Wielkie
łapsko hybrydy wystrzeliło do przodu, zgarnęło Jennie spod nosa kawałek mięsa i
w wsadziło je do przepastnej paszczy, która tylko kłapnęła zębami.
-
Ej! To było moje! – krzynęła Dżej, która zoriętowała się, że sprzątnięto jej
posiłek dopiero po fakcie, kiedy ten był już prawie w przełyku.
- Ło
nłe! – wrzasnął nagle samiec, łapiąc się za gardło z przerażeniem w oczach, po
czym szybko wypluł zawartość jamy ustnej na łapy – Coście zrobili, Skarbie?!
Coście zrobili! Przeklinamy was! Łakomczuchy! Złodzieje! – krzyczał, szczerząc
kły, a głośny warkot wzbierał się w jego gardzieli – Trza było to zjeść,
Skarbie! – powiedział nagle ponurym głosem, waląc się jedną łapą w czoło – Co
wy teraz z tym zrobicie? – zapytał – Oddamy! I wam już więcej nic nie damy! –
stwierdził stanowczo – Ta, oddacie, chcecie je wziąć dla siebie i tyle. –
mruknął pod nosem – A nie! Patrzcie jak oddajemy! – i z tymi słowamy podsunął
obśliniony już, nieco zgryziony ochłap pod nos waderki – Wybaczcie nam, wybaczcie,
nie wiedzieliśmy, nie mogliśmy ich powstrzymać!
Jenna
spojrzała powątpiewająco na kawałek mięsa, uśmiechnęła pod nosem i spojrzała na
Brego.
-
Nic nie szkodzi, możesz go zjeść, poczekam na następnego zająca. – wymigała się
Jenna nie chcąc zranić uczuć hybrydy, a zarazem narazić siebie samą na niestrawności.
-
Widzicie, przeżarci są wszyscy, obojętne im jest, mogliśmy to zjęść. – burknął
Brego – Ale mogliście zapytać! To co zrobiliście było bradzo niestosowne! –
stwierdził mrużąc oczy – Nie gadajcie, Skarbie już tyle tylko dajcie nam to
zjeść. – mruknął zirytowany i wepchnął sobie kawałek mięsa z powrotem do pyska
– A jedzcie, jedzcie, widzimy, że już nawet z nami nie checie się dzielić! –
warknął krzyżując łapy na piersiach – O matko... – westchnął kiwając głową – Marudni
się ostatnio staliście, Skarbie, marudni jak stare baby... – poczym podszedł do
Jenny i szybko zmienił temat, by jego uczciwość znów nie wtrąciła się ze swoim
marudzeniem – Podobała nam się twoja opowieść... Jenna... Bardzo, Skarbie,
gryzienie obcych jest bardzo fajne. – stwierdził i kłapnął jej zębami tóż nad
uchem – Ale... Czemu tylko gryźć, Skarbie? –zapytał, a jego głos zniżył się
prawie do szeptu, skierował się w stronę ognia, schylił łeb i naprężył mięśnie
przednich łap, jakby gotował się do skoku – Czemu nie złapać? – zaczął mówić
teraz już sam do siebie, uniósł jedną łapę wysuwając pazury – I nie poznęcać
się nad nim! – zacisnął łapę w pieść oraz łupnął nią o śnieg, aż Jenna
podskoczyła i spojrzała na Blindwind, która wykryła, że jej przyjaciel
przestaje powoli nad soba panować, więc szybko zainterweniowała, żeby wyciągnąć
go z amoku.
-
Em, Brego. – powiedziała radośnie, a
białe ślepia bestii skierowały się ku niej – Czemu teraz ty nie opowiesz nam
jakiejś historii? Dam se łapę uciąć, że napewno masz coś ciekawego w zanadrzu.
– uśmiechnęła się zachęcająco, po czym dodała – A za ten czas pozbawię drugiego
zająca skóry i go upieczemy.
Po
tych słowach natychmiast wzięła się do roboty, mając cichą nadzieję, że udało
jej się odwrócić uwagę jego negatywnej strony od chęci torturowania niedoszłego
nażeczonego Dżej.
