się krótkiej rozmowy znaleźli się na polance – gdzie odrazu przy wejściu zostali zbombardowaniu salwą śnieżek.
- To miała być ta tajemnica? – zapytała z nutką irytacji Andzia, siedząc obsypana śniegiem od stóp do głów, a mrurząc oczy spojrzała na basiora, który uśmiechnął się głupkowato, wyglądając w przybliżeniu jak ona.
- Nie do końca, choć do rewanżu będziesz mi potrzebna. – przyznał i odrazu po tym dostał przyjacielskiego kuksańca w pysk.

~ W tym samym czasie ~

        Biała wadera pędziła przez las do swojego ulubionego miejsca do polowań. Zatrzymała się wśród krzaków, które nazywała „Zajęczymi Krzewami”, gdyż zawsze wychwytywała tam najwięcej tropów zajęcy. Wybrała najświerzszy z nich i ruszyła ostrożnym, bezszlestnym krokiem za nim, z nosem przy ziemi. Skupiła się na swoim szóstym zmyśle, by nie potknąć się i nie wpaść na nic. Uszy za to nasłuchiwały uważnie, żeby wychwycić jakąkolwiek obecność ofiary. Blindwind podążała tropem i podążała aż w końcu zaczęła się zastanawiać, czy ma on w góle jakiś koniec.
- Psst, Renji. – szpenęła prawie bezgłośnie - Widzisz tam coś? – zapytała, nie mogąc się już doczekać powrotu na ognisko, jak na złość żaden zając znaleźć się nie chciał i poczęła się niecierpliwić.
- Widzę. – usłyszała jego głos po chwili – Za jakieś sto metrów, nieco na prawo znajduje się zajęcza nora.
Uśmiech rozpostarł się na jej twarzy, a oczy aż zaświeciły się ze szczęścia. Dzięki temu będzie magła upolować całą rodzinkę szaraków! Dziewczyna dotruchtała do norki, słysząc już z daleka chrzęsty i szuranie lokatorów, które zamarło, kiedy była kilkanaście kroków od wejścia. Samica znalazła się momentalnie przy pokaźnej dziurze w ziemi, wsunęła się do norki, co umożliwiała jej jej smukła sylwetka – przynajmniej po części – i jak tylko poczuła pod nosem puszyste futerko kłapnęła zębami, słysząc głośne „chrup” i szamoczące się ciałko stało się bezwładne. Mimo rozmiarów wejścia w środku było wyjątkowo mało miejsca, w szczególności, gdy jej głowa zajmowała jedną trzecią przestrzeni, a martwy zając drugie tyle. Uniemożliwiało jej to pole manewru, żeby dopaść drugiego szaraka, szamoczącego się jak wesz na grzebieniu. W końcu wyciągnęła głowę z nory zrezygnowana z podrapanym i pokopanym pyskiem, z martwą zdobyczą w zębach. Korzystając z okazji druga ofiara wystrzeliła jak z procy, ale jak tylko wpadła w krzaki dziewczyna usłyszała ciche dudnięcie, głośne szmery i drapenie o zmrożoną ziemię, a następnie ponowne głośne chrupnięcie. Samica tak skupiła się na swym polowaniu, a Renji był tak pochłonięty w obserwowaniu jej czynności, że żadne nie zauwarzyło postaci, chowającej się aktualnie wśród krzewów.
- Kim jesteś? – warknęła groźnie Kruk i odskoczyła do tyłu, stając w pozycji bojowej, nieco wystraszona nagłym pojawieniem się nieznajomego.