-
Dobry pomysł, Skarbie! Wspaniały! – zakrzyknął nagle Brego i wielki uśmiech
rozpostarł się na jego paszczy – Co im opowiemy, Skarbie, podsuń pomysł. –
hybryda zamyśliła się przez chwilę, po czym rzekła mrocznym głosem – Już wiemy,
już wiemy, Skarbie. – powiedział rozglądając się po zebranych, którzy siedzieli
nieruchomo, wsłuchując się w jego słowa, wypowiadane dość ciemnym i tajemniczym
tonem.
~
Rozsiądźcie się wygodnie, Skarby moje i słuchajcie naszej opowieści, gdyż
ciekawa ona jest bardzo.
Pochodzimy
ze stron, gdzie stepów dużo, a lasów niewiele. Niegdyś potężni byliśmy i władze
mieliśmy, bowiem armia królweska nam podlegała, Armia Przestworzy! – z tymi
słowami rozpostarł swoje postrzępione skrzydła, rzucając cień na wszystkich, a
nagły podmóch spowodował, że płomienie ogniska zakołysały się energicznie – Nie
mieliśmy sobie równych! Wśród chmur i gór szybowliśmy, z powietrza atakując wroga,
niszcząc go i miażdżąc ciężkimi skałami! Każda wojna była nasza, wygrana
wiadoma od samego początku! Byliśmy postrachem wszystkich Siedmiu Królestw!
Śmierć z przestworzy czekała wszystkich... – zamilkł na chwilę, składając
skrzydła i uspokajając nieco swój rozszalały wzrok, który skakał po wszytskich
zebranych – Arrow na nas wtedy mówili, gdyż niczym strzała pruliśmy powietrze,
szybcy i bezszelstni. Przyjaciół mielimśy bez liku. Szanowaliśmy ich,
potrafiliśmy wskoczyć za nimi w ogień, przeciwstawić się dla nich samemu
królowi!
No i
oczywiście była jeszcze ona... Piękna niczym gwieździsta noc, niczym księżyc
odbijający się w tafli jeziora. Swycm blaskiem przyćmiewała nawet słońce, a jej
głos szpecił śpiew wszelkich ptaków... Niczym huragan zstąpiła z nieba i
wywróciła nasze serca do góry nogami, mącąc w głowach, uświadamiając nam uczucie,
którego wcześniej nie czuliśmy... – jego głos stawał się coraz bardziej
rozmarzony, a wzrok utkwił w płomieniach, które rozświetliły łzy, płynące z
jego oczu, wszystko to jednak nagle stwardniało, a jego głos przybrał jeszcze
bardziej ponurą barwę – Nadeszły jednak czarne dni, ciemne niczym bezksiężycowa
noc i odmęty morza... Król bowiem miał Skarb, Skarb porządany przez każdego
króla i księcia, a nawet królową każdego z Siedmiu Królestw. To właśnie o ten
Skarb toczyły się boje, lały się rzeki krwi i padało tysiące zabitych. Właśnie
ten Skarb wszyscy obywatele naszego królestwa bronili swoim życiem. Udawało się
to nam dopóki, dopóty wróg się nie zjednoczył, dopóki Siedem Wielkich Królestw
nie wybrało jednego króla, za którego przewodem natarli na nasz zamek z zamiarem
zrównania go z ziemią i zabrania Skarbu.
Wielka
wojna się rozpoczęła. Nasze armie niszczyły wroga w zastraszającym tępie,
jednak mieli oni dużą przewagę, gdyż dziesiątki tysięcy stanęło ich do boju i
nasze siły powoli zostawały niszczone, nie tak szybko jednak jak siły ich.
Trzy
dni i cztery noce wojowaliśmy. Traciliśmy przyaciół, wielu ludzi o złotych
sercach oraz rodziny. Alas! Walczyliśmy dalej, gdyż siły przeciwnika wydawały
się słabnąć, mieliśmy nadzieję! Gdy na czwarty dzień słońce wstało ponad
horyzont stała się jednak rzecz straszna...
U
boku króla walczyliśmy, zapędzeni pod same
mury naszego zamku, ostatki piechoty i kawaleri niszczyliśmy z niemalże
pewną wygraną, gdy chwila nieuwagi kosztowała naszego władce życie... Przy nas
wziął ostatnie tchnienie i nam powierzył ostateczne zadane.