Zbadała szybko powietrze, szukając zapachu nowoprzybyłego i nagle doń dotarło, gdy tylko go wychwyciła. Tak dobrze znana jej zwilkotniała ztęchlizna jaskini zmieszana z wonią ptaków... Choćby przez sto lat nie miała tego zapachu w nozdrzach i tak by go poznała – głównie dlatego, że odór był dość mocny i „charakterystyczny”, po porstu nie do zapomnienia.
Głośne kroki oraz trzask łamanych gałęzi towarzyszące niegramotnemu wyjściu z ukrycia, a następnie dźwięk upuszczanej zwierzyny na śnieg, spowodowały mały chichot u dziewczyny, gdy tylko wyobraziła sobie jak to musi wyglądać. Po czym usłyszała - jej tak dobrze znany -  zachrypnięty, tajemniczy głos:
- Polujecie coraz lepiej, Skarbie, coraz lepiej. Jesteśmy pod wrażeniem... Tak, tak... Pod bardzo dużym wrażeniem.
- Brego? – radość słychać było w jej głosie i choć znała odpowiedź na to pytanie, musiała je zadać, bo nie dowierzała swym uszom oraz nosowi, jego obecność bowiem wydawała się być wręcz niemożliwa.
- We własnych osobach. – odrzekł równie radośnie.
- Brego! Mordo moja! – krzyknęła Blind i rzuciła się na oślep w kierunku starego drucha z zamiarem przytulenia go, jednak trochę źle wymierzyła i potężna hybryda musiała łapać ją w ostatniej chwili, żeby nie padła w zarośla. Wojenny weteran przygarnął ją do siebie w wielkim, czułym uścisku, niemalże łamiącym żebra, a z jego gardła wydobyło się coś na dźwięk radosnego rżenia – Nawet nie wiesz jak się cieszę, że Cię widzę! – dodała po chwili głosem stłumionym w sierści samca, ignorując dającą się we znaki woń.
- Widzicie nas? – zapytał zakłopotany i odsunął ją od siebie, żeby zbadać ją dokładniej, jednak nagle spojrzał w bok, a jego twarz wykrzywiła się w wściekły grymas i warknął – Nie bądźcie głupi! Wiecie, że jest ślepa! – wyraz jego pyska znów się zmienił oraz spojrzał przepraszająco na Blindwind, która wyczuła nagle fale żalu bijącą od niego – A no tak... Chwileczka! – tym razem wyczuła mocną irytację -  Nie mówcie tak brzydko, bo przykrość robicie!
- Aj, Brego! Jak ja się stęskniłam i za Tobą i z drugim Tobą. – powiedziała chcąc przerwać tą konwersację zanim dojdzie do mentalnej bójki, a fale sprzecznych emocji zaleją ją na dobre .
- My za wami też. – stwierdził wyrwany z intensywnej rozmowy z samym sobą.
- Witaj Brego. – wtrącił się nagle Renji, siadając wysoko nad ich głowami, woląc trzymać się zdala od wielbiciela ptasiego mięsa, który nie raz zamachnął się już na jego życie, mimo tego spojrzał na niego z sympatią.
- Witajcie, witajcie. – kiwnął parę razy łbem w stronę czerwonookiego.
- Chcesz dołączyć do naszego towarzyskiego ogniska? – zapytał wesoło Blind, wyswabadzając się z jego uściku, który zaczął jej powoli utrudniać oddychanie – Jest moja nowa koleżanka Jenna oraz kuzyn Hakai.
- Ognisko? Towarzystwo? Chcemy! – odpowiedział entuzjastycznie, jednak zaraz spojrzał w bok, jakby mówił do kogoś, kto tak stoi – Chcemy, Skrabie? – zadał pytanie nieśmiało, po czym wielki uśmiech rozpostarł się na jego twarzy, ukazując rzędy białych kłów – Chcemy, Skarbie, chcemy. – Brego odwrócił się do Wind – Chcemy! Ale bez przekrętów! – ostrzegł samego siebie, unosząc palec do góry – Bez przekrętów. – stwierdził ponurym tonem – Obiecujecie? – upewnił się niedowierzając sobie – Obiecujemy. – zapewnił, kładąc łapę na piersi.
Dziewczyna uśmiechnęła się jedynie i potrząsnęła głową, żeby oczyścić myśli, gdyż już wcześniej wspomniane sprzeczne fale emocji przyjaciela mąciły jej nieco w głowie. Zdążyła już trochę odzywczaić się od panowania nad tym.
- W takim razie za mną! – powiedziała i chwyciła w pysk swoją zdobycz, wskazując ogonem, by Brego wziął drugiego zająca.
Podczas drogi powrotnej dziewczyna zdawała się w większości na swojego towarzysza, chwilę jej zajmie oswojenie się z obecnością starego znajomego.
Po dłuższym marszu wyszli w końcu na polankę, gdzie trzaskało wesoło ognisko, a Blindwind usłyszała skrzypienie śniegu pod łapkami Jenny, gdy ta lepiła zawzięcie amunicję. Zabrakło jej jednak obecności kuzyna, które zapach był wszędzie dookoła, jednak brakowało jego samego.
- Gdzie Hakai? – zapytała upuszczając zdobycz na śnieg, zawiedziona jego zniknieniem – I co wyście tu robili? Wasze zapachy mieszają się ze sobą... i są WSZĘDZIE.
- Poszedł po Andromedę. – odpowiedziała na pierwsze pytanie Jenna, nieprzerywając zajęcia – Była wojna na śnieżki. – dodała po chwili kończąc lepić jedną i rzucając nią w waderę, podnosząc tym samym głowę oraz zauwarzając nowego przybysza.
- Ale fajnie, będzie nas jeszcze więcej! – rzekła Kruk utrzepując się.
Ten pomysł podobał jej się bardzo, lubiła takie wspólne ogniska, a najbardziej opowiadane przy nich historie. Tej części nie mogła się najbradziej doczekać - aż wszyscy usiądą, zając będzie się piekł i nadejdzie pora na historyjki.
- Oooogieeeeń. – usłyszała mrukliwy głos Brego, który zaczął okrążać palący się stos – Piękne płomienie... Takie krwiożercze... Takie... Zachłanne! Pacz, Skarbie, tylko na nie, patrz!
Od Jenny wyczuć można było nutkę niepewności, nad którą jednak przewyższało zaintersowanie oraz ciekawość.  Zapewne pierwszy raz w życiu widziała takiego zwierza - ni to nietoperza, ni konia, ni lwa. A do tego, gadającego ze sobą.
- Kim jest nasz nowy koleżko? – zapytała w końcu, kiedy napatrzyła się na przybysza, który do tej pory nie zwracał na nią najmniejszej uwagi.
- Fo jeszcz mój sztarły, dobrły pszyjasiel. – odpowiedziała Kruk szarpiąc się ze swoją zdobyczą, próbując pozbawić jej skóry, gdyż nie chciała żeby atmosferę ogniska popsuł smród palonego futra.
- Miiiłoo nam. – usłyszała głos Brego, który nagle zabrzmiał nieopodal Jenny...