– Brego... W mojej komnacie... Skarb...Weź
go... Uciekaj... –
Tak
nam rzekł i zamknął oczy, zasypiając na wieki. Rzuciliśmy walkę, uciekliśmy
z pola bitwy, rzucając ostatnie
spojrzenie na przez ramię i widząc jak wróg dociera do bram królestwa, wpędzjąc
nasze ostatki armi za mury, skąd stanęli i uparcie próbowali zniszczyć resztki nieprzyjaciela.
Do
komnaty polecieliśmy. Zamknięta była na trzy spusty, jednak nawet w najwyższej
wierzy o najgrubszych ścianach było słychać już wojenne bębny. Wywarzyliśmy
drzwi, niczym taran wpadając w nie. Znaleźliśmy się w środku, oj nawet nie
wiecie jak tam było pięknie i bogato. Przelewało
się wszędzie złoto i purpura. Łoże wielkie, nie jak dla potężnego lwa, którym
był król, acz dla trzech wielkich słoni i jednego małego!
Rozejrzeliśmy
się dookoła, szukać dużo nie musieliśmy, gdyż na podwyższeniu, na samym środku
czerwonego dywanu stała niewinnie wyglądająca mała skrzynka. Spojrzeliśmy na
nią i nagle nie mogliśmy oderwać od niej wzroku. Wydawało się, że Skarb ze
środka wołał do nas... Mącił nam zmysły i pętał duszę... Próbowaliśmy się oprzeć
pokusie, chwycić skrzynkę i odlecieć w dal zanim dojdzie wojsko, jednak nasze
waleczne serce poległo. Stanęliśmy przed skrzynką i drżącymi łapami otworzyliśmy
ją.
Wtem
nasze oczy ujrzały najpotężniejszy i najbogatyszy skarb, który został stworzony
pod słońcem! Pięć pierścieni bowiem było tam zamkniętych, każdy innego koloru,
każdy o innej mocy, a wszystkie razem założone na palce jednej łapy stanowiły
broń doskonałą, gdyż tworzyły cię niepokonanym! Alas! Klątwa nad nimi ciążyła straszliwa, gdyż
miękkie serca, które zakładały owe pierścienie zostawały pochłonięte przez
chciwość. Pętały one umysł, powodowały że nawet najszczersze serce chciało
czynić zło!
Zamknęliśmy
szybko skrzynkę, zamknęliśmy, rozpostarliśmy skrzydła i odlecieliśmy z nimi w
najwyższe szczyty gór, zaszywając się w najczarniejszej jaskini... Opętani
zostaliśmy, zmąceni... Pokonani... Pięć pierścieni mieliśmy pod swą pieczą,
pięć pierścieni założliśmy i już nie wyszliśmy z jaskini. Do szczęścia
potrzebny był nam bowiem tylko Skarb, on był naszym przyjacielem. Prawda,
namawiali nas do złego, jednak od tej jednej rzeczy nasze wojenne serce
potrafiło się ustrzec. Całe miesiące spędziliśmy w jaskini pilnując naszego
Skarbu, jednak znudziło mu się w końcu nasze towarzystwo i jeden po drugim
odchodziły od nas, gubiąc się w czeluściach jaskini... Tonąc w odmętach rwących
rzek, które pędziły po ich dnie. Został nam wtem tylko jeden, jeden Skarb,
który bez swoich towarzyszy nie umiał nam już tak mącić w głowie. Dotarło do
nas wtem cośmy narobili, rozsądek niespodziewanie wrócił do naszych głów!
Zniszczyliśmy ostatek Skarbu! Zniszczyliśmy go!
Aj,
Skarbie – Brego oderwał wzrok od publiczności i kręcąc głową wstał, zaczął przechadzać
się dookoła ogniska oraz między wilkami, przegarniając jakby z nudów śnieg na
boki, co jakiś czas spoglądając w ogień, bądź komuś w oczy – Nadeszły dla nas
straszne czasy. Byliśmy słaby, wyzuci z energi. Pochłonięci byliśmy Skarbem do
tego stopnia, że jedliśmy mało, pyliśmy niewiele. Potrzebowaliśmy pomocy. Wrócliliśmy
na stare śmieci, Skarbie – i nagle jego tajemniczy głos stwardniał, przesączony
nienawiścią - Do nich wróciliśmy... Do
niej. Niegdyś wielcy wojownicy, potężni,
nieustraszeni! Przyszliśmy doń, niemalże pełznąc na kolanach, przepraszając za
nasze czyny, błagając o pomoc! – głośny warkot rósł w jego gardzieli, a głos
zniżył się do szeptu – Odrzucili nas, Skarbie wszyscy spojrzeli na nas z pogardą,
z obrzydzeniem, Skarbie, z obrzydzeniem... A ona... Ona stała, zamknęła oczy,
po czym odeszła, odeszła u boku wojownika, który zajął nasze miejsce na czele
armi... – zmrużył oczy, niemalże do białych kresek, a jego głos prawie nie
dosłyszalnym szeptem się stał – Zostaliśmy sami, Skarbie, zostawili nas
wszyscy. My staliśmy u ich boku, kiedy się staczali! Kiedy grzęźli w bagnach
kłamstw i zdrady! Sami nigdy o nic nie prosiliśmy! Raz pomocy potrzebowaliśmy i
nikt się nie zjawił...