Jenna? Opiszesz swoje przeżycia z Brego, kiedy Blindwind skalpuje zające, a Hakai szuka Andromedy? x3

niedziela, 14 grudnia 2014

Od Jenny do Blindwind - Spalony!

        Kiedy tylko Blind zniknęła, Hakai zapatrzył się na ognisko. Uśmiechnęłam się pod nosem. Wilk, o czerwonych oczach zacięcie przygląda się skaczącym iskierkom. Oczywiście, nie można ich zobaczyć w jego ślepiach. Ten sam kolor robi swoje...
Rozglądałam się za większą ilością drewna. Ujrzałam w końcu spory krzew, którego gałęzie są idealne na ognisko. W podskokach dopadłam do rośliny i odrywałam najlepsze gałęzie. Czułam wzrok wilka, świdrujący moje plecy ale starałam się tego nie okazywać. W końcu zadowoliłam się ilością badyla i przytargałam go do naszego na razie nikłego ognia. Zerknęłam na czarnego basiora. Wpatrywał się z uśmiechem w moje poczynania.
- Ty wiesz co? - powiedziałam, podnosząc jedną brew do góry, krzywiąc pyszczek i wymachując mu łapą pod nosem. Hakai skrzywił się na to ale mruknął:
- No co?
- Jajco. Skąd się tu wziąłeś? I w ogóle, co to za miejsce? - zapytałam, rozglądając się. Tak wiem. Pytanie numer 1, które mu zadałam było bez sensu ale czasem tak mam. Zadaję pytanie a potem zmieniam zdanie i gadam o czymś innym. Tak bez powodu.
- To jest... Długa opowieść. - odpowiedział wymijająco. Zaśmiałam się.
- Czyli w sam raz do ogniska. Ale zaczekajmy na Blind, na pewno chętnie posłucha. - powiedziałam. Hakai walnął klasyczne "face palm" i pokręcił głową. A potem położył się na plecach i gapił obojętnie. Zaśmiałam sie cicho i rzucałam pieńki w ognisko, które powoli się powiększało. Zapatrzyłam się chwilę. Zawsze fascynował nie ogień. Uwielbiałam go. Był nieobliczalny, nieprzewidywalny. Taki... niesamowity i przede wszystkim.... Nieokiełznany.
- Em, Jenna? - usłyszałam, że Hakai coś mówi. Otrząsnęłam się i spojrzałam na niego.
- W zasadzie, to po co ci te... pierdoły? - Wskazał na gogle i apaszkę, oraz liczne kolczyki. Zawiesiłam na nich wzrok. Potem podniosłam go na gogle, ale raczej mało zobaczyłam przez grzywkę. Dmuchnęłam w nią.
- Sama nie wiem. Lubię je. Są takie... ciekawe. Nadają charakteru. Stały się dla mnie ważne. Każda z tych rzeczy jest z innej części świata. Z moich podróży. - odpowiedziałam, uśmiechając się mimowolnie na wspomnienia podróży.
- A gdzie podróżowałaś? - zapytał Hakai, nieco bardziej już zaciekawiony moją osobą. Zaśmiałam się.
- Oj, stary. Prościej zapytać gdzie mnie NIE było. - powiedziałam, zerkając na wilka.
- Mówisz? To fajnie. A od kiedy znasz Blind?
- O, znam ją od... 10 minut? Walnęła mnie gałęzią w łeb, przez przypadek oczywiście i bum! Znamy się. - wzruszyłam ramionami. Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu. Nagle poczułam zapach spalenizny. Co się może fajczyć? Przecież drewno tak nie śmierdzi! Chyba że... Spojrzałam na dół. Nie, to nie ja. A zatem...
- Hakai ogon ci się pali! - wrzasnęłam, śmiejąc się. Wiem, nie powinnam ale nie mogłam. Pękłam po prostu. Hakai natomiast od razu rzucił się w zaspę. Nie krzyczał ale rzucił kilka przekleństw. No, jak sie leży za blisko ogniska, które ma już jakieś 2 metry wysokości to tak bywa. A ja nadal się śmiałam, leżałam już nawet bo nie mogłam ustać na nogach. Hakai wynurzył się z zaspy i klapnął na tyłek.
- Ha, ha. Śmieszne jak nie wiem... - mruknął. Chciałam mu odpowiedzieć, ze owszem śmieszne ale nie dałam razy. Nawet się popłakałam ze śmiechu.


<Hakai? Blind? XD >

"Wszystko przemija oprócz cierpienia, ono zostaje i życie zmienia"