Co
zrobiliśmy potem, zapytacie się pewnie.
– jego głos stawał się coraz spokojnieszy - Wróciliśmy do jaskiń, zaszyliśmy się w ich
cieniach i tam razem roślimy w siły. Skarb pozostawił w nas stałe szkody i w
głębi duszy to wiemy, jednak jak już mówiliśmy, było to silniejsze od nas i nic
z tym już nie zrobimy. Znienawidziliśmy świat i wszystkich na nim żyjących.
Przez lat dwa sialiśmy zgrozę na szczytach gór, zabijaliśmy tych, którzy
zabłąkali się w ich cienie. Dzięki nam góry stały się strasznym i nieprzyjemnym
miejscem, które wszyscy omijali i tylko głupcy wybierali... – nagle w jego głosie zawitała sympatia i
rzucił jedno życzliwe spojrzenie na Blindwind, która zmaskarowanego zająca (bo mały
skurczybyk nie chciał się tak łatwo obrać ze skóry) wbijała na patyk - Aż do
pewnego dnia, kiedy jedna mała osóbka dojrzała w nas coś więcej niż poległego
potwora... Alas! To już kompletnie inna historia, którą zapewne usłyszycie
później, acz już nie z naszych ust. ~
Tymi
słowami Brego zakończył swoją opowieść. Zapadła grobowa cisza i niemalże
wszyscy wpatrzeni byli w hybrydę. Blindwind siedziała z patykiem w pysku,
targana najróżniejszymi emocjami - żalem, przerażeniem i chęcią rzucenia się
wielkoludowi na szyję, żeby go uściskać i podkreślić, że nie jest sam.
Nigdy
nie słyszała jego historii, w prawdzie o nią nie pytała, jednak nie
przypuszczała, że jest ona aż tak smutna... Sam Brego zaś wpatrywał się teraz w
ogień. Już od bardzo dawna nie czuł się tak jak teraz. Tak bardzo jak stary on,
przed wojną, przed Skarbem. Lekki uśmiech pojawił się na jego ustach i nadzieja
zaświeciła w sercu. Może w końcu nadejdzie dzień, w którym jego psychika wróci
chociaż trochę do normy i zażegna potwora teraz się w niej snującego...
„
Niee myyślciee o tym naweet, Skaarbiee... Jeeesteeeśmyyyy tuuu...” usłyszał radośnie
wścibski głos w swojej głowie i zamknął oczy zwieszając lekko łeb.
Poczuł
jednak pod brodą coś miękko, czyjeś futro połaskotało go w nos, a na barkach
odczuł lekki uścisk. Spojrzał w dół i ujrzał Blindwond, która w końcu
zdecydowała się co chce zrobić i co w sercu jej gra. Przyszła przytulić się do
olbrzyma. Jednak była ona przy nim taka mała, że ledwo starczyło jej rąk, żeby
je rozpostrzeć, a co dobiero go obłapić i porządnie uściskać. Głowę zmuszona
była za to położyć mu na piersi, jednak najwidoczniej nieprzeszkadzało jej to,
gdyż wlepiła się w swojego pzyjaciela i tak długo tam stała, aż Brego nie
pozbierał myśli i nie odwzajemnił uścisku – co zrobić musiał delikatnie i tylko
jedną łapą, bo zmiażdżyłby waderkę na papkę.
-
Dziekuję. – wyszeptał jej w ucho samiec.
- I
ja również. – usłyszał, stłumiony przez jego futro, głos Kruk.