Imię: Brego  (czyt. Breego (dwie literki „e” czyta się płynnie i miękko)
Pseudonim: Skarb
Wiek: 6 lat 6 miesięcy
Płeć: Samiec
Punkty Walki: 20
Czym Ty jesteś?: Jak ktoś mi określi gatunek tej hybrydy uznam, że jest wcieleniem mądrości! O.O
Co robisz najlepiej?: U miał kiedyś parę niczym nikt inny, ale co z tego zostało? Jedynie to, że jest wspaniałym łowcą ptaków.
Rodzina: Może jest, może nie ma? Poszła na wojnę? Nie wiadomo...żyje do dziś? Nie wie nikt...
Partnerka: Oj, była to miłość wielka, wydawałoby się, że nie ma rzeczy, która mogłaby ją zniszczyć. Jednak zachłanność i chciwość jest zdolna wszytko zniweczyć oraz wyrzucić w zapomnienie.
Potomstwo: Będzie lepiej dla wszystkich jak ich nie będzie miał...
Klan: We will see, my precious, we will see…
Stanowiska/ Ranga: Narazie pomińmy to

Charakter i Osobowość: Powiedzmy, że Brego ma dość specyficzny charaketer, który zmienił się nie do poznania, gdy opętała go chciwość... Poznajcie go może najpierw jaki był przed tą straszną tragedią:
Niegdyś potężny wojownik, dumny i majestatyczny:
Trzymał wysoko uniesioną głowę i na wyższych od siebie rangą patrzył z pogardą - lodowatymi oczyma. Jednak nie myślcie, że o tych którzy byli mu równi, bądź i niżej uważał za jeszcze gorszych, o nie. Traktował ich normalnie, a wręcz z szacunkiem. Był spokojny oraz cierpliwy - czego nauczył się polując na ptaki. Rozumiał innych i umiał im często doradzić, gdy mięli problem lub potrzebowali pomocy. Uważał, że każdy zasługuje na drugą szansę. Może z wyglądu sprawiał wrażenie groźnego oraz wrednego – był taki, trzeba przyznać, ale nie dla swoich przyjaciół i członków Królestwa. Dla nich nawet w najgorszy dzień życia potrafił znaleźć chociażby najmniejszy uśmiech, kochał z nimi żartować, także prowadzić raźne konwersacje. Wiele potrafił przebaczyć oraz wiele zapomnieć, mimo wszytko nie był naiwny i nie można było pogrywać z nim w gierki. Był lojalny oraz oddany swemu królowi, ale nie na tyle by zaniedbać przyjaciół. Zawsze potrafił postawić ich ponad obowiązki, a za swoją ukochaną mógł nawet skoczyć w ogień...jednak, kiedy przyszła czarna godzina, wszyscy złamali mu serce oraz zdradzili jego zaufanie...Stała się pewna rzecz – o której przeczytacie w innym punkcie tego formularzu (pewengo dnia xP) – która zmieniła go na zawsze niszcząc starego Brego i zastępując go tym czym jest teraz...

Ma on teraz w swoim charakterze zarówno wszytko jak i nic. Dobry oraz zły, brutalny i łagodny, uległy oraz uparty, radosny i ponury. Jego umysł podzielił się na dwie części – po naszemu nazywa się to rodwojenie jaźni i takie świry lądują często w wariatkowie. Jedna jego strona – niestety ta gorsza – ma większą władzę. Ona jest tą upartą i brutalną, a nie dość tego – zachłanną i chciwą. Jeżeli upatrzy sobie coś cennego, jakiś skarb, którego zapragnie jest gotów zabić najdroższą osobę, która stanie mu na drodze do wartościowego świecidełka, cieszy się z walki, a także jest porywczy. Nie wiadomo czemu łagodniejsza strona zawsze ulega tej „złej”, a Brego często czyni coś czego zarówno żałuje jak i się z tego cieszy. Co najgorsze – stał się zdradliwy i nieprzewidywalny, jest gotów zaatakować bez najmniejszego powodu...
„Dobra” strona jest kompletnie uległa „złej”. Może się z nim kłócić cały dzień, ale i tak pod koniec zawsze daje za wygarną. Ogólnie jest o wiele weselsza i radośniejsza, można powiedzieć, że wręcz dziecinny. Nie lubi walczyć oraz boi się wielu rzeczy również zadaje mnóstwo pytań.
To chyba tyle, jeżeli chodzi o jego charakter, z resztą i tak poznacie go lepiej - wkrótce ^^

Wygląd i Opis:
- Brego jest dość dużym kotowatym. Jego czarne skrzydła – niegdyś piękne – teraz są poszarpane i wystrzępione, mimo tego jeszcze zdatne do latania.
- Oczy nie mają ani tęczówek, ani źrenic, lecz to nie znaczy, że jest ślepy, po prostu taka jego uroda. Niektórzy czują się wręcz niekomfortowo, gdy z nim rozmawiają.
- Brego jest niczym sroka, wszytkie błyskotyki przyciągają jego uwagę (Jenna, miej się na baczności, bo Twoje kolczyki mogą zaraz zmienić właściciela xP) i pragnie je odrazu mieć.
- Nasza hybryda jest też bardzo uzdolniona jeżeli chodzi o odgłosy paszczowe. Potrafi zarówno ryczeć, beczeć i rżeć. Ma również niektóre cechy nietoperza. Między innymi potrafi wykrywać najróżniesze rzeczy za pomocą ultra dzwięków.
Styl Walki: Walka to jedyne co w Brego się nie zmieniło, kiedy przychodzi do walki jest wciąż tym samym, zażartym wojownikiem, którym był kiedyś:
Do ataku rzuca się jako pierwszy, jego wielkość i siła powodują, że zazwyczaj jest większy od przeciwnika. Zderza się z nim niczym taran i pierwsze co robi to rozrywa jego ciało rogami, zadając potym szybkie,mocne, bolesne ciosy pazurami bądź kopytami. Nie unika on ciosów za dobrze, ale nie przeszkadza mu w to, jego przeciwnik rzadko kiedy ma w ogóle szansę jakiś zadać, gdyż on zadaje swoje jeden po drugim z taką predkością i siłą, że przewala rywala z nóg i rzuca mu się do gardła zanim ten zdąży załapać co się dzieje. Jeżeli trafi mu się jakiś większy przeciwnik i ma trudności z zadawaniem prędko ciosów przeradza się do w zwykłe siłowanie na zasadzie "Kto kogo pierwszy przewróci i zagryzie".
~ Wielu zastanawia się nad gatunkiem Brego, jednak chyba najmądrzejsi nawet się nie domyślą xD
Ciało i głowa lwa, ogon tygrysa, skrzydła oraz uszy nietoperza, kozie rogi, a tylne nogi zakończone - zamiast łapami - końskimi kopytami...pozostańmy więc przy tym, że jest to hybryda ^^”
~ Kocha bawić się z innymi w zagadki i opowiadać najróżniejsze historie, jak i ich słuchać :3
~ Musicie wiedzieć, że Brego ma świra na punkcie  „Skarbu” nikt nie wie dokładnie czym ten owy skarb jest, jednak on sam wie i jak go znajdzie to napewno się dowiecie co to takiego xP
~ Mówili na niego niegdyś Arrow, był bowiem wspaniałym wojownikiem sił powietrznych...swego czasu. Teraz, niestety ta ksywa już do niego nie pasuje, została zresztą dawno zapomniana przez wszytkich. Usłyszeć możecie o nim teraz tylko w legendach pod tym psełdonimem. Zapytajcie się Blindwind, ona napewno zna jakieś ;)
~ Jak już wiecie, nasz - niegdyś potężny wojak – ma rozdwojenie jaźni. Nie wiem jak ich podzielić, zostańmy więc przy rozwiązaniu „dobry” i „zły” – choć ani jeden, ani drugi nie jest tak dokońca dobry ^^”
Wracając do tematu, kiedy przemawia „dobra” strona, jego głos jest wysoki, niewinny i nienaturalny, jednak jak odzywa się „zła” strona, jego ton zmienia się na niższą, czasem wręcz burkliwą barwę.
Historia: Dowiecie się wkrótce x3
Vigle Verty: 87٧ 
Właściciel: Ania0078

Dodatkowe Zdięcia: Przed "przemianą"